Dlaczego biały jest tak modny trudno pojąć. Nie ma rzeczy, która wygląda ładnie, gdy jest biała. W naturze nie ma właściwie nic białego, tak dosłownie. Nawet śnieg nie jest biały. Śnieg to lód, który jest przezroczysty. Najbardziej wtedy, gdy woda jest czysta. Płatek śniegu w dużym zbliżeniu nie jest biały i widać, że to dość złożona struktura z przezroczystego lodu. Śnieg wydaje się być biały, choć taki nie jest. Wynika to z rozpraszania światła. Jeśli zmatuje się czarny lakier np. papierem ściernym, to zrobi się jasnoszary i to też będzie się brało z rozpraszania światła przez strukturę lakieru. Skąd się wzięło to białe szaleństwo, moda na białe?
O białych samochodach, które są właściwie oślepiającymi płaskimi konturami, zwłaszcza w silnym słońcu, już wspominaliśmy we wcześniejszym wpisie. Ale biały wciska się wszędzie. Można sobie przecież ustawić komputer, żeby prawie wszystko było białe, czy prawie białe. Czcionka będzie raczej czarna.
Kilkanaście lat temu czytałem jakiś tekst BHP mówiący o tym, że nie powinno się siedzieć przed monitorem komputera dłużej niż określona ilość czasu. Bo to szkodliwe dla oczu i w ogóle dla zdrowia. Jeszcze dawniej, to już będzie lat kilkadziesiąt, ekran komputera był czarny, a czcionka zielona, żeby nie męczyć wzroku. Teraz już względy zdrowotne się nie liczą, a wzrok nie męczy, przynajmniej dla części użytkowników komputerów, no i oni sobie ustawiają jasny motyw.
A jakiż to problem teraz mają nabywcy monitorów komputerowych? A taki, że są za mało jasne w trybie HDR. Jak się zdarzy taki bardzo jasny, to jest dobry, ale mniej jasny jest słaby. I teraz użytkownik sobie bierze taki monitor, który ma powiedzmy 32 cale i ustawia w nim jasność ekranu na jakieś 300 cd/m² i ogląda filmy. A jakie to mogą być filmy?
Te filmy to mogą być jakieś prezentacje. I dziwnym trafem sporo ludzi wybiera na tło do prezentacji kolor biały. Sytuacja wygląda więc tak, że na tym sporym monitorze, który jest ustawiony bardzo jasno jest białe tło, a na nim kilka słów lub jakiś wzór napisany małą czcionką. I teraz jeśli ten film trwa godzinę, to ja nie jestem w stanie go oglądać dłużej niż pięć minut, bo bolą mnie oczy. Mam mniejszy monitor i jest on ustawiony na 100 kandeli zaledwie, ale i tak po pięciu minutach patrzenia na białe mam dość.
Jak można się patrzyć na taką żarówę przez godzinę? Trzeba mieć wyjątkową odporność i świetne zdrowie. Ale przecież można sobie zdrowie popsuć. Może trzeba? Lekarz zarobi. I nie tylko on jeden.
Teraz wypada już wrócić na nasze poletko, tzn. audio. Skoro ludzie jadąc godzinami białym samochodem nie zauważają, że patrzenie na białą maskę odbijającą silne światło im szkodzi, to co oni mogą usłyszeć w audio? Ci sami ludzie są w stanie godzinami patrzyć na ekstremalnie jasny obraz w monitorze i im to nie szkodzi. Co oni są w stanie usłyszeć w audio?
W audio mamy różnice wyrażane w ułamkach procent. Usłyszenie czegoś takiego jest albo bardzo trudne, albo w ogóle niemożliwe. To dotyczy sprzętu.
Jeśli chodzi o realizatorów dźwięku z kolei, to wprowadzają oni zniekształcenia, które wyrażają się całymi procentami, z reguły to jest od dziesięciu do kilkudziesięciu, ale ludzie słuchając tego uważają, że to jest jakość dźwięku.
No i wreszcie są ludzie, którzy stracili nawet kilkadziesiąt dB w odniesieniu do progu słyszenia i słyszenia w ogóle, ale tego nie są w stanie zauważyć. I w świetnym humorze oraz z przekonaniem o własnej doskonałości i nieomylności zajmują się „recenzowaniem” i „testowaniem” sprzętu grającego, oczywiście na słuch, albo recenzują jakość dźwięku wydawnictw płytowych.
Zaiste, dziwny jest ten świat.
niedziela, 29 czerwca 2025
Białe szaleństwo
wtorek, 17 czerwca 2025
Normy progu słyszenia
Kiedy się spędzi trochę więcej czasu nad normami progu słyszenia, to absurdalność audiofilstwa, przemysłu fonograficznego i produkującego sprzęt audio hiend staje się brutalnie oczywista.
Proszę spojrzeć na poniższy rysunek:
![]() |
Rys. Nie daję gwarancji, że wartości są odczytane dobrze. Najlepiej przyjrzeć się temu samodzielnie po zainstalowaniu aplikacji (i wykonaniu testu). |
Na rysunku są dwa zestawy liczb. Pierwszy, ten na górze obrazka, to wartości bezwzględne, odnoszące się do dwudziestolatków jako punkt referencyjny. Drugi zestaw to wartości względne, które pokazują ile się traci z wysokich tonów, gdy się da o kilka dB głośniej. Tak czy inaczej można dostać zawrotów głowy. Nie tylko dlatego, że taka jest perspektywa, ale przede wszystkim z powodu rozmiarów bezczelności jednej grupy ludzi oraz naiwności czy łatwowierności innej.
Znajdźmy audiofila, który ma 70 lat. Co on by mógł powiedzieć dwudziestolatkowi? "Jak przez pięćdziesiąt lat będziesz szukał idealnego sprzętu, to w końcu usłyszysz tak wspaniały sałnd kłality, jak ja słyszę". W praktyce oznacza to, że po pięćdziesięciu latach ten dwudziestolatek będzie słyszał 12 kHz ponad 50 dB słabiej, czyli nie będzie tego słyszał wcale. Teraz jeszcze można wrócić do wcześniejszych postów i zobaczyć jak pracują realizatorzy dźwięku.
Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Gdyby dziennikarze zaczęli pisać, że w Afryce ludzie głodują, bo wegetację zjadają pingwiny, to spora część ludzi by w to uwierzyła. Przecież dziennikarze piszą, że podstawki pod kable do głośników poprawiają brzmienie i ludzie w to wierzą i te podstawki kupują.
Audiofile to są ludzie spostrzegawczy, mający świetny słuch i doskonałą pamięć, nieprawdaż? A te ich poszukiwania idealnego sałnd kłality są zawsze uwieńczone sukcesem, chociaż trwają dziesięciolecia.
piątek, 6 czerwca 2025
Profesjonalne i samodzielne badanie słuchu
Każdy, kto interesuje się akustyką ma przynajmniej kilka książek na ten temat. Podobnie jest z psychoakustyką. Okazuje się jednak, że te książki nie mówią nam rzeczy najbardziej fundamentalnych. Nie dowiemy się z nich jak słyszymy i dlaczego, ani tego co można, a czego nie można usłyszeć w sensie praktycznym. A słyszymy kiepsko w ogóle, a na dodatek coraz gorzej z każdym rokiem. Nie mówiąc nawet jaki wpływ na słuch ma hałas.
To zdumiewające, że nawet przeczytanie kilku czy kilkunastu książek nie spowoduje, że człowiek wyjdzie z matriksa. Czyta, wie coraz więcej, ale nie wie tego, co jest ważne. Wydaje mu się za to, że słyszy świetnie. Aż do momentu, kiedy jest już naprawdę bardzo źle. Chociaż to nie jest regułą.
W książkach o psychoakustyce jest cała masa wyników różnych badań, ale są one w jakiś sposób abstrakcyjne. Poza tym do tych badań bierze się ludzi o dobrym słuchu, a nie z przeciętnym, co byłoby chyba bardziej odpowiednie. Książki swoje, a życie i codzienna praktyka swoje. Książki milczą w odniesieniu do faktu, że słuch się starzeje, a to jest rzecz bodaj najważniejsza. Książki medyczne oczywiście mówią o starzeniu się słuchu, schorzeniach itd., ale kto je czyta?
O tym, że nasz słuch się zestarzał można się przekonać wykonując badanie. Dowiemy się przy tej okazji czy poza wiekiem jest jeszcze jakaś inna przyczyna kiepskiego słyszenia.
