Po czterdziestu latach od polskiej premiery nadarza się okazja do przypomnienia filmu „Wejście smoka”. Na pewno są tacy Czytelnicy bloga, którzy wtedy widzieli go w kinach. Autor był w kinie także. To był sierpień, a nie maj, jak to jest w pewnej znanej pieśni, kiedy spora grupa głównie młodych osób wybrała się do kina. Chodzi o ten konkretny seans. Weszliśmy inni niż wyszliśmy. Lub odwrotnie. To było coś co poruszało wyobraźnię i wywoływało emocje.
Dźwięk w kinie był głośny i robił wrażenie. Słyszalne były wszystkie ciche szczegóły, bo nikt nie gadał, ani nie szamał popcornu. Wtedy nikt nie jadał popcornu tylko prażoną kukurydzą o ile w ogóle.
Obraz z DVD temu co widać było w kinie nie może sprostać z oczywistych względów. Jako, że jest to film akcji, często ktoś się na planie zraszał potem. I te drobniutkie krople były świetnie widoczne w kinie, a z płyty już nie za bardzo. Kolor jest też nie tak żywy. Jednak dla nas najbardziej interesująca jest ścieżka dźwiękowa.
Ten film koniecznie trzeba... posłuchać.
Ścieżka dźwiękowa jest rzeczą prostą do zrobienia tylko z pozoru. Niby wystarczy dobry mikrofon i po sprawie. W wyjątkowych przypadkach można właśnie tak, ale to są tylko wyjątki. Prościej jest całą ścieżkę zrobić w studio. Nie znaczy to, że nagrywa się wszystko od zera. Choć czasem bywa i tak.
Słuchając można się zastanawiać nad tym co i jak zostało zrobione w studio. A jest tego... sporo. Z całą pewnością nikt nie jest w stanie poruszyć ręką tak szybko, aby powstał taki dźwięk. I same odgłosy uderzeń też są spreparowane. Bardzo efektownie i świetnie brzmią.
Odtworzenie filmu z poprawną szybkością przywraca nie tylko oryginalne brzmienie, ale przede wszystkim sceny walki oglądane w normalnym tempie odzyskują naturalność i autentyczność. Także z tego względu, że po prostu łatwiej jest nadążyć za akcją.
Wszak nie należy przesadzać z głośnością. Kiedy aktorzy mówią, to mówią. A jak krzyczą, to krzyczą. Nie powinni krzyczeć, gdy mówią. Ale tego ostatniego nie zrozumie żaden realizator dźwięku.
Teraz jak aktorzy mowia, to nie slychac co mowia. Jak krzycza tez nie slychac co krzycza. Ogladalem ostatnio taki film ambitny bardzo i duzo na poczatku rozmawiali, nie tluklo sie nic. Wiec dostosowalem glosnosc zgodnie z ta zasada, ze mowia to mowia, krzycza to krzycza. Czyli mowili na poziomie. Wszystko byloby dopszz, gdyby nie ten niespodziewany wybuch po 20 minutach tych rozmow, kiedy spadlem z kanapy, doslownie. Bo byl niepomiernie za glosny w porownaniu do tego ich mowienia. Tak po prawdzie, to mowienie bylo caly czas za ciche w porownaniu do reszty. Tylko na poczatku nic nie wybuchlo, zeby sie o tym dowiedziec... Tak prawie dostalem zawalu i sobie uszkodzilem sluch, bo jak dwa 18to calowce dostana sygnal do dzialania pognany z koncowki po 350W na kanal, az sie limiter zaswieci, to w pomieszczeniu rzedu 45mkw jest troche glosno. Przestalo mi sie chciec ogladac dalej ten film.
OdpowiedzUsuńWejscie smoka to bylo... to jakby dzisiaj bylo cos sajens fikczon, ze w kosmosie nie ma dzwieku.
Mam nadzieję, że uszkodzenia nie są permanentne. Ja zawsze ustawiam głośność standardowo, dla większości filmów jest ok. Jednak bardziej się dba o widza niż o słuchacza. I co to był za film?
OdpowiedzUsuńtomaszo z tej strony, wlasnie teraz ja mam problem, zeby pisac komentarze z konta google. Moze to kwestia tego kompa akurat...
UsuńWlasnie nie pamietam co to byl za film, zapowiadal sie ciekawie ale mnie zniesmaczyl tym pierwszym buuum. Nic mi sie nie uszkodzilo na szczescie, to bylo niskotonowe bum, ktore tak szybko jeszcze nie da rady zrobic ziaziu.