poniedziałek, 27 października 2025

Uchem weterana: ARP-LIFE "Jumbo jet"

Tym razem płyta z roku 1977, ARP-LIFE "Jumbo jet".

Rys. 1. Egzemplarz płyty w dobrym stanie.

 

Jeśli ktoś nie czytał poprzedniego wpisu, który jest tu, to warto się z nim zapoznać.

Według tego, co zostało napisane w tym wcześniejszym poście, talerze perkusyjne zazwyczaj są odcinane przy około 5 kHz. Tu czynele są podcięte według tego schematu, ale czasem też trochę niżej. Spójrzmy:

Rys. 2.

W przypadku tej płyty talerze perkusyjne najwięcej energii mają w zakresie mniej więcej 3 - 7 kHz, co daje nam, starszym panom, możliwość ich usłyszenia. Płyta brzmi dobrze, instrumenty są czytelne, chociaż te "blachy" nie są jakieś bardzo głośne.

Warto zauważyć, że płyta świetnie się nadaje do pokazania, że faktycznie muzyka może być zapisana w paśmie do 7 kHz. Tu oczywiście jest szersze pasmo, ale dźwięki powyżej 7 kHz można i trzeba traktować jako pewien rodzaj luksusu. Dobrze, że są ale przecież niewielu może ten luksus docenić, tzn. usłyszeć.

PS. Pisze się Jumbo Jet, ale to szczegół. Prowadzący blog nabył płytę drogą kupna pod wpływem pewnej audycji, w której gościem był Andrzej Korzyński. Z tej audycji można się było dowiedzieć np., że zespół ARP-LIFE nie miał syntezatora ARP i dlaczego nazywał się tak, jak się nazywał. W audycji były odtwarzane utwory skomponowane przez Andrzeja Korzyńskiego, które wykonywali m.in. Czesław Niemen, Maryla Rodowicz,  Franek Kimono i Violetta Villas. Był też odtworzony jeden utwór z tej płyty, tzn. z Jumbo jet, dokładnie BABY-BUMP. Zresztą można sobie tej audycji posłuchać na stronie Trójki. A nawet jeśli ktoś słuchał, to warto sobie przypomnieć. Mam nagranie audycji zrobione podczas emisji w 2018 r., a nie z tej strony Trójki, to tak na marginesie.

wtorek, 21 października 2025

Dlaczego audio to ciemna strona księżyca?

Od jakiegoś czasu przyglądamy się różnym płytom. Brzmią źle, ale słuch już nie ten co kiedyś. Według pokazanych wcześniej norm słyszenia w wieku 60 lat będziemy mieć lekki niedosłuch i to już od 6 kHz. Płyty są nagrywane w taki sposób, że kompletnie nie uwzględnia się podstawowego faktu, że z wiekiem słyszy się coraz gorzej, a wysokich tonów już wcale. Czemu tak się robi?
Spójrzmy na poniższy rysunek:

Rys. 1. Płyta decelitowa 78 obrotów na minutę, wydana po drugiej wojnie światowej, najpóźniej w roku 1948.

Co o tej płycie można powiedzieć poza tym, że autor jej nie posiada i to tylko fragment audycji radiowej?

Jakość dźwięku na tej płycie nie jest zbyt dobra. Zniekształcenia są spore, a pasmo przenoszenia mocno ograniczone. Powyżej 7 kHz jest tylko szum. Na pierwszy dźwięk w tym fragmencie składają się dwa instrumenty, kontrabas i hi-hat. Pomimo tego, że sama płyta przenosi pasmo ledwo do 7 kHz, to hi-hat jest wyraźnie słyszalny, można nawet powiedzieć, że jest dość głośny. Nie jest to niczym dziwnym, bo spektrum dźwięku talerzy perkusyjnych zaczyna się poniżej 200 Hz. Licząc od 150 Hz w tym decelitowym wydawnictwie mamy pięć oktaw z pełnego spektrum instrumentu (150 - 300, 300 - 600, 600 - 1200, 1200 - 2400, 2400 - 4800 Hz), brakuje dwóch oktaw (4800 - 9600, 9600 - 19200 Hz). Pełne spektrum tego instrumentu obejmuje siedem oktaw.

W tym nagraniu hi-hat najwięcej energii ma w okolicach 2500 Hz, a to są częstotliwości średnie.

Jeśli się sprawdzi jakie częstotliwości dźwięku mogą zagrać różne instrumenty okaże się, że częstotliwości podstawowe wszystkich, wyjąwszy instrumenty elektroniczne, da się zapisać w paśmie do 7 kHz. Dokładnie to będzie 7040 Hz dla najkrótszej piszczałki organów. Skoro w 1948 roku syntezatorów nie było, to na płytach decelitowych czy szelakowych można było nagrać wszystko. Traciło się tylko tony harmoniczne, ale zazwyczaj niewielką ich część i to nawet nie wszystkich instrumentów.

Do osiągnięcia bardzo dobrej jakości na płycie 78 rpm tak naprawdę potrzebne jest zmniejszenie poziomu zniekształceń i szumów. Poszerzenie pasma sprawi, że dźwięk będzie doskonały, ale przecież nie każdy tą różnicę może zauważyć.

Wydawać by się mogło, że wprowadzenie płyty długogrającej powinno rozwiązać problem z jakością dźwięku. Jednak Andrzej Lipiński, ceniony polski reżyser dźwięku, powiedział następujące zdanie: „Złote lata fonografii to są lata sześćdziesiąte, a potem już było coraz gorzej”.

 

Rys. 2. Płyta winylowa - standard manipulacji dźwięku.

 

Wyjaśnienie ze wszystkimi szczegółami dlaczego począwszy od lat siedemdziesiątych „było coraz gorzej” zostawmy realizatorom dźwięku. My zajmiemy się tu rzeczami najważniejszymi. A z tych rzeczy najważniejszych najważniejsze jest „kłamstwo założycielskie”.

Jakość poleciała na łeb od lat siedemdziesiątych, jednak przyczyn problemu należy szukać w roku 1955. Mianowicie w tym właśnie roku zaczęto nagrywać na wiele śladów. Próbowano pewnych rzeczy pewnie wcześniej, ale wprowadzenie ich w życie było trudne z powodu ograniczonych możliwości technicznych.

Mając więcej śladów niż jeden można każdy instrument nagrać w inny sposób. Nagrywając na jeden ślad, stereo nic tu nie zmienia, wszystkie instrumenty nagrywa się tak samo.

W tamtym czasie korzystano z dwóch rodzajów emisji radiowej: AM oraz FM. AM pozwala na nadawanie dźwięku z pasmem do około 4 kHz (maksymalnie 5 kHz). Wynika to z tego jaką „szerokość” może mieć jedna stacja na skali radiowej. Jeśli przyjmie się 10 kHz, to pasmo przenoszonych dźwięków będzie ograniczone o połowę, tzn. do 5 kHz. Gdy stacja zajmuje 9 kHz na skali, to pasmo przenoszenia musi być ograniczona do 4,5 kHz. Modulacja częstotliwości, czyli FM, daje większy potencjał, bo pasmo przenoszenia sięga 15 kHz. Zagadnienie mono/stereo nie ma dla meritum sprawy żadnego znaczenia.

Najwyższa częstotliwość, którą może zagrać fortepian to 4698,63 Hz (harmoniczne pomijamy.) Dlatego wybrano takie, a nie inne parametry w odniesieniu do emisji radiowej AM.

Jeżeli przez radio AM nada się transmisję na żywo z koncertu jakiegoś zespołu, to możliwe będzie przekazanie dźwięku kompletu instrumentów. Koncert organowy pomińmy. Słuchacz odniesie pozytywne wrażenie. Zaznaczyć trzeba, że do tej transmisji użyje się pojedynczego mikrofonu. Podobnie pozytywne wrażenia będzie mieć słuchacz, jeśli przez radio AM odtworzy się płytę nagraną metodą jednego mikrofonu/śladu.

Przyjęliśmy, że spektrum czyneli ma siedem oktaw zaczynając liczyć od 150 Hz. Na 4800 Hz kończy się piąta oktawa i zaczyna szósta. W takim razie przez radio AM można przenieść z minimalnym uszczerbkiem pięć oktaw z siedmiooktawowego spektrum czyneli. Poza tym odtwarzając przez radio AM płytę z rys. 1. otrzyma się dźwięk zbliżony do oryginału. Ograniczenie pasma będzie zauważalne, ale ogólne wrażenie jednak pozostanie pozytywne. Wciąż będziemy słyszeć komplet instrumentów. I hi-hat nadal będzie słyszany wyraźnie.

Teraz spójrzmy jeszcze raz na rys. 2. Pokazuje on standardowe podejście do realizacji dźwięku w technice wielośladowej, które zdaje się obowiązywać od lat siedemdziesiątych w odniesieniu do najlepiej się sprzedających gatunków muzyki. Jak widać hi-hat został podcięty przy 5 kHz. Brakuje zatem pięciu oktaw, a pozostawiono zaledwie dwie. Kluczowe jest to, że brakuje dokładnie tych pięciu oktaw, które jest w stanie przenieść radio AM. Brakuje też tych pięciu oktaw, które jest w stanie usłyszeć osoba starsza.

Nagranie z rys. 2. odtworzone przez radio AM zabrzmi źle, ale już na FM będzie brzmiało dobrze. Jakie to ma konsekwencje?

Potencjalny klient zauważy, że dany przebój brzmi źle na falach średnich, a dobrze na UKF-ie. Poza tym zauważy, że w ogóle wszystkie popularne piosenki brzmią źle na AM i fajnie na FM. W takim razie, o ile jeszcze takowego nie posiada, będzie chciał sobie kupić radio z FM. Ogólnie rzecz biorąc, żeby muzyka brzmiała dobrze trzeba sobie kupić „lepszy” sprzęt. Radio musi być lepsze, gramofon, głośniki, wszystko.

Jednak to nie jedyny powód realizowania dźwięku w ten sposób, jak to widać na rys. 2. Dodatkowy czynnik to pojawienie się na rynku w 1963 roku kasety magnetofonowej. Jakość pierwszych magnetofonów kasetowych nie była nadzwyczajna. Pierwotnie miały być dyktafonami. Tak czy inaczej kopiowanie płyt na kasety nie zwiększa zysków wytwórni płytowych. Skoro jednak taki magnetofon-dyktafon nie mógł zapisać więcej niż 5 czy 6 kHz, to obcinanie pięciu oktaw ze spektrum czyneli z pewnością można uznać za jakiś sposób walki z piractwem.

Pod koniec lat siedemdziesiątych magnetofony kasetowe pozwalały już na uzyskanie kopii, w szczególności na taśmie typu IV, trudnej do odróżnienia od oryginału, tj. płyty długogrającej. Jednak przeciętny magnetofon kasetowy raczej słabo sobie radził z górą pasma. W tym kontekście zupełnie zrozumiałe są działania realizatorów dźwięku, którzy podcinali czynele przy 10 kHz. Wtedy na oryginalnej płycie brakowało już sześciu oktaw (przypomnijmy, że w ogóle jest ich siedem, tzn. licząc od 150 Hz), a na kopii kasetowej brakowało nawet tych pozostawionych przez realizatorów dźwięku szczątków po talerzach perkusyjnych. Poza tym, aby utrudnić kopiowanie płyt na kasety, sztucznie zwiększano poziom składowych górnego skraju pasma. Szansa na gorszą jakość kopii była w ten sposób większa. Można też podejrzewać, że najpopularniejszy system redukcji szumu (z dwoma „D”), został tak pomyślany, aby kopia miała jednak gorszą jakość. Teoretycznie ten system redukcji szumu miał solidne podstawy, jednak bez dokładnej kalibracji magnetofonu do kaset konkretnego producenta zazwyczaj działał w ten sposób, że kopia miała za mało wysokich tonów. Wielu użytkowników ten system ignorowało, ale wtedy nagrania szumiały trochę mocniej.

W latach siedemdziesiątych technikę nagraniową charakteryzowało głównie manipulowanie wysokimi tonami, aby nagrania brzmiały źle przez radio AM i na kiepskim sprzęcie tudzież z kopii kasetowych. Natomiast kolejna dekada to już kompresja dynamiki dźwięku. Loudness War.

Podsumowując technika studyjna raczej nie służy do tego, żeby uzyskać dobrą jakość dźwięku. Niemożliwe jest pogodzenie ze sobą zasad Hi-Fi z usuwaniem ze spektrum instrumentów pięciu czy sześciu oktaw, czy manipulowanie dynamiką dźwięku przy użyciu limiterów i kompresorów. Jedno i drugie powoduje powstanie bardzo dużych zniekształceń, które są mylnie interpretowane jako wysoka jakość. Technika studyjna raczej służy wywołaniu wrażenia jakości. Faktycznie jednak to jest miraż.

Po kilku dekadach słuch człowieka niestety ma możliwości zbliżone do radia AM. Dlatego lwia część „dorobku” fonograficznego u osoby zwracającej jednak uwagę na to, co słyszy powoduje mdłości.

Dzisiejsze mity o potrzebie posiadania dobrego sprzętu mają jednak swe źródło, które tak naprawdę jest manipulacją. Manipulowanie dźwiękiem w sposób tu przedstawiony powoduje, że dobry sprzęt faktycznie jest potrzebny, czy wtedy był potrzebny. W latach siedemdziesiątych dźwięk (zmanipulowany) faktycznie stanowił wyzwanie dla sprzętu. Żeby usłyszeć coś więcej taki „zwyczajny” nie wystarczał. Jednak ten kiepski sprzęt z lat sześćdziesiątych miał mały głośnik w górnej pokrywie gramofonu czy też był radiem z falami długimi i średnimi. Jedno i drugie nie odtwarzało ani wysokich tonów, ani basów. A poza tym, zresztą może to jest najważniejsze, kiepski sprzęt nie grał głośno. Mimo wszystko nagranie zrobione normalnie, jak to z płyty 78 obrotowej, które widzimy na rys. 1. grało nawet na kiepskim sprzęcie wystarczająco dobrze. Aczkolwiek dla osoby nie lubującej się w głośnościach dyskotekowych.

Ciemna strona księżyca metaforycznie może się odnosić do negatywnych cech ludzkiej natury. Tu będzie to przede wszystkim chciwość. 

poniedziałek, 13 października 2025

Uchem Weterana: Phil Collins – Face Value

Tym razem przyglądamy się płycie Face Value, którą Phil Collins wydał w 1981 roku.

Rys. 1.

To wydawnictwo znalazło się tu z powodu ciekawej wypowiedzi muzyka. Realizacja dźwięku przedstawia się tak:

Rys. 2. Na rysunku mamy widma (lewy kanał) trzech różnych utworów.

Phil Collins w jednym z wywiadów, które czytał lub odtwarzał w Trójce Piotr Kaczkowski, to były lata osiemdziesiąte, powiedział (o ile dobrze pamiętam), że demo utworu ma większą energię (ekspresję?) niż wersja studyjna. I ta wypowiedź miała związek z tą płytą, gdyż część materiału została nagrana w domu. Jeżeli ktoś z Czytelników wie o jaki wywiad chodzi proszony jest o podpowiedź w komentarzu gdzie go szukać.

Poza tym Piotr Kaczkowski lansował swego czasu utwór „A na plaży... (Anna)” zespołu Rendez-Vous. Piosenka była odtwarzana z taśmy (kasety?) demo. Po jakimś czasie zespół wydał płytę z tym utworem i utwór nagrany w studio bardzo mocno stracił na ekspresji.

Manipulowanie brzmieniem przez realizatorów dźwięku powoduje nie tylko to, że nagrania nie nadają się do słuchania przez ludzi mających gorszy słuch, a takich jest ogromna liczba, ale nawet ci, co dobrze słyszą mają z tym problemy.

sobota, 4 października 2025

Jakość dźwięku w roku 1988 i sałnd kłality w 2025.

W latach osiemdziesiątych interesowaliśmy się jak uzyskać najlepszą jakość dźwięku. Wcześniej też, ale autor nie ma zdjęć, które by mogły to w jakiś sposób zilustrować, chodzi o własne zdjęcia.

Rys. 1. Złe ustawienie kolumn (druga stała podobnie, na zdjęciu był też autor bloga). Takie ustawienie jest lepsze niż na meblościance, ale i tak jest złe. W pomieszczeniu brak jakiejkolwiek adaptacji akustyki.

W takich warunkach nie ma szans na dobry odbiór. I nie ma żadnego znaczenia rodzaj głośników. Tu są jeszcze przed przeróbkami. Autor mógłby ustawić w ten sposób dowolny sprzęt, a i tak jakość dźwięku byłaby zła. Bardzo istotne jest jednak to, że lepszy sprzęt dałby minimalnie lepszy odbiór. W odniesieniu do sprzętu, który jest na zdjęciu niżej, to lepszy mógłby być przedprzedwzmacniacz, gramofon mógłby mieć dłuższe ramię (były polskie z ramieniem normalnej długości), no i wkładka też powinna być lepsza. Ale to by były zmiany kosmetyczne. Poprawa jakości obiektywnie by była bardzo mała.

Rys. 2. Do tego sprzętu bardziej by pasowały mniejsze kolumny. Poza tym, a może przede wszystkim, jakość dźwięku słyszy się przy umiarkowanych głośnościach.

Problemem nie do obejścia była niewiedza. Jakości dźwięku nie należało szukać w sprzęcie, ale w jego ustawieniu i przede wszystkim w akustyce pomieszczenia. Tylko kto wtedy wiedział, jak się robi adaptację akustyki? Teraz autor ma adaptację zrobioną z ponad trzydziestu paneli. Ale żeby to doprowadzić do optimum potrzebny jest jeszcze mikrofon pomiarowy, komputer i oprogramowanie, o wiedzy nie wspominając. W latach osiemdziesiątych nikt z nas nie miał wiedzy, o komputerach i programach do nich zamilczmy. Chociaż byli tacy, którzy coś próbowali. Za materiał służyły wtedy opakowania od jajek. Świetny sposób na dokumentne zepsucie akustyki.

W tamtych latach mieliśmy dobry słuch, bo byliśmy młodzi. Niszczyliśmy go sobie hukiem, ale to osobny temat. Wspólny problem wtedy i teraz to zła realizacja dźwięku.

A jak się przedstawia temat jakości dźwięku w roku 2025?

Teraz większość ludzi nie tylko, że ma tą samą przypadłość, tzn. niewiedzę, ale jest jeszcze gorzej. Ten stan można chyba określić jako ciemnotę. Ludzie w jakimś sensie porzucili swoje mieszkania, w których mają prąd, bieżącą wodę itd., o internecie nie wspominając, a przenieśli się do lepianek czy jaskiń, jeśli się weźmie pod uwagę ignorancję.

Ludzie czytają jakieś bajki o kablach sieciowych czy USB, oczywiście takich i innych bzdur jest za trzęsienie, i zamiast zająć się tym co ma znaczenie, szukają jakości dźwięku w jakichś zabobonach. A jeśli już ktoś próbuje jakoś robić adaptację akustyki, to robi to w sposób bezsensowny i efekt jest tylko dekoracyjny.

Poziom absurdu jest jeszcze większy, jeśli się weźmie pod uwagę, że część z tych ludzi interesuje się jakością dźwięku od dziesięcioleci. Wielu z nich jest starszych od prowadzącego blog i ma jeszcze gorszy słuch niż on. A mimo to wierzą oni w bajki o kablach i bezpiecznikach i nie zauważyli, że z nagrań poznikały im instrumenty.

Jak można nie zauważyć, że się słyszy wyższe częstotliwości o kilkadziesiąt dB słabiej, że płyty są zrealizowane źle, a pomimo tego wszystkiego twierdzić, że się słyszy różnicę po zmianie kabla?

W ogóle to problem jakości dźwięku jest mało istotny. Ale są inne z nim powiązane i okazuje się, że te są już bardzo poważne.

Wtedy niewiele słyszeliśmy, bo nie wiedzieliśmy jak słuchać. Teraz nie słyszymy, bo mamy zły słuch, a płyty są źle zrealizowane. Chociaż były momenty, gdy wszystko było w najlepszej możliwej jakości. Przez słuchawki. Ale kto lubił słuchawki? No właśnie. A szkoda.

środa, 1 października 2025

Tuning kolumn rok 1988

Kolumny, które prowadzący blog postanowił przerobić w 1988 roku:

Rys. 1. To zdjęcie zostało wykonane na stancji. Kolumna nie jest do niczego podłączona, czeka na powrót do domu po naprawie gwarancyjnej. Źródłem muzyki było to radyjko, może jakieś inne. Ustawienie wynika ze względów logistycznych, a zresztą w tamtych czasach nikt się tym nie przejmował.



Co było powodem modyfikacji? Kolumna się popsuła, albo miała wadę fabryczną. Podczas głośniejszego grania niskim dźwiękom, przede wszystkim bas i stopa, towarzyszyło „chrobotanie”. Okazało się, że cewka głośnika średniotonowego ociera o magnes. Poza tym ta konstrukcja nie posiadała komory na głośnik średniotonowy. Dlatego działał on trochę jak membrana bierna dla głośnika niskotonowego.

Po naprawie zostały dodane komory na głośniki średniotonowe. Objętość komór była podobna, jak w Altusach.

Druga zmiana polegała na wywierceniu otworów, które w zamierzeniu miały być zamaskowane na wzór Altonów. Oryginalnie obudowa nie była zamknięta, dlatego taka przeróbka.

Po jakimś czasie została jeszcze zmieniona zwrotnica. Można już było kupić prawie wszystko, więc oryginalne zwrotnice zostały wymienione na takie z Altusa. Te zwrotnice kupowało się chyba jako osobne elementy. Z technicznego punktu widzenia nie było to raczej błędem. Głośniki miały podobne właściwości.

Jeśli chodzi o wymianę zwrotnicy, to została ona wymieniona przede wszystkim dlatego, że w obwodzie głośnika niskotonowego była oryginalnie cewka o małej indukcyjności. Było to 0,6 mH w porównaniu do 2,4 mH w tej z Altusów. Elementy oryginalnej zwrotnicy musiały być opisane, inaczej autor by nie widział potrzeby zmieniania czegokolwiek. A schematy zwrotnic do Altusów były pokazane w Radioelektroniku. Częstotliwość podziału przerabianych kolumn wypada około 2 kHz.

Czy te zmiany coś dały? Konkretnie chodzi o to czy to było słychać. Dodanie komory dla średnich tonów było zauważalne, chociaż różnica była mała. Przy głośnym słuchaniu głośnik średniotonowy jednak już nie „fruwał”.

Wymiana zwrotnicy to już była sprawa przede wszystkim psychologiczna. Przy porównaniu A/B na pewno by się coś dało zauważyć, jednak takie przeróbki trochę trwają. Skoro głośniki nie działają przez cały dzień, to jest wystarczająco dużo czasu, żeby zapomnieć jak grały przed przeróbką.

A czy autor by te przeróbki zrobił mając aktualną wiedzę? Prędzej by je zamienił na mniejsze, ustawił optymalnie i słuchał po cichu, tzn. z głośnością domową, a nie dyskotekową. Najlepiej by było pozostać przy tych 15 W od Amatora, tzn. Zg-15C. To nie była jednak przesiadka z tych piętnastowatowych, ale z 30 W. Konkretnie Zg-30-C. Jeśli by ich się nie dało zamienić, bo kupiec był, to można by dla spokoju sumienia dodać komorę do średnich tonów i nic więcej nie robić.

Tak w ogóle, to żeby kupić te kolumny ze zdjęcia, to trzeba było pojechać do Wrześni i stać cały dzień w kolejce. A cel był inny. Wszyscy chcieli kupić Altony, ale ich zabrakło, więc zostały kupione te. Ktoś z kolejki powiedział, że Saby kupują niemuzykalni.

Na koniec warto dodać, że obecnie można kupić kolumny, które nie mają nic w obwodzie głośnika nisko-średniotonowego. A ich użytkownicy w opiniach piszą, że grają bardzo dobrze. Jak by się ktoś uparł, to mógłby przerobić zwrotnicę, ale w odsłuchu nic to nie zmieni. Trudno poprawić producenta.

PS. Ten plakacik widoczny na zdjęciu - nie ja go powiesiłem. U mnie w chałupie na plakacie była Urszula. To był taki duży plakat ze zdjęciem podobnym do tych z pierwszej płyty. Może ktoś pamięta. 


poniedziałek, 22 września 2025

Uchem Weterana: Kate Bush "Wuthering Heights", czyli Heathcliff odwal się

Takie słowa nie padają na tej płycie. A może jednak padają? To o co chodzi? Zaraz się o tym przekonamy. Najpierw zastanówmy się do kogo ta płyta była adresowana, oczywiście w 1978 roku.

Wydaje mi się, że były to dwie grupy odbiorców.

Grupa pierwsza to rówieśnicy Kate Bush. Rówieśnicy, czyli trochę mniej lub więcej niż 20 lat. Im podobały się piosenki, jak również ich brzmienie, tzn. strona realizacyjna. Ta grupa miała wtedy dobry słuch.

Druga grupa to, jak sądzę, mężczyźni w wieku 30 - 40 lat. Słuch już sporo gorszy niż w grupie pierwszej. Muzyka dla nich była bardziej obojętna, chociaż na pewno wydawała się ciekawa, ale chyba bardziej im się podobała sama Kate Bush.

Rys. 1. Bardzo dobre wydanie - DR 12.

Nawet malutka okładka CD robi wrażenie, a co dopiero LP. To nie jest absurdalny pomysł, że uroda Kate Bush kusiła nabywców. Proszę sobie obejrzeć następną płytę (Lionheart).

Mamy więc dwie grupy ludzi, które płytę kupowały (młodzież wyciągnie kasę od swoich starych). Była też trzecia grupa. To osoby po pięćdziesiątce. Im ta płyta raczej się nie podobała, a niektórzy mogli nawet uważać, że Kate Bush nie umie śpiewać. Zresztą ktoś powiedział o tej płycie tak: "Są płyty, które należy zniszczyć po przesłuchaniu, ale są też takie, które trzeba zniszczyć przed przesłuchaniem".

To sprawdzamy czy Kate Bush potrafi śpiewać i czy jej płyty trzeba niszczyć i kiedy:

Rys. 2. Utwór tytułowy. "S" jest przy głosce "s" w słowie "it's". To początek refrenu: "Heathcliff, it's me, I'm Cathy". "S" jest zrealizowane wysoko, powyżej 7 kHz.

 

Z rys. 2. widzimy, że realizator dźwięku zrobił sybilanty strasznie wysoko. "S" jest od 7 kHz. W normalnej mowie byłoby znacznie niżej, już od około 3 kHz, tzn. będzie coś nawet poniżej tych 3 kHz. Co z tego wynika?

Po pięćdziesiątce 7 kHz słyszy się tak jakoś od 20 do 40 dB słabiej, pomijając ludzi z naprawdę mocno uszkodzonym słuchem (przez hałas i różne schorzenia). W takim razie słuchając płyty z tak zrobionymi sybilantami ludzie starsi ich nie słyszą w ogóle, względnie bardzo słabo. O Kate Bush pewnie by powiedzieli, że nie umie śpiewać. No nie od razu. Ale, że sepleni czy coś w tym rodzaju, już prędzej.

W tytule posta są słowa "Heathcliff odwal się". Czy nikomu się nie wydawało, nie słysząc sybilantów i mając więcej niż pięćdziesiąt lat, że Kate Bush śpiewa właśnie "Heathcliff eat me"? Mogło się tak wydawać, szczególnie na słabej kopii z kasety magnetofonowej. Wobec tego taki ktoś mógł pomyśleć, że piosenkarka nie dość, że sepleni, to pisze bezsensowne teksty. Jest taki archiwalny wywiad, gdzie prowadzący mówi do artystki coś takiego: „Co mogłabyś robić innego, niż pisać piosenki?” Jeśli ktoś zna ten wywiad to wie, że dziennikarz nie wyrażał w ten sposób podziwu, ale raczej lekceważenie. Możliwe jednak, że przypisuję mu te intencje niesłusznie.

A co ze śpiewaniem? Czy Kate Bush potrafi śpiewać?

Kate Bush zawdzięcza realizatorom dźwięku nie tylko to, że ludziom mogło się wydawać, że sepleni i pisze niezrozumiałe teksty, ale też to, że niektórzy uważali, że nie umie śpiewać.

Jeśli się porówna utwór tytułowy z innymi okaże się, że jest on zaśpiewany wyżej, pozostałe są już śpiewane bardziej zwyczajnie. Ale czy przypadkiem to nie zostało zrobione sztucznie? W studio? Pisałem tu o płycie Kayah i tam mi się wydawało, że jej głos został sztucznie obniżony. Tutaj w odniesieniu do utworu tytułowego wydaje mi się, że realizatorzy głos podwyższyli. Żeby było "fajniej". Nie brzmi to naturalnie, ale może się podobać. Producenci mogli jednak zauważyć, że nie każdemu takie śpiewanie odpowiada, więc reszta utworów jest bardziej zwyczajna. Utwór tytułowy był nagrany trochę wcześniej, więc można było uchwycić reakcje odbiorców. Być może te reakcje spowodowały, że zarzucono sztuczne podwyższanie głosu.

Realizatorzy dźwięku wyrządzili wiele złego Kate, ale co zrobili z resztą, czyli jak zostały zrealizowane instrumenty?

Czynele są oczywiście podcięte. Nie są podcięte bardzo wysoko i nawet trochę je słychać. W ogóle to płyta nie brzmi bardzo źle, naturalnie w uszach osoby starszej i gorzej słyszącej, ale tylko dlatego, że to wydanie ma DR 12. Z jakiegoś wznowienia po „remasteringu” czyli tak naprawdę tylko sztucznie zwiększonej subiektywnej głośności przez obniżenie dynamiki dźwięku, to by już było totalne błoto i słuchać by się nie dało. Najlepiej płyta brzmi zapewne z winyla, oczywiście z pierwszego tłoczenia.

Słuchałem tej płyty ładnych kilka lat temu, może dziesięć. Wydawało mi się wtedy, że mam dobry słuch i wszystko doskonale słyszę. Przecież tak mi pisano od czterdziestu lat w gazetach. Ale sprzęt nie był ustawiony dobrze, a adaptacji akustycznej wtedy nie miałem żadnej. I wrażenie było straszne.

Słuchając płyty dziesięć(?) lat temu zastanawiałem się co mogło się stać z taśmą matką, że to tak tragicznie brzmi. A może transfer został skopany?

Wróćmy do winyla, którego nie mam, bo jest bardzo drogi. Są jakieś tańsze wznowienia, ale one bywają remasterowane, czyli dźwięk raczej został tylko dodatkowo zdewastowany, a przecież nie o to nam chodzi. Dlaczego on by zabrzmiał najlepiej (pierwsze tłoczenie)?

Winyl ma to do siebie, że źle znosi wysokie tony. Więc nacina się go tak, że wysokich wysokich jest mniej, a tych wysokich mniej wysokich tonów, które my jeszcze słyszymy, jest więcej. Nie musi tak być zawsze, ale wydaje mi się, że tak zazwyczaj jest. Poza tym na winylu jest trochę zniekształceń. One powodują, że te słabo słyszalne wysokie tony są trochę jakby lepiej słyszalne. Taki mi się wydaje po porównaniu kilku płyt na CD i na winylu. A te zniekształcenia, które wzrastają wraz ze zbliżaniem się do środka płyty, dla człowieka starszego przestają mieć znaczenie, bo ich prawie nie słyszy, a jeśli już, to pomagają w odbiorze. Taki paradoks. Jak jest gorzej, to jest lepiej. Ale to moje zdanie.

I na koniec chciałbym napisać, że ja się zaliczałem do pierwszej grupy. Mi się płyta podobała. I nadal jestem w tej grupie, choć mam prawie sześćdziesiąt lat i źle słyszę. Powinienem być w trzeciej, ale nie chcę w niej być. Tzn. wiekowo i słuchowo jestem, ale nie pod względem muzycznych upodobań.

Co prawda nigdy nie byłem tak zakochany w Kate Bush jak np. Tomasz Beksiński, a „Don't Give Up" nie cierpię, ale też chciałbym się znaleźć na miejscu Petera Gabriela. Aczkolwiek bardziej z zazdrości i jednak pod warunkiem, że Kate zaśpiewałaby mi jakiś własny utwór. Ok to taki żart. Znam bajkę o Kopciuszku, ale w bajki nie wierzę, w szczególności nie wierzę w bajki pisane przez dziennikarzy w magazynach audio. W każdym razie mam nagranie tej audycji (prawie na pewno).

A co by trzeba zrobić, żeby ta płyta brzmiała dobrze dla nas po tylu latach? Jak nagrać? Nic nie trzeba robić. Nagrywać normalnie zgodnie z zasadami H-Fi, a nie jakimiś chorymi metodami wymyślonymi na potrzeby reguł akwizycji.

A co się stało z tymi trzema grupami? Pierwsza i druga stała się trzecią. Tej ówczesnej trzeciej już nie ma. Ta druga, która stała się trzecią jest teraz mniej liczna. Niemniej jednak wszyscy słuchają tej płyty i są zachwyceni sałd kłality. Pranie mózgów przez dziennikarzy ma swój efekt. Te kłamstwa zostały powtórzone już nie sto czy tysiąc razy. Je powtórzono miliony razy. Teraz siwowłosi lub mający ponadprzeciętnie wysokie czoła ludzie szukają idealnego zestawu stereo, magicznych kabli i bezpieczników, a niektórzy z nich piszą na forach o tym jaki wpływ na sałnd kłality ma kabel sieciowy. Kabel sieciowy słyszą, ale nie zauważają tego, że wysokie tony im osłabły o kilkadziesiąt dB.

PS. Jest też nowa wersja "Wuthering Heights" śpiewana już nie tak wysoko. Ale tu jest mowa o oryginalnej płycie. W każdym razie trzeba o tym wspomnieć. No i posłuchać obu wersji. Najlepiej w komputerze otworzyć dwie instancje odtwarzacza. Moje wrażenie jest takie, że ta nowa wersja tworzy z pozostałymi utworami całość, a oryginalna się wyróżnia.

środa, 17 września 2025

Co pokazują normy progu słyszenia oraz izofony

Popatrzmy na wykresy izofon:

Na rysunku są dorysowane linie i zaznaczone kilka punktów.

 

Wykres trzeba analizować osobno dla częstotliwości do 1 kHz i powyżej tej częstotliwości. Jednak tą lewą stronę zostawiamy na razie w spokoju.

Istotne jest to, co jest z prawej strony.

Na izofonie 20 są zaznaczone 3 punkty. Odpowiednio przy 1 kHz, 6 kHz i 8 kHz. To samo jest dla izofon 40 i 60. Widać tu pewną regułę. Izofony 20, 40 i 60 mają dla 1 kHz dokładnie tyle samo w dB, co jest oczywiste, bo właśnie dlatego tak się nazywają. Te izofony mają dla 6 kHz w przybliżeniu tyle samo, co przy kilohercu, tzn. 20, 40 i 60 dB. Z kolei dla 8 kHz odczytujemy za każdym razem 10 dB więcej (w pewnym przybliżeniu).

Dokładnie to samo jest dla wszystkich pozostałych. Te najgłośniejsze pomijamy, bo huk szkodzi.

Co z tego wynika?

Skoro z norm na próg słyszenia wychodzi, ze mając x lat dla np. 8 kHz traci się tyle i tyle, to tyle się traci bez względu na głośność słuchania. Jak jest cicho, to tych 8 kHz się nie słyszy w ogóle, a jak jest głośniej, to coś tam może się pojawić, ale zawsze o „tyle i tyle” dB słabiej. A może to być 40 dB słabiej. Może być 50 dB słabiej. Może być i będzie więcej. Za rok, za dwa…

Jest jeszcze jeden wniosek. Filtr kontur podbija basy i soprany o podobną wartość. Skoro teraz słyszymy te soprany, powiedzmy optymistycznie o 40 dB słabiej, to podbicie ich przez kontur o jakieś 10 dB nic nie daje. I tak brakuje 30 dB. natomiast jak się doda, tzn. jak ten kontur doda, te 10 dB w basie, to się zrobi już totalnie bagniste i błotniste błoto (za to masło przestaje być maślane). Dalego starsi słuchacze raczej nie lubią używać tych konturów, nawet jak je mają.

Przy konstruowaniu tych filtrów nie uwzględniono jednak charakterystyki słuchu. Tu trzeba wrócić do rysunku i porównać już obie jego strony. A starzenia to już wcale nie uwzględniono. Tu bardziej przydatne by było uwzględnienie wyników audiogramów, w szczególności osób nie będących już nastolatkami, a nawet młodzieżą.