poniedziałek, 27 października 2025

Uchem weterana: ARP-LIFE "Jumbo jet"

Tym razem płyta z roku 1977, ARP-LIFE "Jumbo jet".

Rys. 1. Egzemplarz płyty w dobrym stanie.

 

Jeśli ktoś nie czytał poprzedniego wpisu, który jest tu, to warto się z nim zapoznać.

Według tego, co zostało napisane w tym wcześniejszym poście, talerze perkusyjne zazwyczaj są odcinane przy około 5 kHz. Tu czynele są podcięte według tego schematu, ale czasem też trochę niżej. Spójrzmy:

Rys. 2.

W przypadku tej płyty talerze perkusyjne najwięcej energii mają w zakresie mniej więcej 3 - 7 kHz, co daje nam, starszym panom, możliwość ich usłyszenia. Płyta brzmi dobrze, instrumenty są czytelne, chociaż te "blachy" nie są jakieś bardzo głośne.

Warto zauważyć, że płyta świetnie się nadaje do pokazania, że faktycznie muzyka może być zapisana w paśmie do 7 kHz. Tu oczywiście jest szersze pasmo, ale dźwięki powyżej 7 kHz można i trzeba traktować jako pewien rodzaj luksusu. Dobrze, że są ale przecież niewielu może ten luksus docenić, tzn. usłyszeć.

PS. Pisze się Jumbo Jet, ale to szczegół. Prowadzący blog nabył płytę drogą kupna pod wpływem pewnej audycji, w której gościem był Andrzej Korzyński. Z tej audycji można się było dowiedzieć np., że zespół ARP-LIFE nie miał syntezatora ARP i dlaczego nazywał się tak, jak się nazywał. W audycji były odtwarzane utwory skomponowane przez Andrzeja Korzyńskiego, które wykonywali m.in. Czesław Niemen, Maryla Rodowicz,  Franek Kimono i Violetta Villas. Był też odtworzony jeden utwór z tej płyty, tzn. z Jumbo jet, dokładnie BABY-BUMP. Zresztą można sobie tej audycji posłuchać na stronie Trójki. A nawet jeśli ktoś słuchał, to warto sobie przypomnieć. Mam nagranie audycji zrobione podczas emisji w 2018 r., a nie z tej strony Trójki, to tak na marginesie.

wtorek, 21 października 2025

Dlaczego audio to ciemna strona księżyca?

Od jakiegoś czasu przyglądamy się różnym płytom. Brzmią źle, ale słuch już nie ten co kiedyś. Według pokazanych wcześniej norm słyszenia w wieku 60 lat będziemy mieć lekki niedosłuch i to już od 6 kHz. Płyty są nagrywane w taki sposób, że kompletnie nie uwzględnia się podstawowego faktu, że z wiekiem słyszy się coraz gorzej, a wysokich tonów już wcale. Czemu tak się robi?
Spójrzmy na poniższy rysunek:

Rys. 1. Płyta decelitowa 78 obrotów na minutę, wydana po drugiej wojnie światowej, najpóźniej w roku 1948.

Co o tej płycie można powiedzieć poza tym, że autor jej nie posiada i to tylko fragment audycji radiowej?

Jakość dźwięku na tej płycie nie jest zbyt dobra. Zniekształcenia są spore, a pasmo przenoszenia mocno ograniczone. Powyżej 7 kHz jest tylko szum. Na pierwszy dźwięk w tym fragmencie składają się dwa instrumenty, kontrabas i hi-hat. Pomimo tego, że sama płyta przenosi pasmo ledwo do 7 kHz, to hi-hat jest wyraźnie słyszalny, można nawet powiedzieć, że jest dość głośny. Nie jest to niczym dziwnym, bo spektrum dźwięku talerzy perkusyjnych zaczyna się poniżej 200 Hz. Licząc od 150 Hz w tym decelitowym wydawnictwie mamy pięć oktaw z pełnego spektrum instrumentu (150 - 300, 300 - 600, 600 - 1200, 1200 - 2400, 2400 - 4800 Hz), brakuje dwóch oktaw (4800 - 9600, 9600 - 19200 Hz). Pełne spektrum tego instrumentu obejmuje siedem oktaw.

W tym nagraniu hi-hat najwięcej energii ma w okolicach 2500 Hz, a to są częstotliwości średnie.

Jeśli się sprawdzi jakie częstotliwości dźwięku mogą zagrać różne instrumenty okaże się, że częstotliwości podstawowe wszystkich, wyjąwszy instrumenty elektroniczne, da się zapisać w paśmie do 7 kHz. Dokładnie to będzie 7040 Hz dla najkrótszej piszczałki organów. Skoro w 1948 roku syntezatorów nie było, to na płytach decelitowych czy szelakowych można było nagrać wszystko. Traciło się tylko tony harmoniczne, ale zazwyczaj niewielką ich część i to nawet nie wszystkich instrumentów.

Do osiągnięcia bardzo dobrej jakości na płycie 78 rpm tak naprawdę potrzebne jest zmniejszenie poziomu zniekształceń i szumów. Poszerzenie pasma sprawi, że dźwięk będzie doskonały, ale przecież nie każdy tą różnicę może zauważyć.

Wydawać by się mogło, że wprowadzenie płyty długogrającej powinno rozwiązać problem z jakością dźwięku. Jednak Andrzej Lipiński, ceniony polski reżyser dźwięku, powiedział następujące zdanie: „Złote lata fonografii to są lata sześćdziesiąte, a potem już było coraz gorzej”.

 

Rys. 2. Płyta winylowa - standard manipulacji dźwięku.

 

Wyjaśnienie ze wszystkimi szczegółami dlaczego począwszy od lat siedemdziesiątych „było coraz gorzej” zostawmy realizatorom dźwięku. My zajmiemy się tu rzeczami najważniejszymi. A z tych rzeczy najważniejszych najważniejsze jest „kłamstwo założycielskie”.

Jakość poleciała na łeb od lat siedemdziesiątych, jednak przyczyn problemu należy szukać w roku 1955. Mianowicie w tym właśnie roku zaczęto nagrywać na wiele śladów. Próbowano pewnych rzeczy pewnie wcześniej, ale wprowadzenie ich w życie było trudne z powodu ograniczonych możliwości technicznych.

Mając więcej śladów niż jeden można każdy instrument nagrać w inny sposób. Nagrywając na jeden ślad, stereo nic tu nie zmienia, wszystkie instrumenty nagrywa się tak samo.

W tamtym czasie korzystano z dwóch rodzajów emisji radiowej: AM oraz FM. AM pozwala na nadawanie dźwięku z pasmem do około 4 kHz (maksymalnie 5 kHz). Wynika to z tego jaką „szerokość” może mieć jedna stacja na skali radiowej. Jeśli przyjmie się 10 kHz, to pasmo przenoszonych dźwięków będzie ograniczone o połowę, tzn. do 5 kHz. Gdy stacja zajmuje 9 kHz na skali, to pasmo przenoszenia musi być ograniczona do 4,5 kHz. Modulacja częstotliwości, czyli FM, daje większy potencjał, bo pasmo przenoszenia sięga 15 kHz. Zagadnienie mono/stereo nie ma dla meritum sprawy żadnego znaczenia.

Najwyższa częstotliwość, którą może zagrać fortepian to 4698,63 Hz (harmoniczne pomijamy.) Dlatego wybrano takie, a nie inne parametry w odniesieniu do emisji radiowej AM.

Jeżeli przez radio AM nada się transmisję na żywo z koncertu jakiegoś zespołu, to możliwe będzie przekazanie dźwięku kompletu instrumentów. Koncert organowy pomińmy. Słuchacz odniesie pozytywne wrażenie. Zaznaczyć trzeba, że do tej transmisji użyje się pojedynczego mikrofonu. Podobnie pozytywne wrażenia będzie mieć słuchacz, jeśli przez radio AM odtworzy się płytę nagraną metodą jednego mikrofonu/śladu.

Przyjęliśmy, że spektrum czyneli ma siedem oktaw zaczynając liczyć od 150 Hz. Na 4800 Hz kończy się piąta oktawa i zaczyna szósta. W takim razie przez radio AM można przenieść z minimalnym uszczerbkiem pięć oktaw z siedmiooktawowego spektrum czyneli. Poza tym odtwarzając przez radio AM płytę z rys. 1. otrzyma się dźwięk zbliżony do oryginału. Ograniczenie pasma będzie zauważalne, ale ogólne wrażenie jednak pozostanie pozytywne. Wciąż będziemy słyszeć komplet instrumentów. I hi-hat nadal będzie słyszany wyraźnie.

Teraz spójrzmy jeszcze raz na rys. 2. Pokazuje on standardowe podejście do realizacji dźwięku w technice wielośladowej, które zdaje się obowiązywać od lat siedemdziesiątych w odniesieniu do najlepiej się sprzedających gatunków muzyki. Jak widać hi-hat został podcięty przy 5 kHz. Brakuje zatem pięciu oktaw, a pozostawiono zaledwie dwie. Kluczowe jest to, że brakuje dokładnie tych pięciu oktaw, które jest w stanie przenieść radio AM. Brakuje też tych pięciu oktaw, które jest w stanie usłyszeć osoba starsza.

Nagranie z rys. 2. odtworzone przez radio AM zabrzmi źle, ale już na FM będzie brzmiało dobrze. Jakie to ma konsekwencje?

Potencjalny klient zauważy, że dany przebój brzmi źle na falach średnich, a dobrze na UKF-ie. Poza tym zauważy, że w ogóle wszystkie popularne piosenki brzmią źle na AM i fajnie na FM. W takim razie, o ile jeszcze takowego nie posiada, będzie chciał sobie kupić radio z FM. Ogólnie rzecz biorąc, żeby muzyka brzmiała dobrze trzeba sobie kupić „lepszy” sprzęt. Radio musi być lepsze, gramofon, głośniki, wszystko.

Jednak to nie jedyny powód realizowania dźwięku w ten sposób, jak to widać na rys. 2. Dodatkowy czynnik to pojawienie się na rynku w 1963 roku kasety magnetofonowej. Jakość pierwszych magnetofonów kasetowych nie była nadzwyczajna. Pierwotnie miały być dyktafonami. Tak czy inaczej kopiowanie płyt na kasety nie zwiększa zysków wytwórni płytowych. Skoro jednak taki magnetofon-dyktafon nie mógł zapisać więcej niż 5 czy 6 kHz, to obcinanie pięciu oktaw ze spektrum czyneli z pewnością można uznać za jakiś sposób walki z piractwem.

Pod koniec lat siedemdziesiątych magnetofony kasetowe pozwalały już na uzyskanie kopii, w szczególności na taśmie typu IV, trudnej do odróżnienia od oryginału, tj. płyty długogrającej. Jednak przeciętny magnetofon kasetowy raczej słabo sobie radził z górą pasma. W tym kontekście zupełnie zrozumiałe są działania realizatorów dźwięku, którzy podcinali czynele przy 10 kHz. Wtedy na oryginalnej płycie brakowało już sześciu oktaw (przypomnijmy, że w ogóle jest ich siedem, tzn. licząc od 150 Hz), a na kopii kasetowej brakowało nawet tych pozostawionych przez realizatorów dźwięku szczątków po talerzach perkusyjnych. Poza tym, aby utrudnić kopiowanie płyt na kasety, sztucznie zwiększano poziom składowych górnego skraju pasma. Szansa na gorszą jakość kopii była w ten sposób większa. Można też podejrzewać, że najpopularniejszy system redukcji szumu (z dwoma „D”), został tak pomyślany, aby kopia miała jednak gorszą jakość. Teoretycznie ten system redukcji szumu miał solidne podstawy, jednak bez dokładnej kalibracji magnetofonu do kaset konkretnego producenta zazwyczaj działał w ten sposób, że kopia miała za mało wysokich tonów. Wielu użytkowników ten system ignorowało, ale wtedy nagrania szumiały trochę mocniej.

W latach siedemdziesiątych technikę nagraniową charakteryzowało głównie manipulowanie wysokimi tonami, aby nagrania brzmiały źle przez radio AM i na kiepskim sprzęcie tudzież z kopii kasetowych. Natomiast kolejna dekada to już kompresja dynamiki dźwięku. Loudness War.

Podsumowując technika studyjna raczej nie służy do tego, żeby uzyskać dobrą jakość dźwięku. Niemożliwe jest pogodzenie ze sobą zasad Hi-Fi z usuwaniem ze spektrum instrumentów pięciu czy sześciu oktaw, czy manipulowanie dynamiką dźwięku przy użyciu limiterów i kompresorów. Jedno i drugie powoduje powstanie bardzo dużych zniekształceń, które są mylnie interpretowane jako wysoka jakość. Technika studyjna raczej służy wywołaniu wrażenia jakości. Faktycznie jednak to jest miraż.

Po kilku dekadach słuch człowieka niestety ma możliwości zbliżone do radia AM. Dlatego lwia część „dorobku” fonograficznego u osoby zwracającej jednak uwagę na to, co słyszy powoduje mdłości.

Dzisiejsze mity o potrzebie posiadania dobrego sprzętu mają jednak swe źródło, które tak naprawdę jest manipulacją. Manipulowanie dźwiękiem w sposób tu przedstawiony powoduje, że dobry sprzęt faktycznie jest potrzebny, czy wtedy był potrzebny. W latach siedemdziesiątych dźwięk (zmanipulowany) faktycznie stanowił wyzwanie dla sprzętu. Żeby usłyszeć coś więcej taki „zwyczajny” nie wystarczał. Jednak ten kiepski sprzęt z lat sześćdziesiątych miał mały głośnik w górnej pokrywie gramofonu czy też był radiem z falami długimi i średnimi. Jedno i drugie nie odtwarzało ani wysokich tonów, ani basów. A poza tym, zresztą może to jest najważniejsze, kiepski sprzęt nie grał głośno. Mimo wszystko nagranie zrobione normalnie, jak to z płyty 78 obrotowej, które widzimy na rys. 1. grało nawet na kiepskim sprzęcie wystarczająco dobrze. Aczkolwiek dla osoby nie lubującej się w głośnościach dyskotekowych.

Ciemna strona księżyca metaforycznie może się odnosić do negatywnych cech ludzkiej natury. Tu będzie to przede wszystkim chciwość. 

poniedziałek, 13 października 2025

Uchem Weterana: Phil Collins – Face Value

Tym razem przyglądamy się płycie Face Value, którą Phil Collins wydał w 1981 roku.

Rys. 1.

To wydawnictwo znalazło się tu z powodu ciekawej wypowiedzi muzyka. Realizacja dźwięku przedstawia się tak:

Rys. 2. Na rysunku mamy widma (lewy kanał) trzech różnych utworów.

Phil Collins w jednym z wywiadów, które czytał lub odtwarzał w Trójce Piotr Kaczkowski, to były lata osiemdziesiąte, powiedział (o ile dobrze pamiętam), że demo utworu ma większą energię (ekspresję?) niż wersja studyjna. I ta wypowiedź miała związek z tą płytą, gdyż część materiału została nagrana w domu. Jeżeli ktoś z Czytelników wie o jaki wywiad chodzi proszony jest o podpowiedź w komentarzu gdzie go szukać.

Poza tym Piotr Kaczkowski lansował swego czasu utwór „A na plaży... (Anna)” zespołu Rendez-Vous. Piosenka była odtwarzana z taśmy (kasety?) demo. Po jakimś czasie zespół wydał płytę z tym utworem i utwór nagrany w studio bardzo mocno stracił na ekspresji.

Manipulowanie brzmieniem przez realizatorów dźwięku powoduje nie tylko to, że nagrania nie nadają się do słuchania przez ludzi mających gorszy słuch, a takich jest ogromna liczba, ale nawet ci, co dobrze słyszą mają z tym problemy.

sobota, 4 października 2025

Jakość dźwięku w roku 1988 i sałnd kłality w 2025.

W latach osiemdziesiątych interesowaliśmy się jak uzyskać najlepszą jakość dźwięku. Wcześniej też, ale autor nie ma zdjęć, które by mogły to w jakiś sposób zilustrować, chodzi o własne zdjęcia.

Rys. 1. Złe ustawienie kolumn (druga stała podobnie, na zdjęciu był też autor bloga). Takie ustawienie jest lepsze niż na meblościance, ale i tak jest złe. W pomieszczeniu brak jakiejkolwiek adaptacji akustyki.

W takich warunkach nie ma szans na dobry odbiór. I nie ma żadnego znaczenia rodzaj głośników. Tu są jeszcze przed przeróbkami. Autor mógłby ustawić w ten sposób dowolny sprzęt, a i tak jakość dźwięku byłaby zła. Bardzo istotne jest jednak to, że lepszy sprzęt dałby minimalnie lepszy odbiór. W odniesieniu do sprzętu, który jest na zdjęciu niżej, to lepszy mógłby być przedprzedwzmacniacz, gramofon mógłby mieć dłuższe ramię (były polskie z ramieniem normalnej długości), no i wkładka też powinna być lepsza. Ale to by były zmiany kosmetyczne. Poprawa jakości obiektywnie by była bardzo mała.

Rys. 2. Do tego sprzętu bardziej by pasowały mniejsze kolumny. Poza tym, a może przede wszystkim, jakość dźwięku słyszy się przy umiarkowanych głośnościach.

Problemem nie do obejścia była niewiedza. Jakości dźwięku nie należało szukać w sprzęcie, ale w jego ustawieniu i przede wszystkim w akustyce pomieszczenia. Tylko kto wtedy wiedział, jak się robi adaptację akustyki? Teraz autor ma adaptację zrobioną z ponad trzydziestu paneli. Ale żeby to doprowadzić do optimum potrzebny jest jeszcze mikrofon pomiarowy, komputer i oprogramowanie, o wiedzy nie wspominając. W latach osiemdziesiątych nikt z nas nie miał wiedzy, o komputerach i programach do nich zamilczmy. Chociaż byli tacy, którzy coś próbowali. Za materiał służyły wtedy opakowania od jajek. Świetny sposób na dokumentne zepsucie akustyki.

W tamtych latach mieliśmy dobry słuch, bo byliśmy młodzi. Niszczyliśmy go sobie hukiem, ale to osobny temat. Wspólny problem wtedy i teraz to zła realizacja dźwięku.

A jak się przedstawia temat jakości dźwięku w roku 2025?

Teraz większość ludzi nie tylko, że ma tą samą przypadłość, tzn. niewiedzę, ale jest jeszcze gorzej. Ten stan można chyba określić jako ciemnotę. Ludzie w jakimś sensie porzucili swoje mieszkania, w których mają prąd, bieżącą wodę itd., o internecie nie wspominając, a przenieśli się do lepianek czy jaskiń, jeśli się weźmie pod uwagę ignorancję.

Ludzie czytają jakieś bajki o kablach sieciowych czy USB, oczywiście takich i innych bzdur jest za trzęsienie, i zamiast zająć się tym co ma znaczenie, szukają jakości dźwięku w jakichś zabobonach. A jeśli już ktoś próbuje jakoś robić adaptację akustyki, to robi to w sposób bezsensowny i efekt jest tylko dekoracyjny.

Poziom absurdu jest jeszcze większy, jeśli się weźmie pod uwagę, że część z tych ludzi interesuje się jakością dźwięku od dziesięcioleci. Wielu z nich jest starszych od prowadzącego blog i ma jeszcze gorszy słuch niż on. A mimo to wierzą oni w bajki o kablach i bezpiecznikach i nie zauważyli, że z nagrań poznikały im instrumenty.

Jak można nie zauważyć, że się słyszy wyższe częstotliwości o kilkadziesiąt dB słabiej, że płyty są zrealizowane źle, a pomimo tego wszystkiego twierdzić, że się słyszy różnicę po zmianie kabla?

W ogóle to problem jakości dźwięku jest mało istotny. Ale są inne z nim powiązane i okazuje się, że te są już bardzo poważne.

Wtedy niewiele słyszeliśmy, bo nie wiedzieliśmy jak słuchać. Teraz nie słyszymy, bo mamy zły słuch, a płyty są źle zrealizowane. Chociaż były momenty, gdy wszystko było w najlepszej możliwej jakości. Przez słuchawki. Ale kto lubił słuchawki? No właśnie. A szkoda.

środa, 1 października 2025

Tuning kolumn rok 1988

Kolumny, które prowadzący blog postanowił przerobić w 1988 roku:

Rys. 1. To zdjęcie zostało wykonane na stancji. Kolumna nie jest do niczego podłączona, czeka na powrót do domu po naprawie gwarancyjnej. Źródłem muzyki było to radyjko, może jakieś inne. Ustawienie wynika ze względów logistycznych, a zresztą w tamtych czasach nikt się tym nie przejmował.



Co było powodem modyfikacji? Kolumna się popsuła, albo miała wadę fabryczną. Podczas głośniejszego grania niskim dźwiękom, przede wszystkim bas i stopa, towarzyszyło „chrobotanie”. Okazało się, że cewka głośnika średniotonowego ociera o magnes. Poza tym ta konstrukcja nie posiadała komory na głośnik średniotonowy. Dlatego działał on trochę jak membrana bierna dla głośnika niskotonowego.

Po naprawie zostały dodane komory na głośniki średniotonowe. Objętość komór była podobna, jak w Altusach.

Druga zmiana polegała na wywierceniu otworów, które w zamierzeniu miały być zamaskowane na wzór Altonów. Oryginalnie obudowa nie była zamknięta, dlatego taka przeróbka.

Po jakimś czasie została jeszcze zmieniona zwrotnica. Można już było kupić prawie wszystko, więc oryginalne zwrotnice zostały wymienione na takie z Altusa. Te zwrotnice kupowało się chyba jako osobne elementy. Z technicznego punktu widzenia nie było to raczej błędem. Głośniki miały podobne właściwości.

