czwartek, 8 grudnia 2016

Hi-fi czyli skrót, który nigdy nie powinien powstać

Hi-fi oznacza, że sprzęt musi spełnić pewne wymagania, mieć odpowiednio dobre parametry. Przykładowo wzmacniacz nie może szumieć, wnosić zniekształceń, musi zachowywać się liniowo itd. w pewnych granicach, które wyznaczają normy.

Gdyby buty miały normy Hi-fi, jakkolwiek absurdalne to się wydaje, musiałyby mieć odpowiednie wymiary, wymaganą miękkość, musiałyby wytrzymać zadany czas jeśli się je postawi do kałuży – zanim przesiąkną wodą itd.

Spełnianie norm oznacza zachowanie parametrów technicznych. Nawet kawa musi spełniać normy. Pomieszanie pojęć zaczyna się wtedy, kiedy normy zaczyna się interpretować w taki sposób, że dobra kawa poprawia samopoczucie, a buty podnoszą poczucie pewności siebie.

Błąd polega na tym, że nie ma norm na samopoczucie, w odniesieniu do kawy, ani norm pewności siebie w obuwnictwie. Ale takie właśnie podejście zaczęto stosować w Hi-fi.

Niektórzy zaczęli oceniać sprzęt jako taki, który pozwala na odczucia słuchania muzyki jakby się jej słuchało „na żywo”. Lepszy sprzęt – większe odczucie słuchania na żywo, gorszy – mniejsze.

Bezsensowność takiego podejścia wynika z wielu aspektów. Przede wszystkim nawet dwóch słuchaczy będących faktycznie w miejscu, gdzie ktoś coś gra słyszy co innego. Poza tym odtworzenie dźwięku w zamkniętym pomieszczeniu powoduje, że tożsamość nagrania i odtworzenia przestaje istnieć.

Do zmierzenia parametrów głośnika potrzebne jest pomieszczenie bezechowe. W przeciwnym wypadku pomiary byłyby bezwartościowe. Głośnik mierzony w zwyczajnym pomieszczeniu mógłby wykazać zerowe zniekształcenia dla drugiej harmonicznej jeśli mikrofon będzie tak ustawiony, że karb filtra grzebieniowego wypadnie właśnie na nią, a okoliczności akustyczne spowodują, że dźwięk odbity od innych powierzchni akurat do mikrofonu nie dotrze.

Problem z terminem Hi-fi polega na tym, że chociaż w ścisłym sensie dotyczy techniki, to jego nazwa jest na tyle elastyczna, że zamiast technicznych, podkłada się pod niego terminy psychologiczne czy nawet parapsychiczne. Sprzęt ma rzekomo budować jakąś scenę w jakiś metafizyczny sposób, chociaż nie wiadomo co jest budulcem. Bo przecież nie dźwięk z głośnika, który jest tylko 1/10 jednego procenta dźwięku w pomieszczeniu. Warto zdawać sobie sprawę również z tego, że w wielu pomieszczeniach dystans krytyczny wynosi mniej niż metr.

Zamiast techniką, Hi-fi obładowuje się marketingowymi dziwolągami, które może efektownie się prezentują, ale nic nie znaczą. Gdyby zamiast jakiejś „wierności” z nie wiadomo czym mówiono o konkretnych pomiarach, wszystko byłoby jasne.

Wystarczyłoby użyć sformułowania „niskie zniekształcenia” albo „wysoka liniowość” i sprawa byłaby jasna i prosta. A tak w chwili obecnej mamy wysoką wierność. Wierność z czym? I wierność czego? Nie zastosowano żadnego z tych pojęć z tego powodu, że bardzo proste jest sprawdzenie jaki poziom zniekształceń jest słyszalny i do jakiego poziomu poprawianie parametrów ma sens. W ten sposób zarżniętoby kurę znoszącą złote jaja już pod koniec lat siedemdziesiątych. A tak poszukiwacze "wierności" są obrabiani z kasy już prawie pół wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz