poniedziałek, 22 czerwca 2020

Przez radio wszystko brzmi tak samo - uzupełnienie

W poprzednim wpisie zajmowaliśmy się radiową urawniłowką. Tamten post był napisany w oparciu o wrażenia z odbioru wielu współcześnie emitowanych programów, ale także z odsłuchania archiwalnej audycji, mianowicie minimaksu z 4 listopada 2012. Oczywiście program prowadzili Piotr Kaczyński i Leszek Adamczyński, a odtwarzane utwory to głównie nagrania zespołu Led Cepelinizm. Audycja była rozstrzygnięciem plebiscytu na najpopularniejsze utwory tego zespołu, a płyty były nagrywane na przestrzeni kilku ładnych lat; wybrane przez słuchaczy piosenki zawierały się w przedziale 1969-1976 jeśli dobrze zapamiętałem; więc różnice w brzmieniu musiały być duże. Ale w tej audycji nie były.

Jeśli chodzi o audycję, to jest ona dostępna w czeluściach internetu, można sobie posłuchać. Dostępny mi zapis był dość wierny i w pewnym momencie słuchając miałem ochotę zakląć. To było w momencie, kiedy usłyszałem sygnał czasu. Nawet sygnał czasu, jak się okazuje, można było aż tak zniekształcić... Bardziej uważne słuchanie pozwala zauważyć rzeczy, na które się wcześniej nie zwracało uwagi.

Na marginesie: zrozumieć redaktora czy redaktorów radiowych nie sposób. Skoro odtwarzali wersje studyjne, to dlaczego zwycięski utwór był w wersji granej na żywo? Z tego powodu na finał został odtworzony raczej "Koszmar". Ten ostatni utwór nie może być brany pod uwagę.

Ale istotne są różnice w brzmieniu poszczególnych płyt. I te różnice są, ale w wydaniach oryginalnych. Jeśli ktoś ma wznowienia, zwłaszcza wydane po roku 2000, to te różnice nie będą zbyt duże, bo tam już ktoś przy taśmach matkach zawzięcie pomajstrował. Wznowienia do których mam dostęp nie różnią się brzmieniem bardzo mocno, chociaż różnice są widoczne. Ale w odtworzeniu radiowym te różnice raczej także by zanikły.

I jeszcze wypada dodać artykuł, który zalinkował Czytelnik bloga. Link do artykułu, w którym jest nie tylko tekst, ale są też przykłady do posłuchania i ocenienia. Autor artykułu zajmuje się zawodowo produkcją nagrań, a poza tym zamieścił też sporo filmów na ten temat. Zainteresowani tematem mogą poczytać i obejrzeć.

Pan Pasterz od lat walczy o dynamikę nagrań. Ale jak tu wytłumaczyć głuchemu, że nie potrzeba tak rozwałkowywać nagrań na blaszkę? Tu mam na myśli nasze podwórko. Nasze fachury odpowiedzą: bo tak ma być i zrobią po swojemu. A jak zrobią, to można się przekonać po włączeniu radia. Swoją drogą to ciekawe czy czytali artykuł do którego link jest w poprzednim akapicie?

PS. Oczywiście nazwiska są zmienione i nazwa zespołu też, ale wszyscy wiemy o kogo chodzi ;)

środa, 17 czerwca 2020

Przez radio wszystko brzmi tak samo

Subiektywne podejście do dźwięku jest problematyczne. Dużo lepiej jest zastosować jakąś obiektywną metodę. Ale jak to zrobić w odniesieniu do własnych wrażeń sprzed wielu lat? Dlatego ten wpis jest całkowicie subiektywny.

Większość z nas poznawała nową muzykę słuchając radia. Chodzi tu głównie o lata osiemdziesiąte, ale także wcześniejsze. W latach siedemdziesiątych nie zwracaliśmy chyba jednak szczególnej uwagi uwagi na brzmienie. Jakie to było brzmienie? Było oczywiście radiowe, ale naturalne, w rozumieniu zachowania charakteru oryginału.

Słuchając radia w latach osiemdziesiątych zauważaliśmy duże zmiany w brzmieniu różnych płyt i nagrań. Jeśli były puszczane nowe piosenki, to brzmiały "współcześnie". Starsze o rok, dwa, zwłaszcza trzy lata, już brzmiały inaczej, inaczej, gorzej jakby. Jeśli jakiś zespół wydał płytę w danym roku, to ta poprzednia, starsza o rok czy dwa lata, brzmiała inaczej. Inne było studio, inny inżynier dźwięku, inne podejście do realizacji itd. Różnica w brzmieniu zawsze była duża.

A jak było z nagraniami starszymi o dekadę lub dwie czyli tymi wydanymi w latach siedemdziesiątych i sześćdziesiątych? Wtedy różnica była ogromna.

Słuchając muzyki przez radio np. w roku 1982 lub 1984 słyszeliśmy różnice pomiędzy latami wydań, pomiędzy studiami nagraniowymi, realizatorami itd. Jeśli jakiś zespół nagrał debiutancką płytę w skromnych warunkach i odniósł sukces, a po roku czy dwóch latach wydał nową, nagraną w dużo lepszym studio, to różnica w dźwięku była ogromna.

Ci bardziej zainteresowani tematem znali przynajmniej tych najsłynniejszych realizatorów i bardzo często można było rozpoznać, że to właśnie dana osoba zrealizowała płytę danego zespołu czy wykonawcy. Kiedy wreszcie miało się płytę w rękach można było sprawdzić, ale zazwyczaj to redaktor muzyczny mówił o tym kto siedział za konsoletą. Obejrzeć płytę w oryginale najłatwiej było w komisie, jeśli w ogóle dano nam ją do rąk;)

A teraz? Teraz słuchamy sobie audycji zawierających utwory powstałe np. w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych itd. aż do współczesnych i jakichś specjalnych różnic w brzmieniu nie słyszymy. Bywa, że jest puszczona płyta z lat sześćdziesiątych, a następnie współczesna i naprawdę po brzmieniu trudno się zorientować, że mamy aż taką różnicę w czasie, a przede wszystkim w technice nagraniowej.

Co się dzieje? Jeśli się weźmie z półki stare płyty i posłucha, to te różnice są słyszalne. Wszystko jest jak dawniej. Ale przez radio różnic już nie ma. Więc co oni tam z tym dźwiękiem robią?

Przez radio wszystko brzmi tak samo. To oczywiście pewna przesada, ale jednak fakt jest faktem. Dźwięk jest spłaszczony, napompowany do granic, zniekształcony, wszystko pod spodem rzęzi i chrypi, jest tam ten cały realizacyjny radiowy syf, który własnie powoduje, ze wszystko gra tak samo.

Większość osób będzie winić za ten stan rzeczy nadmierną kompresję. Ale to tylko jedna z przyczyn. Żeby dźwięk stał się naprawdę głośny nie wystarczy go tylko skompresować. Już dawno odkryto, że dodanie zniekształceń powoduje m.in. to, że jest głośniej. I właśnie to jest najważniejszym powodem, że brzmienie zatraca swą indywidualność. Im więcej się doda zniekształceń, tym wszystko zaczyna grać podobnie. A im więcej zniekształceń, tym jest głośniej, co skutkuje brzmieniową urawniłowką.

Żyjemy w takich czasach, że z dźwiękiem można zrobić wszystko. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia. Problem polega na tym, że wielu realizatorów dźwięku ma narzędzie, ale nie am wyobraźni. Nie ma wrażliwego słuchu. W ogóle nawet nie ma słuchu, bo naparzanie przez cały dzień, a nierzadko też w nocy na silnym wzmacniaczu i profesjonalnych, a więc bardzo odpornych na przeciążenia i głośnych kolumnach, robi swoje.

My tu już mamy pokazane, że winyle nie są medium pozwalającym na uzyskanie bardzo dobrej jakości, ale trzeba przyznać, że stare płyty są oazą wolną od realizatorów-maniaków głośnego dźwięku. I poza tym przy wszystkich swych wadach winyl jednaj jest wystarczająco dobry, żeby zachować charakter oryginału oraz naturalność. Przecież w tamtych czasach słuchaliśmy jednak głównie z winyli. W tym naszym Polskim Radio.

I takie to są te subiektywne wrażenia, które autor posta przypisał czytelnikom bloga. A może one są inne u PT Czytelników?