Jeśli chodzi o wymianę zwrotnicy, to została ona wymieniona przede wszystkim dlatego, że w obwodzie głośnika niskotonowego była oryginalnie cewka o małej indukcyjności. Było to 0,6 mH w porównaniu do 2,4 mH w tej z Altusów. Elementy oryginalnej zwrotnicy musiały być opisane, inaczej autor by nie widział potrzeby zmieniania czegokolwiek. A schematy zwrotnic do Altusów były pokazane w Radioelektroniku. Częstotliwość podziału przerabianych kolumn wypada około 2 kHz.

Czy te zmiany coś dały? Konkretnie chodzi o to czy to było słychać. Dodanie komory dla średnich tonów było zauważalne, chociaż różnica była mała. Przy głośnym słuchaniu głośnik średniotonowy jednak już nie „fruwał”.

Wymiana zwrotnicy to już była sprawa przede wszystkim psychologiczna. Przy porównaniu A/B na pewno by się coś dało zauważyć, jednak takie przeróbki trochę trwają. Skoro głośniki nie działają przez cały dzień, to jest wystarczająco dużo czasu, żeby zapomnieć jak grały przed przeróbką.

A czy autor by te przeróbki zrobił mając aktualną wiedzę? Prędzej by je zamienił na mniejsze, ustawił optymalnie i słuchał po cichu, tzn. z głośnością domową, a nie dyskotekową. Najlepiej by było pozostać przy tych 15 W od Amatora, tzn. Zg-15C. To nie była jednak przesiadka z tych piętnastowatowych, ale z 30 W. Konkretnie Zg-30-C. Jeśli by ich się nie dało zamienić, bo kupiec był, to można by dla spokoju sumienia dodać komorę do średnich tonów i nic więcej nie robić.

Tak w ogóle, to żeby kupić te kolumny ze zdjęcia, to trzeba było pojechać do Wrześni i stać cały dzień w kolejce. A cel był inny. Wszyscy chcieli kupić Altony, ale ich zabrakło, więc zostały kupione te. Ktoś z kolejki powiedział, że Saby kupują niemuzykalni.

Na koniec warto dodać, że obecnie można kupić kolumny, które nie mają nic w obwodzie głośnika nisko-średniotonowego. A ich użytkownicy w opiniach piszą, że grają bardzo dobrze. Jak by się ktoś uparł, to mógłby przerobić zwrotnicę, ale w odsłuchu nic to nie zmieni. Trudno poprawić producenta.

PS. Ten plakacik widoczny na zdjęciu - nie ja go powiesiłem. U mnie w chałupie na plakacie była Urszula. To był taki duży plakat ze zdjęciem podobnym do tych z pierwszej płyty. Może ktoś pamięta. 


poniedziałek, 22 września 2025

Uchem Weterana: Kate Bush "Wuthering Heights", czyli Heathcliff odwal się

Takie słowa nie padają na tej płycie. A może jednak padają? To o co chodzi? Zaraz się o tym przekonamy. Najpierw zastanówmy się do kogo ta płyta była adresowana, oczywiście w 1978 roku.

Wydaje mi się, że były to dwie grupy odbiorców.

Grupa pierwsza to rówieśnicy Kate Bush. Rówieśnicy, czyli trochę mniej lub więcej niż 20 lat. Im podobały się piosenki, jak również ich brzmienie, tzn. strona realizacyjna. Ta grupa miała wtedy dobry słuch.

Druga grupa to, jak sądzę, mężczyźni w wieku 30 - 40 lat. Słuch już sporo gorszy niż w grupie pierwszej. Muzyka dla nich była bardziej obojętna, chociaż na pewno wydawała się ciekawa, ale chyba bardziej im się podobała sama Kate Bush.

Rys. 1. Bardzo dobre wydanie - DR 12.

Nawet malutka okładka CD robi wrażenie, a co dopiero LP. To nie jest absurdalny pomysł, że uroda Kate Bush kusiła nabywców. Proszę sobie obejrzeć następną płytę (Lionheart).

Mamy więc dwie grupy ludzi, które płytę kupowały (młodzież wyciągnie kasę od swoich starych). Była też trzecia grupa. To osoby po pięćdziesiątce. Im ta płyta raczej się nie podobała, a niektórzy mogli nawet uważać, że Kate Bush nie umie śpiewać. Zresztą ktoś powiedział o tej płycie tak: "Są płyty, które należy zniszczyć po przesłuchaniu, ale są też takie, które trzeba zniszczyć przed przesłuchaniem".

To sprawdzamy czy Kate Bush potrafi śpiewać i czy jej płyty trzeba niszczyć i kiedy:

Rys. 2. Utwór tytułowy. "S" jest przy głosce "s" w słowie "it's". To początek refrenu: "Heathcliff, it's me, I'm Cathy". "S" jest zrealizowane wysoko, powyżej 7 kHz.

 

Z rys. 2. widzimy, że realizator dźwięku zrobił sybilanty strasznie wysoko. "S" jest od 7 kHz. W normalnej mowie byłoby znacznie niżej, już od około 3 kHz, tzn. będzie coś nawet poniżej tych 3 kHz. Co z tego wynika?

Po pięćdziesiątce 7 kHz słyszy się tak jakoś od 20 do 40 dB słabiej, pomijając ludzi z naprawdę mocno uszkodzonym słuchem (przez hałas i różne schorzenia). W takim razie słuchając płyty z tak zrobionymi sybilantami ludzie starsi ich nie słyszą w ogóle, względnie bardzo słabo. O Kate Bush pewnie by powiedzieli, że nie umie śpiewać. No nie od razu. Ale, że sepleni czy coś w tym rodzaju, już prędzej.

W tytule posta są słowa "Heathcliff odwal się". Czy nikomu się nie wydawało, nie słysząc sybilantów i mając więcej niż pięćdziesiąt lat, że Kate Bush śpiewa właśnie "Heathcliff eat me"? Mogło się tak wydawać, szczególnie na słabej kopii z kasety magnetofonowej. Wobec tego taki ktoś mógł pomyśleć, że piosenkarka nie dość, że sepleni, to pisze bezsensowne teksty. Jest taki archiwalny wywiad, gdzie prowadzący mówi do artystki coś takiego: „Co mogłabyś robić innego, niż pisać piosenki?” Jeśli ktoś zna ten wywiad to wie, że dziennikarz nie wyrażał w ten sposób podziwu, ale raczej lekceważenie. Możliwe jednak, że przypisuję mu te intencje niesłusznie.

A co ze śpiewaniem? Czy Kate Bush potrafi śpiewać?

Kate Bush zawdzięcza realizatorom dźwięku nie tylko to, że ludziom mogło się wydawać, że sepleni i pisze niezrozumiałe teksty, ale też to, że niektórzy uważali, że nie umie śpiewać.

Jeśli się porówna utwór tytułowy z innymi okaże się, że jest on zaśpiewany wyżej, pozostałe są już śpiewane bardziej zwyczajnie. Ale czy przypadkiem to nie zostało zrobione sztucznie? W studio? Pisałem tu o płycie Kayah i tam mi się wydawało, że jej głos został sztucznie obniżony. Tutaj w odniesieniu do utworu tytułowego wydaje mi się, że realizatorzy głos podwyższyli. Żeby było "fajniej". Nie brzmi to naturalnie, ale może się podobać. Producenci mogli jednak zauważyć, że nie każdemu takie śpiewanie odpowiada, więc reszta utworów jest bardziej zwyczajna. Utwór tytułowy był nagrany trochę wcześniej, więc można było uchwycić reakcje odbiorców. Być może te reakcje spowodowały, że zarzucono sztuczne podwyższanie głosu.

Realizatorzy dźwięku wyrządzili wiele złego Kate, ale co zrobili z resztą, czyli jak zostały zrealizowane instrumenty?

Czynele są oczywiście podcięte. Nie są podcięte bardzo wysoko i nawet trochę je słychać. W ogóle to płyta nie brzmi bardzo źle, naturalnie w uszach osoby starszej i gorzej słyszącej, ale tylko dlatego, że to wydanie ma DR 12. Z jakiegoś wznowienia po „remasteringu” czyli tak naprawdę tylko sztucznie zwiększonej subiektywnej głośności przez obniżenie dynamiki dźwięku, to by już było totalne błoto i słuchać by się nie dało. Najlepiej płyta brzmi zapewne z winyla, oczywiście z pierwszego tłoczenia.

Słuchałem tej płyty ładnych kilka lat temu, może dziesięć. Wydawało mi się wtedy, że mam dobry słuch i wszystko doskonale słyszę. Przecież tak mi pisano od czterdziestu lat w gazetach. Ale sprzęt nie był ustawiony dobrze, a adaptacji akustycznej wtedy nie miałem żadnej. I wrażenie było straszne.

Słuchając płyty dziesięć(?) lat temu zastanawiałem się co mogło się stać z taśmą matką, że to tak tragicznie brzmi. A może transfer został skopany?

Wróćmy do winyla, którego nie mam, bo jest bardzo drogi. Są jakieś tańsze wznowienia, ale one bywają remasterowane, czyli dźwięk raczej został tylko dodatkowo zdewastowany, a przecież nie o to nam chodzi. Dlaczego on by zabrzmiał najlepiej (pierwsze tłoczenie)?

Winyl ma to do siebie, że źle znosi wysokie tony. Więc nacina się go tak, że wysokich wysokich jest mniej, a tych wysokich mniej wysokich tonów, które my jeszcze słyszymy, jest więcej. Nie musi tak być zawsze, ale wydaje mi się, że tak zazwyczaj jest. Poza tym na winylu jest trochę zniekształceń. One powodują, że te słabo słyszalne wysokie tony są trochę jakby lepiej słyszalne. Taki mi się wydaje po porównaniu kilku płyt na CD i na winylu. A te zniekształcenia, które wzrastają wraz ze zbliżaniem się do środka płyty, dla człowieka starszego przestają mieć znaczenie, bo ich prawie nie słyszy, a jeśli już, to pomagają w odbiorze. Taki paradoks. Jak jest gorzej, to jest lepiej. Ale to moje zdanie.

I na koniec chciałbym napisać, że ja się zaliczałem do pierwszej grupy. Mi się płyta podobała. I nadal jestem w tej grupie, choć mam prawie sześćdziesiąt lat i źle słyszę. Powinienem być w trzeciej, ale nie chcę w niej być. Tzn. wiekowo i słuchowo jestem, ale nie pod względem muzycznych upodobań.

Co prawda nigdy nie byłem tak zakochany w Kate Bush jak np. Tomasz Beksiński, a „Don't Give Up" nie cierpię, ale też chciałbym się znaleźć na miejscu Petera Gabriela. Aczkolwiek bardziej z zazdrości i jednak pod warunkiem, że Kate zaśpiewałaby mi jakiś własny utwór. Ok to taki żart. Znam bajkę o Kopciuszku, ale w bajki nie wierzę, w szczególności nie wierzę w bajki pisane przez dziennikarzy w magazynach audio. W każdym razie mam nagranie tej audycji (prawie na pewno).

A co by trzeba zrobić, żeby ta płyta brzmiała dobrze dla nas po tylu latach? Jak nagrać? Nic nie trzeba robić. Nagrywać normalnie zgodnie z zasadami H-Fi, a nie jakimiś chorymi metodami wymyślonymi na potrzeby reguł akwizycji.

A co się stało z tymi trzema grupami? Pierwsza i druga stała się trzecią. Tej ówczesnej trzeciej już nie ma. Ta druga, która stała się trzecią jest teraz mniej liczna. Niemniej jednak wszyscy słuchają tej płyty i są zachwyceni sałd kłality. Pranie mózgów przez dziennikarzy ma swój efekt. Te kłamstwa zostały powtórzone już nie sto czy tysiąc razy. Je powtórzono miliony razy. Teraz siwowłosi lub mający ponadprzeciętnie wysokie czoła ludzie szukają idealnego zestawu stereo, magicznych kabli i bezpieczników, a niektórzy z nich piszą na forach o tym jaki wpływ na sałnd kłality ma kabel sieciowy. Kabel sieciowy słyszą, ale nie zauważają tego, że wysokie tony im osłabły o kilkadziesiąt dB.

PS. Jest też nowa wersja "Wuthering Heights" śpiewana już nie tak wysoko. Ale tu jest mowa o oryginalnej płycie. W każdym razie trzeba o tym wspomnieć. No i posłuchać obu wersji. Najlepiej w komputerze otworzyć dwie instancje odtwarzacza. Moje wrażenie jest takie, że ta nowa wersja tworzy z pozostałymi utworami całość, a oryginalna się wyróżnia.

środa, 17 września 2025

Co pokazują normy progu słyszenia oraz izofony

Popatrzmy na wykresy izofon:

Na rysunku są dorysowane linie i zaznaczone kilka punktów.

 

Wykres trzeba analizować osobno dla częstotliwości do 1 kHz i powyżej tej częstotliwości. Jednak tą lewą stronę zostawiamy na razie w spokoju.

Istotne jest to, co jest z prawej strony.

Na izofonie 20 są zaznaczone 3 punkty. Odpowiednio przy 1 kHz, 6 kHz i 8 kHz. To samo jest dla izofon 40 i 60. Widać tu pewną regułę. Izofony 20, 40 i 60 mają dla 1 kHz dokładnie tyle samo w dB, co jest oczywiste, bo właśnie dlatego tak się nazywają. Te izofony mają dla 6 kHz w przybliżeniu tyle samo, co przy kilohercu, tzn. 20, 40 i 60 dB. Z kolei dla 8 kHz odczytujemy za każdym razem 10 dB więcej (w pewnym przybliżeniu).

Dokładnie to samo jest dla wszystkich pozostałych. Te najgłośniejsze pomijamy, bo huk szkodzi.

Co z tego wynika?

Skoro z norm na próg słyszenia wychodzi, ze mając x lat dla np. 8 kHz traci się tyle i tyle, to tyle się traci bez względu na głośność słuchania. Jak jest cicho, to tych 8 kHz się nie słyszy w ogóle, a jak jest głośniej, to coś tam może się pojawić, ale zawsze o „tyle i tyle” dB słabiej. A może to być 40 dB słabiej. Może być 50 dB słabiej. Może być i będzie więcej. Za rok, za dwa…

Jest jeszcze jeden wniosek. Filtr kontur podbija basy i soprany o podobną wartość. Skoro teraz słyszymy te soprany, powiedzmy optymistycznie o 40 dB słabiej, to podbicie ich przez kontur o jakieś 10 dB nic nie daje. I tak brakuje 30 dB. natomiast jak się doda, tzn. jak ten kontur doda, te 10 dB w basie, to się zrobi już totalnie bagniste i błotniste błoto (za to masło przestaje być maślane). Dalego starsi słuchacze raczej nie lubią używać tych konturów, nawet jak je mają.

Przy konstruowaniu tych filtrów nie uwzględniono jednak charakterystyki słuchu. Tu trzeba wrócić do rysunku i porównać już obie jego strony. A starzenia to już wcale nie uwzględniono. Tu bardziej przydatne by było uwzględnienie wyników audiogramów, w szczególności osób nie będących już nastolatkami, a nawet młodzieżą.

czwartek, 11 września 2025

Tuning kolumn głośnikowych przy użyciu patyka

Ludzie mają czasem ciekawe pomysły. Ktoś wpadł na pomysł, żeby tuningować kolumny używając do tego patyka. Może nie dokładnie patyka, ale listewki. Takiej listewki:


 

Pomysł jest, moim zdaniem, absurdalny.

Kolumny, które zostały poddane temu patykowemu tuningowi są polskiej produkcji, mają charakterystyczne pierścienie i trzy stówy w nazwie. Warto się domyśleć o jakie kolumny chodzi (i obejrzeć film o tym "tuningu"). Już teraz jednak trzeba powiedzieć wyraźnie, że poprawianie producenta zazwyczaj nie ma sensu, a w tym konkretnym przypadku sensu nie ma ze względu na metodę.

Jeśli chodzi o tuning w ogóle, to zamiast coś poprawiać, lepiej jest od razu kupić produkt trochę droższy i mieć spokój. Inwestuje się wtedy w coś droższego, ale to tańsze, które być może uda się poprawić, a raczej się nie uda, staje się tak samo drogie lub droższe, jak się doliczy czas.

Producent tych tuningowanych kolumn robi też takie, które mają usztywnienia w obudowie i zamiast głośnika tubowego zwyczajny kopułkowy. Bez tuningu dostaje się to, co po tuningu, a nawet lepsze.

Ale te tuningowane kolumny usztywnień obudowy nie mają. Proszę jednak zwrócić uwagę, że producent korzysta z komory bezechowej i rzeczone kolumny w nich pomierzył. Owszem, własnej komory już nie ma, bo się spaliła bodaj 12 lat temu, ale niedaleko jest uniwersytet, który ma. I skoro kolumna została pomierzona, to producent może powiedzieć: zrobiliśmy tak, jak to sobie założyliśmy.

Czy brak usztywnień obudowy stanowi jakiś problem? Niekoniecznie. W tym konkretnym przypadku nie stanowi. Wiele osób miało kiedyś podobne kolumny, które też nie miały usztywnień, a poza tym były zrobione z cieńszej płyty, no i grały ok. Nikomu żadne rezonanse obudowy nie przeszkadzały, nikt nawet nie wiedział, że takie w ogóle są. Tzn. jak ktoś się interesował tematem, to wiedział, ale i tak ważniejsze było to, żeby w ogóle mieć.

Taka kolumna bez usztywnień działa trochę inaczej niż z nimi, ale w tym konkretnym przypadku to nie stanowi żadnego problemu, jak mi się wydaje. Jest duża, więc te ewentualne rezonanse, o ile jakieś są, będą mieć niskie częstotliwości. Jeżeli wypadną na zakres pracy otworów, to w ogóle będą niezauważalne. W praktyce bas będzie trochę głośniejszy i tyle. Jakąś różnicę można by ewentualnie usłyszeć, może ktoś ma faktycznie tak dobry słuch, ale tylko w pomieszczeniu z bardzo dobrą adaptacją akustyki i tylko w bezpośrednim porównaniu A/B. W zwykłym pokoju i przy zwykłym słuchaniu nie ma żadnych na to szans.

Teraz już o tym tuningu. Z jakimi rezonansami ma ten patyk walczyć? I jaka jest różnica? Oczywiście z filmu się tego nie dowiemy. Stukanie w skrzynkę obudowy nic nie mówi. Za to taki patyk może pogorszyć właściwości obudowy, a nie poprawić.

Autor bloga ostukał tą listewkę ze zdjęcia. I ona daje dźwięk o spodziewanej wysokości, który bierze się z jej długości i szybkości rozchodzenia się dźwięku w drewnie. Bardziej jednak czuje się drgania w palcach, niż je słyszy. Listewka nie jest sztywna, a przede wszystkim drewno nie nadaje się do robienia usztywnień. Jeśli już usztywniać obudowę, to tak, jak to robią producenci w wyższych modelach kolumn.

Tu by wypadało wrzucić kilka zdjęć, ale Czytelnik musi sobie je sam wyszukać, bo mogą mieć prawa do reguł akwizycji. A poza tym byłoby to reklamą. W każdym razie usztywnienia robi się zazwyczaj z materiału, który ma wymagane właściwości tłumienia drgań, a poza tym te usztywnienia są duże i solidne. Autorowi kojarzą się z użebrowaniem skrzydła. Przykładowo pewien producent dał do małej kolumny (monitor) naprawdę solidne usztywnienia wzdłuż i w poprzek. Taka kolumna jest naprawdę solidna, co też widać w pomiarach (wykres wodospadowy). Ale i dość droga. Normalnie daje się usztywnienia tylko "w poprzek". Co w porównaniu do takich porządnych usztywnień daje listewka?

Skrzypce są zbudowane w ten sposób, że mają tzw. duszę. Ta dusza to jest nieduży kołek, który łączy płytę górną z dolną. A zadaniem tego kołka jest (uwaga uwaga!) przenoszenie drgań z płyty na płytę. Z góry na dół i na odwrót. W ten sposób otrzymuje się lepsze pudło rezonansowe, skrzypce grają głośniej i piękniej.

Jest taki film dokumentalny, który pokazuje pewną znaną skrzypaczkę. I jest w nim właśnie mowa o tym, że ona ma lutnika, bardzo już sędziwego, który opiekuje się jej skrzypcami, no i właśnie także poprawia ustawienie tej duszy, aby lepiej brzmiały. Skrzypaczka komentuje to w ten sposób, że ona nie wie, jak ten lutnik to robi, ale robi.

W odniesieniu do kolumn, to taka listewka przenosi drgania z frontu ta tylną ściankę i na odwrót, ale są jeszcze boki obudowy, natomiast sama listewka może się odkształcać, drgać i rezonować, co ma w swej naturze. Jak się stuknie w taką obudowę z wklejonymi listewkami, to ona będzie się wydawać sztywniejsza, ale tylko wtedy, jak się stuknie we fronty. Ale jak się stuknie w boki, to nic się nie zmieni. W najlepszym razie, bo może być gorzej.

Obudowa jest całością. Połączenie przodu i tyłu coś zmienia, ale nie wiadomo w jaki sposób. Nie wiadomo czy na korzyść, czy nie. To by trzeba sprawdzić wykonując pomiary, w komorze bezechowej najlepiej.

Nasi krajowi producenci produkują też kolumny z bardzo solidnymi obudowami i porządnymi usztywnieniami. Po co zawracać sobie głowę wklejaniem listewek, które nie wiadomo jak wpływają na dźwięk, zamiast kupić coś zrobionego profesjonalnie? Ja nie twierdzę, że omawiana kolumna jest nieprofesjonalnie zrobiona. Bez usztywnień jest zrobiona, ale profesjonalnie. Profesjonalnie zrobione będą też droższe kolumny z usztywnieniami. Nieprofesjonalny jest tuning.

Jeśli chodzi w ogóle o to jak sztywna musi być kolumna, to zamknięta powinna być solidniejsza niż taka z otworem. Zawsze chodzi o masę układu drgającego czyli membrana i cewka, ale ważnym czynnikiem jest też ciśnienie, jakie powstaje wewnątrz obudowy. I tu w obudowie z otworem to ciśnienie będzie mniejsze, chociaż tak proste to też nie jest. 

A jeżeli to wszystko nie przekonuje, to proszę się zastanowić dlaczego żaden producent nie daje patyków do swoich kolumn? Gdyby to był taki świetny pomysł, to wszyscy by tak robili. A może nie robią, bo nikt na to nie wpadł? A przecież tam pracują ludzie z głową na karku. Na pewno na to wpadli pięćdziesiąt lat temu, jak nie dawniej tylko, że już wtedy musiało się okazać, że to nic nie daje. Ile to by producentów kosztowało? To są groszowe sprawy jeśli chodzi o materiał, montaż itd., a jakiż to by był zysk w osiągach i jakości. To naprawdę nic nie daje chyba, że ktoś chce mieć kolumny à la skrzypce.

czwartek, 4 września 2025

Uchem weterana: YES 90125

Tytuł płyty jest również jej numerem katalogowym. W sumie ten numer mógłby być inny. Numer telefonu, zamiast katalogowego? Audionumer?

Rys. 1. Pudełko płyty ma znaczek firmowy, co nie jest regułą.

90125 brzmi coraz gorzej z roku na rok. Ale wszyscy uznają ją za wydawnictwo brzmiące bardzo dobrze. I np. w sieci jest film, gdzie można sobie tego posłuchać z winyla, a autor uznał, że brzmienie jest ok. Niestety brzmienie tej płyty jest rzeczą względną i zależy przede wszystkim od wieku słuchacza. W 1983 roku ta płyta brzmiała fajnie, choć dziwnie, zakładając oczywiście, że słuchał jej nastolatek, czy może ktoś mający niewiele ponad dwadzieścia lat. W 1995 r. (prawdopodobnie), kiedy autor bloga słuchał tego widocznego na obrazku kompaktu, brzmiał on już mniej fajnie. A teraz i z winyla, i z kompaktu, i przez radio, i z filmu w necie, gra tragicznie.

Dźwięk wygląda tak:

Rys. 2. Na rysunku mamy zaznaczone 500 Hz oraz 8 kHz. W kontekście tego, co jest na następnym rysunku można przyjąć, że 500 Hz słyszy się przez całe życie podobnie, zawsze można we wzmacniaczu dać głośniej (czy też poprosić rozmówcę, żeby mówił głośniej), natomiast problem pojawia się wyżej. 8 kHz to częstotliwość na której zazwyczaj kończą się normy progu słyszenia. Nie bez powodu.

Rys. 3. Normy progu słyszenia, jedna z kilku wersji, optymistyczna. Faktycznie tak dobrze słyszą tylko osoby unikające hałasu. Strzałka pokazuje ile się traci w wieku 60 lat, a czerwona linia, której nie ma w oryginale, to norma dla 60 lat, ale podniesiona w górę, bo przecież wzmacniacz ma pokrętło głośności. Nawet słuchając głośniej traci się 25 dB dla 8 kHz. [2025-1983=42. 42+18=60 (lat)]

Jeżeli teraz zestawi się rysunki 2 i 3 ze sobą, to boleśnie widać dlaczego w tym nagraniu (utwór pierwszy, strona pierwsza) i na całej płycie, nie słychać czyneli (talerzy perkusyjnych), a w szczególności hi-hata. A przecież w wysokich tonach mamy więcej „dobra”, które kiedyś powodowało zachwyty, a teraz już zniknęło.

Czynele są podcięte faktycznie trochę niżej niż 8 kHz, ale tam zostało bardzo niewiele, a na domiar złego jest to bardzo ciche (stalaktyty). Teraz niech ktoś sobie wyobrazi, że zrobi EQ tego utworu w ten sposób, że da 8 kHz ciszej o 25 dB. W ogóle to EQ trzeba zrobić według czerwonej linii. Czyli wyglądałaby ta korekcja mniej więcej w ten sposób: dla 1 kHz -3 dB, dla 2 kHz jakieś -6 dB, 4 kHz -15 dB, no i 8 kHz -25 dB. Ale trzeba iść dalej i przy 12 kHz to by już wypadało dać tak z -50 dB. Taka korekcja to oczywiście jest przeznaczona dla osiemnastolatka, żeby zrozumiał jak to będzie, gdy mu stuknie sześć dych. My, którzy słuchaliśmy tej płyty w roku ‘83 będąc nastolatkami takie EQ mamy założone na uszy na stałe.

Mówiąc krótko sześćdziesięciolatek to, co jest na płycie w okolicach 8 kHz słyszy słabo, a to, co jest wyżej, już wcale nie. I w ten sposób została wyjaśniona zagadka „ciepłego” brzmienia na świetnym i selekcjonowanym przez lata sprzęcie, o kablach nie wspominając.

Jak się popatrzy na personel na płycie (ten gwarantujący sałnd kłality), to widać znane i uznane nazwiska. Czy ci ludzie nie wiedzieli co robią? Nie wiedzieli, że połowy pasma czy nawet więcej, nie słyszą ludzie starsi? I wcale nie tacy starzy. Sześć dych to jeszcze nie starość. Na pewno wiedzieli. To dlaczego tak zrobili? Nie wiadomo dlaczego? No właśnie, nie wiadomo czemu…

Ile ta płyta miała wznowień? A ile z nich było remasterowanych? Otóż prowadzący blog ma też remasterowane wydanie tej płyty. Popatrzmy, jak tu się sprawy mają. Wydanie płyty ze zdjęcie wygląda tak:

DR         Peak           RMS       Duration Track
--------------------------------------------------------------------------------
DR14      -2.82 dBFS   -18.51 dBFS      4:30 01-CD Track 01
DR14      -2.20 dBFS   -18.07 dBFS      5:18 02-CD Track 02
DR13      -3.13 dBFS   -18.67 dBFS      5:29 03-CD Track 03
DR13      -2.20 dBFS   -18.22 dBFS      6:20 04-CD Track 04
DR11      -3.91 dBFS   -16.87 dBFS      2:07 05-CD Track 05
DR12      -3.71 dBFS   -18.27 dBFS      4:14 06-CD Track 06
DR13      -2.20 dBFS   -16.96 dBFS      4:18 07-CD Track 07
DR13      -2.44 dBFS   -17.07 dBFS      4:52 08-CD Track 08
DR12      -3.74 dBFS   -19.23 dBFS      7:36 09-CD Track 09
--------------------------------------------------------------------------------
Number of tracks:  9 Official DR value: DR13

Remasgeringowane wznowienie wygląda zaś tak:


DR         Peak         RMS     Duration Track
--------------------------------------------------------------------------------
DR8       -0.10 dB   -10.66 dB      4:30 01-CD Track 01
DR9       -0.16 dB   -10.90 dB      5:18 02-CD Track 02
DR8       -0.10 dB   -10.86 dB      5:30 03-CD Track 03
DR9       -0.10 dB   -11.75 dB      6:20 04-CD Track 04
DR7       -0.60 dB     -9.22 dB      2:08 05-CD Track 05
DR7       -0.10 dB     -9.44 dB      4:14 06-CD Track 06
DR8       -0.10 dB     -9.10 dB      4:18 07-CD Track 07
DR8       -0.10 dB     -9.88 dB      4:52 08-CD Track 08
DR7       -0.10 dB     -9.97 dB      7:43 09-CD Track 09
--------------------------------------------------------------------------------
Number of tracks:  9 Official DR value: DR8

W takim razie  DR jest 13 na CD i 8 na remasterze. Poza tym jest jeszcze jeden parametr, który powinno się sprawdzić: ReplayGain. I tu mamy odpowiednio: RG -0,61 oraz -8,43. Prawie 8 dB głośniej. Płyta ze zdjęcie zatem jest bardzo dobra pod względem dynamiki dźwięku.

Ale czy ktoś pomyślał o ludziach słyszących gorzej wysokie tony, czy też może chodziło w tym remasterze o to, żeby było więcej huku? No to popatrzmy na widmo:

Rys. 4. "Move yourself, you always live your life never thinking of the future" - cóż za ironia.

Poza tym, że jest spłaszczona dynamika dźwięku, to nie ma tu nic.

I na koniec coś dla wątpiących w to, co tu zostało pokazane. Mimo wszystko wątpiących. Bo co wybierają ludzie? Rzeczywistość, która jest szara, czy też może ten perwitin, który dostają w audiofilskich magazynach? W każdym razie ktoś, kto ma siwe włosy i uważa, że wszystko świetnie słyszy i że ja tu piszę jakieś dziwne rzeczy, niech sobie posłucha płyty w zwolnionym tempie. Tak o połową, albo nawet więcej. Wtedy okaże się jednak, że te wysokie tony, które były w latach osiemdziesiątych na tej płycie, są na niej nadal. I czynele się pojawią w ilości ogromnej. I nie CD jest złe, nie transfer z taśmy jest zły, sprzęt wcale też nie gra ciepło, to my już mało co słyszymy, a realizatorzy dźwięku tą katastrofę przygotowali już w roku 1983, w tym przypadku. Aha, jeszcze w VLC trzeba odznaczyć opcję rozciągania czasu dźwięku.

Zresztą nawet jak ktoś ma 30 lat, to też niech sobie posłucha w zwolnionym tempie. Krótkich fragmentów oczywiście. Zawsze może się zdarzyć, że wskutek nadmiernego łojenia nawet trzydziestolatek już nie słyszy dobrze wysokich tonów.

PS. A gdyby nagrywać normalnie, to mielibyśmy niezmienioną treść, a tylko zmienioną formę. Ale nagrano według pewnego schematu i mamy zmienioną formę oraz utratę treści – brak czyneli przede wszystkim. Kompromis byłby taki: zmieniać formę w taki sposób, żeby nie zmieniać treści. Jednak celem tej metody realizacji, którą ktoś kiedyś wymyślił była właśnie zmiana treści. A dlaczego? Nie wiadomo dlaczego? No właśnie. Jak nie wiadomo o co chodzi, to...

środa, 27 sierpnia 2025

Normy progu słyszenia dla osób narażonych na hałas i dla realizatorów dźwięku

Tym razem zaczynamy od rysunku:

Rys. 1. Podwyższenie się progu słyszenia dla ludzi narażonych na hałas. Na pierwszy rzut oka on się obniża, ale faktycznie to podwyższa, tzn. o taką wartość słyszy się gorzej.


Te wyniki są wzięte z publikacji zajmującej się słuchem ludzi pracujących w branży nie mającej nic wspólnego ze sprzętem audio, niemniej oni są narażeni na hałas i ten hałas mocno szkodzi.

Ktoś może powiedzieć, że w takim razie realizatorzy dźwięku nie odnoszą się do tych wyników. Oczywiście, że nie, ale oni w swej pracy są stale narażeni na hałas. Sami go sobie robią bo muszą. Pewne rzeczy da się wychwycić po cichu, ale nie wszystko. W reżyserkach raczej nie słucha się po cichutku. Taki przykład.

Pewien polski zespół nagrał płytę i okazało się, że było tam słyszalne szczekanie psów. Tzn. ktoś to zauważył w fazie produkcji. Może ktoś otworzył okno, nie pamiętam. Potem to usunięto, chyba w jakimś zachodnim studio. Jednak to pokazuje, że nie można słuchać za cicho, bo się przeoczy coś, co zauważą potem nabywcy w domu.

Są dwie wersje tych badań:

Rys. 2. To co jest zaznaczone ramką zostało odczytane z rysunku 1. Jednak z oryginału, a nie mojej kopii. Kolejno: wyniki dla 50 percentyl, następnie 5 percentyl (ramka), zestaw trzeci oraz czwarty to to samo co pierwsze dwa, ale po wyzerowaniu, co pokazuje różnicę w postrzeganiu barwy, a raczej utratę wysokich tonów po zwiększeniu głośności we wzmacniaczu czyli skompensowaniu ogólnej utraty czułości słuchu.

Jeżeli ktoś to wszystko sobie waży lekce, to proszę się zastanowić.

Każdy się zestarzeje chyba, że nie dożyje. Taka utrata słuchu czeka każdego. Większa, mniejsza. Może to nastąpić wcześniej lub później, ale nie ma na to rady. Jak się pogorszy wzrok, to pomogą okulary. Na pogorszenie słuchu nic nie pomoże w pewnym miejscu. Nic nie da robienie głośniej, ani regulacja barwy. Jak zabraknie 30 dB to jest pozamiatane. Żyć się da i normalnie funkcjonować, można nawet sobie nie zdawać sprawy. Ale muzyki słuchać się nie da. Realizatorzy dźwięku wbijają gwoździe w tą trumnę.

Radio na AM, czyli np. na falach długich, nadaje z pasmem do jakichś 5 kHz. Proszę zwrócić uwagę, że  czterdziestolatek mający dobry słuch (50 percentyl) słyszy 4 kHz 8 dB słabiej, a ten mający słuch zły (5 percentyl) nawet 23 dB gorzej.

Wobec powyższego realizacja nagrań w ten sposób, żeby zapewnić pełną czytelność jest rzeczą kluczową. Tylko, że nikt tak nie robi. Nikt o tym nawet nie mówi.

Czytelność w nagraniu polega na tym, że powinny być słyszalne wszystkie oryginale składniki bez względu na wiek i słuch odbiorcy. W praktyce oznacza to, że osoba np. mająca 80 lat powinna usłyszeć dokładnie to samo w nagraniu, co usłyszy na żywo.

Powtórzmy: osoba czterdziestoletnia nie słyszy perfekcyjnie stacji radiowych na falach długich czy średnich. Nawet to jest już poza możliwościami jej słuchu. Ale na forach internetowych ludzie pytają o kable sieciowe.

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Jak się traci słuch i jak się to racjonalizuje uzupełnienie 2 - kopiowanie winyli

Gramofon kupiłem, tzn. ten ostatni, jakoś trzy lata temu. I postanowiłem zgrać swoje winyle do komputera. Płyty zostały umyte bardzo starannie w myjce podciśnieniowej z użyciem porządnego środka i wody destylowanej, więc nie tak, jak to robią niektórzy handlarze, że potem płyta robi się szara i matowa i nadaje się tylko do śmieci.

Stanowisko do zgrywania było w pokoju bez żadnej adaptacji, głośniki ustawione obok stołu. Poza tym, grały bardzo, bardzo cicho, żeby nie zaburzyć jakości, bo przy głośnym graniu dźwięk z głośników może spowodować drgania gramofonu itd. W ogóle to najlepiej używać słuchawek.

Podczas tego zgrywania wszystko brzmiało bardzo marnie, czyli bez wysokich tonów, co sobie tłumaczyłem właśnie złą akustyką, złym ustawieniem kolumn, cichutkim odsłuchem itp. Ale do edycji nagrań, czyli właściwie to tylko do podziału na pojedyncze utwory, żadne tam podrasowywanie brzmienia, używałem słuchawek. I przez słuchawki wszystko brzmiało ok. Ale te słuchawki były bardzo "litościwe". Kiedy posłuchałem tego, po roku może, na innych słuchawkach, to już była niestety katastrofa.

Porównanie słuchawek wygląda tak:

Rys. 1.Źródło obrazu:https://www.rtings.com/. Tamże jest narzędzie do porównywania wyników testów słuchawek.
 

Nawiasem mówiąc, na jednych i drugich słuchawkach jest napisane, że to są monitory studyjne. Jak widać skontrolować wysokich tonów na słuchawkach w zasadzie się nie da (o ile je ktoś jeszcze słyszy). W ogóle to na słuchawkach miksować się da pod warunkiem, że się je wcześniej skalibruje. 

Trochę czasu na degradację słuchu i spora różnica w charakterystyce słuchawek, no i jest błoto. "Dziękujemy" przy okazji sałnd indżiniłom. A przecież stare płyty dają się słuchać normalnie. Te z lat sześćdziesiątych i starsze, bo sałnd indżiniły nie miały wtedy narzędzi do dewastowania dźwięku, tylko raczej go nagrywały, jak jest. Tylko, że ja mam takich płyt z lat sześćdziesiątych i starszych kilka...

Do nagrywania przygotowałem się bardzo starannie i miałem nawet wzorzec do naśladowania:

Rys. 2.


Nie będąc świadomym tego w jaki sposób słuch się degraduje oraz destrukcyjnego wpływu realizatorów dźwięku ma nagrania, zaczęło się kombinowanie z kablami i zakup nowej, lepszej wkładki. Wyniki technicznie były lepsze, ale co z tego?

I na koniec o CD, które widać na rys. 2. Brzmi bardzo dobrze z jednym wyjątkiem. Najpierw popatrzmy na daty wydania. Są to m.in. następujące lata: 1962, 1957, 1958, 2013, 1959, 1962, 1958, 1959, 1964, 1962, 2013. Okazuje się, że wszystkie stare nagrania brzmią bardzo dobrze. A w odniesieniu do tych z 2013 r. to jedno brzmi dobrze, a drugie źle. To brzmiące dobrze to klasyka, konkretnie Maurice Ravel, natomiast źle brzmi nagranie z muzyką rozrywkową. I dokładnie takie samo wrażenie miałem 12 lat temu. Muzykę rozrywkową nagrywa się źle i coraz gorzej w miarę jak realizatorzy mają coraz więcej narzędzi do dewastowania brzmienia.

I w tą pułapkę, którą zastawili realizatorzy dźwięku wpadnie każdy, to tylko kwestia czasu.

Czas ucieka, błoto czeka. 

środa, 20 sierpnia 2025

Jak się traci słuch i jak się to racjonalizuje uzupełnienie

Pewnie będzie jeszcze kilka uzupełnień, bo z wiekiem pogarsza się nie tylko słuch, ale też pamięć.

Jak już wcześniej napisałem za złe brzmienie kilka już ładnych lat temu obarczałem źle wykonaną adaptację akustyki. Za krótki czas pogłosu, pomieszczenie przetłumione. Ale w jaki sposób doszedłem do takiego wniosku?

Oczywiście to było jeszcze wtedy, gdy wydawało mi się że słyszę dobrze i nie miałem pojęcia np. o tym, że mając 50 lat częstotliwość 8 kHz słyszy się już o 10 dB słabiej (choć tak naprawdę to 15 dB), jak się ma i tak dobry słuch, bo przecież może być gorzej.

Słuchając sobie jakiejś źle nagranej płyty (odciętej wyżej), zauważyłem, że gdy obrócę głowę w prawo lub w lewo, to te wysokie tony się pojawiają. Tak naprawdę to jest spowodowane przez filtrowanie dźwięku przez małżowiny uszne. Barwa się zmienia w zależności od tego czy dźwięk dochodzi z przodu, z tyłu, czy z boku. Jak z przodu lub z tyłu, to wysokich tonów jest mniej, a jak z boku, to więcej.

Mając pokój obstawiony (i obwieszony) absorberami wydawało mi się że za mało jest dźwięku odbitego. Przecież w ogóle te wysokie tony były, wystarczyło podejść do głośników i się pojawiały. Tak naprawdę to się pojawiały, bo było głośniej.

Jednak w matriksie jest fajniej. Poczyta się co dziennikarze piszą w magazynach audio i jak się to kupi, to wszystko brzmi pięknie. I na starość są wysokie tony, a sałnd indziniły nagrywają te płyty świetnie i tam jest super sałnd kłality. I ten sałn kłality mejd baj sałnd indzinił można usłyszeć, tylko trzeba iść na zakupy sprzętów oraz kabli.

środa, 13 sierpnia 2025

THD są słyszalne od 1% albo może od 100%?

Kiedyś na pewnym forum ktoś pytał jaki ma kupić DAC. Zastawiał się nad dwoma. Jeden miał parametry podobne do drugiego, ale poziom THD był nieco inny. „Doświadczony” użytkownik doradził, żeby brać ten, który ma mniejsze zniekształcenia. Tylko o jakim poziomie zniekształceń była mowa?

Zniekształcenia harmoniczne są słyszalne od 1%. W takim razie DAC można sobie zostawić w spokoju, bo usłyszenie zniekształceń na poziomie tysięcznych procenta jest mrzonką. Gdyby jednak był popsuty, to wtedy tak. Miałem kiedyś odtwarzacz z popsutym wyjściem, widać to było na wykresach, ale słyszalne to było słabo, przynajmniej dla mnie. Mający lepszy słuch, czyli młodsi, zauważali to jednak od razu.

W ogóle można nie usłyszeć zniekształceń harmonicznych czy jakichkolwiek innych, nawet jeśli mają bardzo duże wartości, ale wypadają na górę pasma. Ktoś, kto ma podniesiony próg słyszenia o kilkanaście czy kilkadziesiąt dB w wysokich tonach może mieć przecież trudności z usłyszeniem w nagraniu instrumentu, na którym się gra drewnianą pałką, uderzając całkiem energicznie. Normalnie to by było słychać, ale sałnd indziniły zdewastują i zniszczą każde nagranie.

Innym razem na forum radiowym ktoś napisał, że menagi z radia twierdzą, że w DAB przy tej ich nędznej przepływności ma dźwięk w jakości CD. Owszem, w ich uszach może mieć. W pewnym wieku można nie odróżnić pliku w bardzo dobrej jakości od marnego, bo różnica jest przede wszystkim w wysokich tonach i dla dźwięków raczej cichych. A wysokich tonów i cichych dźwięków to czterdziestolatek może nie słyszeć, a czterdziestolatek dwadzieścia lat później to już wcale nie.

Wobec tego mogą się zdarzać takie sytuacje, że ktoś twierdzi, że np. AAC 96 kbps ma jakość CD. Jeżeli jest czterdziestolatkiem lub czterdziestolatkiem dwadzieścia lat później, to może odróżnić odkurzacz od wiertarki, ale o odróżnieniu CD od AAC to może zapomnieć.

Czasem ludzie dyskutują o rzeczach absurdalnych, a czasem jednak dyskusja ma sens, tzn. meritum, ale któryś z dyskutantów ma już słaby słuch.

Można spokojnie nie zauważyć zniekształceń na poziomie 100% jeśli się ma swoje lata, a zniekształcenia wypadają na wysokie tony. A z drugiej strony są tacy, co im sen z oczu spędza źle dobrany kabel sieciowy, który nic nie zmienia.

Ale jak się poczyta magazyny audio, to się dochodzi do wniosku, że trzeba zmieniać sprzęt na coraz lepszy w miarę, jak słuchacz się starzeje. A może dziennikarze z tych magazynów i różni testerzy sprzętu audio robią się coraz młodsi?

Czy to jest jakaś opcja na odmłodzenie się, zacząć pracować jako dziennikarz w magazynie audio, stereo, Hi-Fi? To by było świetne, bo nie trzeba podpisywać paktu z diabłem. No tak, diabeł nie istnieje, nikt w niego nie wierzy. Ale w kable sieciowe to ludzie wierzą.

W audio wszystko jest względne. Wszystko się zmienia w zależności od tego, kto ocenia, a przede wszystkim od upływu czasu. Ta sama płyta na początku lat osiemdziesiątych brzmiała fajnie, a teraz brzmi jak błoto, a poza tym poznikały z niej niektóre instrumenty, bo sałnd indzinił działał zgodnie z algorytmem. A zniekształcenia harmoniczne można usłyszeć jak mają 1%, ale czterdziestolatek dwadzieścia lat później może nie usłyszeć 100% albo nawet większych.

Ktoś powinien sformułować teorię względności audio.

„Jeśli masz dwadzieścia lat, posłuchaj płyty, ale jak masz sześćdziesiąt i więcej, to idź na spacer względnie puść płytę przez okno”.

„Jeśli masz dwadzieścia lat, to ten post może wywołać u ciebie wzruszenie ramion, ale jak poczekasz jeszcze trzydzieści lat, względnie czterdzieści, to zmienisz zdanie”.

Ale to nie jest teoria względności audio, tylko sarkazm.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Jak się traci słuch i jak się to racjonalizuje oraz inne normy progu słyszenia

Czytając prasę „branżową” tzn. magazyny dla audiofilów ich czytelnik pogłębia przekonanie o własnym doskonałym słuchu w szczególności i o doskonałości słuchu w ogóle. W związku z tym musi kupować coraz to „lepszy” sprzęt, który mógłby sprostać wymaganiom tego doskonałego słyszenia. Bo słyszy coraz lepiej w miarę, jak czyta coraz to nowe bajki wymyślane przez dziennikarzy. W realnym świecie wrażenia ze słuchania płyt są jednak coraz bledsze, co zawdzięczamy destrukcyjnej działalności realizatorów dźwięku i pogarszaniu się słuchu wraz z wiekiem. Do momentu przekroczenia pewnej granicy, kiedy słuch jest już naprawdę zły, świat dźwięków naturalnych jednak brzmi normalnie, a tylko świat dźwięków fonograficznych coraz marniej. Chociaż otaczające nas dźwięki słychać normalnie, to płyty już nie i człowiek stara się to sobie w jakiś sposób wytłumaczyć.

Poniżej kilka przykładów, jak prowadzący blog starał się zracjonalizować pogarszanie się brzmienia wydawnictw fonograficznych, ale nie tylko.

Tuner UKF FM ma taką właściwość, że kiedy jest słaby sygnał z anteny, to on bardzo mocno szumi. Jednak po czterdziestce można zauważyć, że podłączenie byle jakiej anteny nie powoduje już powstania tak dokuczliwego szumu. W takim razie nowy tuner musi być lepszy… Niestety tuner nie jest lepszy, szumi tak samo jak stary, to słuch jest gorszy i nie słyszy się już tak dobrze, jak dawniej.

Muzyka przez radio też brzmi coraz gorzej. Tłumaczy się to przez złe ustawienia u nadawcy, w szczególności zbyt silną kompresją dynamiki dźwięku, a poza tym w odbiorze przez internet czy z satelity zbyt niską przepływnością, kodowaniem mp2 a nie mp3 itd.

Z płytami jest już gorzej, bo one grają tak samo, ale odbiór nie jest taki sam, tylko coraz bardziej matowy. Ale i tu można znaleźć wytłumaczenie.

Pewien producent kolumn podał kiedyś, że głośniki wysokotonowe powinno się wymieniać na nowe co 10 lat, bo materiał się starzeje czy coś tam się innego, złego dzieje. Ale nowe kolumny okazują się pod tym względem takie same. Nowe głośniki, tak samo kiepski dźwięk.

W takim razie skoro głośniki nowe, w ogóle też cały sprzęt lepszy, a brzmienie gorsze, to przyczyną musi być zła akustyka pomieszczenia. I po zrobieniu adaptacji brzmienie staje się lepsze. Jednak po kilku latach znów czegoś zaczyna brakować. Oczywiście wysokich tonów.

Wobec powyższego patrzy się na wykresy i zalecenia. Przyczyna jest łatwa do znalezienia, bo czas pogłosu zawsze wychodzi za krótki, jeśli się zrobi adaptację przy użyciu absorberów szerokopasmowych. To teraz wystarczy przerobić część absorberów na pułapki basowe i czas pogłosu wzrasta powiedzmy z 0,1 do 0,2 s i wszystko jest ok. Tzn. nie jest ok. czy tak, jak się spodziewaliśmy, ale jest lepiej. Naturalnie lepiej jest do czasu, gdy słuch pogorszy się już do tego stopnia, że nawet niektórych dźwięków z otoczenia już się nie słyszy.

Tak to wygląda w przypadku kogoś, kto nie wierzy w kable, bezpieczniki i kolce…

I jeszcze te inne normy progu słyszenia, które prowadzący znalazł ostatnio. Najważniejszą różnicą jest punkt odniesienia, który stanowi osoba mająca 30 lat, a nie 20, jak we wcześniejszym poście.


Górne zestawienie pokazuje ile się traci na progu słyszenia względem osoby trzydziestoletniej. Dolne pokazuje ile się traci z wysokich tonów po zwiększeniu głośności. Czyli przykładowo osoba mająca lat 60 daje głośniej o 10 dB, ale wciąż słyszy częstotliwość 8 kHz o 23 dB słabiej niż trzydziestolatek. W życiu codziennym będzie to słyszeć o 28 dB słabiej. W takim razie górny zestaw pokazuje jak to jest w normalnym życiu, a dolny określa jak to wypada w odniesieniu do słuchania muzyki z płyt czy np. przez radio.

Na koniec uwaga: autor nie daje żadnej gwarancji, że odczytał te wartości poprawnie. Prościej by było wkleić oryginalny obrazek, ale na pewno ma on prawa i reguły akwizycji. Więc i tym razem są tabelki. Warto jednak poszukać samemu, bo literatura jest bogata, a poza tym są różne normy. Są dla mężczyzn, czyli te powyżej, i dla kobiet. Panie słyszą lepiej.


poniedziałek, 28 lipca 2025

Realizacja dźwięku na tle innych profesji

Realizatorzy dźwięku wykonują swój zawód w sposób bardzo specyficzny. Ta specyfika staje się widoczna, jeśli się porówna realizatora dźwięku do innych zawodów.

Budynki buduje się w taki sposób, że są one dostosowane do ogółu ludzi, którzy z nich korzystają. Przykładowo drzwi są robione tak, że może przez nie przejść swobodnie każdy, bez względu na wzrost, wagę itd. Chodzi o to, że od czasu wynalezienia drzwi mają one wymiary takie, że można przez nie wejść. Nie trzeba się przeciskać bokiem, bo nie są szczeliną o szerokości mniej niż pół metra. Przez taką szparę nie przeciśnie się osoba o większej tuszy. Drzwi nie są też małym otworem przy samej podłodze, przez który swobodnie mógłby wejść pies, ale tylko taki taki niewiele większy od jamnika. Już w starożytnym Egipcie robiono normalne drzwi.

Schody też są przystosowane do ogółu ludzi. Stopnie nie mają pół metra wysokości czy nawet więcej. Wchodzą po tych schodach młodzi i starzy, również dzieci, z wyjątkiem tych całkiem małych.

Jednak czasem schody i drzwi są przeszkodą dla osób z niepełnosprawnością. Dla nich poszerza się drzwi, żeby mogli wjechać na wózku. Wózkiem po schodach w zasadzie nie daje się jeździć, więc buduje się podjazdy.

Poza tym są dodawane różnego rodzaju poręcze i uchwyty, żeby ułatwić życie niepełnosprawnym.

Są też udogodnienia dla niewidomych. Przykładowo na przejściach dla pieszych poza sygnalizacją świetlną jest też sygnalizacja dźwiękowa.

Nie zapomina się o niesłyszących. Filmy na płytach takich czy innych mają dodane napisy, ale są nie tylko napisy dla nieznających oryginalnego języka, ale też dla niedosłyszących. I w tych właśnie napisach są dodawane informacje o tym, że np. gra muzyka lub, że słychać jakiś odgłos czy hałas.

Takich przykładów można podać więcej. Ogólnie rzecz biorąc widać staranie, żeby nie wykluczać ludzi odbiegających pod tym czy innym względem od średniej, słabszych, chorych, starszych czy też mających jakąś niepełnosprawność.

Wąska szczelina zamiast drzwi nadawałaby się dla osób szczupłych, ale przecież nie wszyscy są szczupli.

Schody półmetrowe czy nawet większe nadawałyby się dla nastolatków, którzy kipią energią i często przeskakują po dwa czy trzy zwykłe stopnie. Jednak nastolatkiem nie jest się wiecznie.

W przeciwieństwie do innych profesji, realizatorzy dźwięku działają tak, że ich produkty są przystosowane tylko i wyłącznie do ludzi o bardzo dobrym słuchu. I to tylko w wariancie optymistycznym.

Są dwie zasadnicze przyczyny powodujące, że realizacja dźwięku jest przystosowana jedynie do wąskiej grupy odbiorców. Pierwszą jest nienormalne traktowanie pasma akustycznego i widma instrumentów. Jak to się robi można zobaczyć we wcześniejszych postach. Druga przyczyna to kompresja dynamiki dźwięku.

Zmniejszenie dynamiki dźwięku jest znane najbardziej pod nazwą „loudnes war”. Tak naprawdę jednak ludzie narzekający na głośne miksy nie zdają sobie sprawy, że problem jest bardziej złożony. Zmniejszenie dynamiki dźwięku nie jest aż tak bardzo dokuczliwe w przypadku dobrego słuchu, jak pogorszonego z przyczyny wieku słuchacza.

Kompresja dynamiki dźwięku dotyczy całego pasma. Co się jednak stanie, jeśli się już nie słyszy części pasma? Kompresja dynamiki obejmuje tak samo niskie, średnie jak i wysokie częstotliwości. Jeżeli ktoś nie słyszy już wysokich tonów, to straci w jakimś sensie przeciwwagę dla skompresowanych pod względem dynamiki tonów niskich i średnich. Nagranie o małej dynamice dźwięku, czyli bardzo głośne, pozbawione góry pasma brzmi jak błoto. Wykazanie tego na przykładzie jest bardzo proste. Dźwięki naturalne z otoczenie brzmią zwyczajnie, choć nie tak samo jak w dzieciństwie lub w młodości, natomiast nagrania muzyczne, programy radiowe i telewizyjne o zredukowanej dynamice dźwięku brzmią jak błoto. Z kolei, jeśli ktoś dysponuje, nagrania powstałe w latach trzydziestych, czy czterdziestych ubiegłego wieku, choć ich jakość jest często dość słaba, brzmią naturalnie, normalnie.

Wracając do zawodu realizatora dźwięku i innych widać, że ten pierwszy z jakiegoś powodu z uporem maniaka działa w ten sposób, jakby jego produkcji mogli słuchać wyłącznie ludzie młodzi, mający doskonały słuch. Wszyscy starają się w jakiś sposób przystosować swe działania do ludzi o różnym wieku, sprawności, zdrowiu itd. Realizator dźwięku dyskryminuje i wyklucza każdego, kto ma więcej niż jakieś dwadzieścia lat.

Mimo wszystko mamy szczęście, że realizatorzy dźwięku nie projektują drzwi. Bo gdyby tak było, to musielibyśmy się przez nie przeciskać lub przepełzać, a i tak wejść zdołaliby tylko nieliczni.

PS. Nawet współcześnie są ludzie, którzy "edukują" realizatorów dźwięku pokazując w długim i zawierającym ogromną ilość szczegółów i detali wywodzie jak nagrać perkusję, żeby dobrze brzmiała, a autor słucha tych edukacyjnych nagrań i niektórych talerzy nie słyszy wcale, a jak któreś słyszy, to ledwo ledwo. "Edukacja kopulacja".

poniedziałek, 14 lipca 2025

Uchem weterana: Krzysztof Krawczyk "Rysunek na szkle"

Krzysztof Krawczyk „Rysunek na szkle”, rok 1976.

Na tej płycie oczywiście są wręcz nieziemskie chórki, ale my przyjrzymy się jej pod kątem realizacji dźwięku. A jest ona dość charakterystyczna. Najbardziej znany jest „Parostatek” czyli pierwszy utwór z drugiej strony, ale trochę lepiej do naszych celów nadaje się inna piosenka. Tytułowa, pierwsza na pierwszej stronie.

Spektrogram wygląda w ten sposób:


 Na rysunku „H” oznacza hi-hat, natomiast „C” to po prostu głoska „C” w słowie „rwący”.

Jeżeli chodzi o hi-hat, to widzimy, że nie został on odcięty przy 5 kHz, jak to się zazwyczaj dzieje, tylko widać go nawet przy 3 kHz. Oznacza to, że może być słyszany przez osoby mające już trochę gorszy słuch, a więc starsze. Nie jest on jednak zbyt czytelny, tzn. dobrze słyszalny, bo jest zrealizowany bardzo cicho.

Z kolei „C” (rwąCy) jest całkiem głośne, więc te ciche talerze perkusyjne są tak zrobione celowo. Nie, żeby nie było można, taka jest, czy była, koncepcja.

I na koniec „W”, które oznacza werbel. Jest on dość głośny w zakresie wysokich częstotliwości i widoczny praktycznie do samej góry pasma.

Płyta brzmi zupełnie inaczej na dobrym i słabym sprzęcie, pod warunkiem, że słucha jej ktoś młody. Gdybym mógł jej posłuchać na Arturze, który został kupiony mniej więcej wtedy, gdy została wydana ta płyta, to wrażenie byłoby dość słabe. Brak niskich częstotliwości i tych powyżej powiedzmy 10 k. Dodać trzeba, że nie miałem wtedy tej płyty. Została kupiona dopiero kilka lat temu, chociaż w momencie zakupu za wszystkie niedoskonałości brzmienia autor bloga obwiniałby wydawcę, w szczególności proces produkcji płyty, oraz akustykę pomieszczenia, bo mu się wydawało, że słuch ma dobry 

Mimo odbiegającej od standardu realizacji hi-hata (odcięty wyżej) płyta wpisuje się w nurt wydawnictw dobrze brzmiących na sprzęcie wysokiej klasy. I w wysokiej jakości uszach.

A w odniesieniu do starszych uszu, to słyszalność hi-hata można ocenić w następujący sposób. Na spektrogramie dźwięki są reprezentowane przez kolory. Każdy kolor to poziom dźwięku czy też głośności. Jeśli teraz popatrzymy na rysunek, to hi-hat będzie miał kolor na poziomie nie większym niż -60 dB, piszę to z dużym marginesem na interpretację kolorów. Nie znaczy to, że tak jest, bo zgranie piosenki nie było zrobione w manierze realizatorskiej czyli żeby wszystko dopchnąć kolanem i brech-sztangą do zera. Faktycznie może być trochę głośniejszy. Ale i tak, nawet jeśli się założy, że to jest „tylko” -50 dB, to w odniesieniu do możliwości słuchu człowieka, który tej płyty słuchał będąc dzieckiem lub nastolatkiem, to przecież 4 kHz osoba sześćdziesięcioletnia słyszy około 16 dB słabiej niż dwudziestolatek (wartość po wyzerowaniu tabeli z wcześniejszego posta), a siedemdziesięciolatek słyszy to już 27 dB słabiej. Jeżeli obaj mają dobry słuch, jak na swój wiek. Jeśli się teraz popatrzy na 10 kHz, które w naszym przykładzie wcale się są głośniejsze niż te 4 kHz, to nasi weterani słyszą to, czy też nie słyszą, odpowiednio 30 i 43 dB słabiej. -50 dB jeszcze 43 dB słabiej?! Help!!!

O realizacji dźwięku można powiedzieć wszystko tylko nie to, że uwzględnia ona oczywisty fakt, że ludzie i ich słuch się starzeją.

Na koniec wypada jeszcze zaznaczyć, że ja nie chcę nikogo odwieść od zakupu płyt czy też sprzętu. Chodzi o to jednak, że trzeba mieć świadomość tego, co można usłyszeć teraz z płyt swojej młodości. Na pewno będzie się ich słuchać fajniej, gdy sprzęt wygląda ładnie i na pewno winyle są bardziej efektowne od kompaktów, a gramofony od odtwarzaczy CD czy plików. Jednak tak naprawdę liczy się to, co zrobili z dźwiękiem realizatorzy. A niestety zrobili wiele złego. „Rysunek na szkle” nie jest płytą zrealizowaną źle, ale nie jest też płytą zrealizowaną z myślą o „When I'm Sixty-Four”.

piątek, 4 lipca 2025

Kwiat jednej nocy

Przy okazji poprzedniego postu warto się przyjrzeć płycie „Kwiat jednej nocy”. I okazuje się, że tę płytę nagrały Alibabki lub też Ali-Babki. Ale po kolei.


 

Płyta jest czarna, co warto pokazać. Mam taką tylko jedną, a Czytelnik niekoniecznie musi być zapamiętałym kolekcjonerem kompaktów. Możliwe, że takich czarnych CD nie posiada.

Każdy sześćdziesięciolatek, a i też trochę starszy, powinien sobie przypomnieć te piosenki. Już kompletnie bez zwracania uwagi na aspekty techniczne. Jan Ptaszyn Wróblewski przy okazji śmierci jednej z dziewcząt próbował rozgryźć fenomen brzmienia tej grupy. Audycja ukazała się na antenie w roku 2020, mógł być to luty albo marzec. To wskazówka dla posiadaczy archiwum 3. kwadransów.

A w następnym poście Alibabki będą śpiewać  w chórkach.

czwartek, 3 lipca 2025

Uchem weterana: Zagrajmy w kości jeszcze raz

Tym razem przyjrzymy się płycie "Zagrajmy w kości jeszcze raz". Została ona wydana w roku 1977 i nagrały ją Alibabki.

Są też płyty z czerwoną etykietą.


W latach siedemdziesiątych piosenki Alibabek często były grane w radio, ale też w telewizji. Właśnie w telewizji często była odtwarzana, a właściwie to pokazywana, piosenka "Kwiat jednej nocy". Ale to utwór nagrany wcześniej. Płyta o tym tytule jest datowana na rok 1969.

Widmo utworu pierwszego z pierwszej strony wygląda tak:

Strona pierwsza, utwór pierwszy.
"Odkładana miłość" to walczyk. Tak się prowadzącemu blog wydaje. Najlepiej by to wiedział Jan Ptaszyn Wróblewski, którego nazwisko można zauważyć na naklejce płyty. Ale nie możemy go już o to spytać.

Walc liczy się na trzy. Na rysunku mamy zaznaczone: 1 2 3 1. Na raz jest stopa, na dwa i trzy trzy - talerz. Dalej jest już na raz dwa razy stopa, ale to i tak się liczy jako raz.

Widać, że talerz perkusyjny (na dwa i trzy) jest odcięty do 5 kHz. Z tego powodu ten walc przestaje być walcem, bo słychać właściwie tylko raz, a dwa i trzy już nie. Przy głośniejszym słuchaniu walczyk jest walczykiem i można go liczyć na trzy, bo wszystko słychać, choć słabo i jakby nie wszystko.

Osoby po sześćdziesiątce jeszcze usłyszą ten talerz, a właściwie to część jego spektrum, w okolicach 5 czy 6 kHz. Ale tego, co jest głośniejsze i jest powyżej 10 kHz, już nie usłyszą. Jak wiemy z wcześniejszego wpisu, 10 kHz osoba mająca 60 lat słyszy mniej więcej 20 dB słabiej, a siedemdziesięcioletnia już niemal 40 dB słabiej niż dwudziestolatek, w najlepszym przypadku.

Oczywiście, gdy realizator dźwięku sobie popatrzy na piosenkę, jak ta, na analizatorze widma, to wszystko się tam układa pięknie i sensownie. Tylko, że to sensu żadnego nie ma. Ludzie wraz z wiekiem tracą zdolność słyszenia góry pasma i dlatego to co wygląda ładnie brzmi jak błoto. Walc przestaje być walcem, bo dwa i trzy jest już w zakresie "ultradźwięków" i jest kulawy na jedną nogę lub nawet dwie.

"Odkładana miłość" to też jakby piosenka o audiofilach. Audiofile uważają, że gdzieś jest sprzęt, który da im to wymarzone idealne brzmienie i dlatego ciągle coś zmieniają, bo podobno wszystko ma znaczenie. Słuchają swoich płyt z przekonaniem, że przecież zawsze może być lepiej. Tym czasem nie ma to sensu, bo płyt trzeba słuchać na tym, co się aktualnie ma i nie odkładać niczego na później. Później to się straci słuch i ze słuchania będą nici. Realizatorzy dźwięku postarali się i udało im się zabić pięćdziesiąt muzyki. I zabijają ją dalej. Słuchać trzeba teraz, póki się jest młodym i się jeszcze coś słyszy. A na starość? Muzyka ma sens, ale tylko wtedy, gdy omija realizatorów dźwięku, czyli na żywo i na instrumentach akustycznych, żeby nawet sam muzyk nie był w stanie nic popsuć.

Mając sześćdziesiąt lat i więcej można normalnie funkcjonować w kontekście słuchu. Świat "brzmi" zwyczajnie i nawet można nie zauważyć, że się słyszy gorzej. Ale gdy się zacznie słuchać płyt, to okazuje się, że na tą miłość jest już za późno.