Jeżeli ktoś nie chce się fatygować na badanie, może je zrobić samodzielnie. Do tego celu można użyć np. aplikacji. Nie powinno się jednak oczekiwać jakichś dokładnych wyników. Tylko skalibrowane słuchawki dadzą rezultaty odpowiadające rzeczywistości. Jednak takim aplikacjom warto się przyjrzeć z innego powodu. Mianowicie mają one opcję nałożenia na wykresy norm wiekowych. Tzn. niekoniecznie każda aplikacja ma taką opcję, ale akurat ta, której używa autor ma.
Te normy wiekowe dla progu słyszenia pokazują w sposób dobitny przede wszystkim jak absurdalna jest metoda pracy realizatorów dźwięku. Oczywiście nie można powiedzieć, że skoro w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to dokładnie tak będzie w odniesieniu do słuchania muzyki czy w ogóle do życia codziennego. Ale w odniesieniu do dźwięków o typowym natężeniu to jest dobre przybliżenie. Jeśli w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to znaczy, że dźwięki mowy, odgłosy codziennego życia i muzyka będą słyszane o taką wartość słabiej.
Przypuszczalnie taki prawdziwy audiofil ma pod siedemdziesiątkę. W tym wieku przechodzi się na emeryturę i ma się więcej czasu na ulubione hobby. Ale my przyjrzymy się możliwościom słuchowym sześćdziesięciolatka, a za punkt odniesienia weźmiemy osobę dwudziestoletnią.
Biorąc za punkt referencyjny normę dla dwudziestolatka, osoba sześćdziesięcioletnia słyszy słabiej odpowiednio: 250 Hz 8 dB, 500 Hz 8 dB, 1000 Hz 10 dB, 2000 Hz 14 dB, 3000 Hz 19 dB, 4000 Hz 24 dB, 6000 Hz 27 dB, 8000 Hz 30 dB, 10000 40 dB, 12000 Hz 55 dB, 14000 Hz 65 dB słabiej. To są liczby odczytane z wykresu, nie muszą być dokładne i nie daję gwarancji, że je odczytałem bezbłędnie.
Jeśli się teraz odejmie 8 dB dla każdej częstotliwości, bo przecież wzmacniacz ma potencjometr do regulacji głośności, to i tak sześćdziesięciolatek słyszy 8000 Hz 22 dB, 10000 32 dB, 12000 Hz 47 dB i 14000 Hz 57 dB słabiej niż dwudziestolatek.
Czy zatem autor omawiając płyty ma prawo twierdzić, że ta czy inna brzmi jak błoto? Skoro realizator dźwięku zrobił talerze perkusyjne głośno w zakresie np. od 12 do 14 kHz, to autor bloga słyszy ten zakres odpowiednio od 47 do 57 dB słabiej niż kiedyś, gdy miał dwadzieścia lat, bo teraz ma prawie sześćdziesiąt.
Jeżeli coś słyszy się od 47 do 57 dB słabiej, to znaczy, że się tego nie słyszy. Tu już pokrętło głośności i regulacja barwy nie mają znaczenia. Można dać trochę głośniej, ale nie o 57 czy powiedzmy 60 dB. Słuchając z normalną głośnością, tj. 50 dB jeśli się doda jeszcze 60 dB, to mamy opcję uszkodzenia słuchu przez huk.
Nie ma takiej potrzeby, żeby talerze perkusyjne odcinać na dole spektrum do np. 10 kHz, ale są realizatorzy dźwięku, którzy tak robią. Co z tego, że inni obetną "tylko" do 5 kHz? I tak zakres od 5 do 10 kHz będzie cichy, bo przecież to, co faktycznie miało być słyszalne jest powyżej 10 kHz. A skoro taka jest praktyka realizatorów dźwięku, to prawie wszystkie płyty z muzyką rozrywkową brzmią jak błoto, bez talerzy perkusyjnych, bez wysokich tonów, jakby "gwizdki" się przepaliły. W uszach osoby starszej, oczywiście, ale przecież każdy się zestarzeje i doświadczy tego błota.
Gdyby płyty były realizowane normalnie, to oczywiście wrażenie słuchowe osoby sześćdziesięcioletniej byłoby inne niż dwudziestoletniej, ale przynajmniej byłyby słyszalne wszystkie instrumenty.
Czy płacąc za płyty nie mamy prawa oczekiwać, że wszystkie instrumenty będą słyszalne? Przecież wszystkie instrumenty są słyszalne na żywo, czyż nie? Czemu zatem w nagraniach niektóre z nich znikają? Tzn. wiemy dlaczego znikają, gdyż tak zrobili realizatorzy dźwięku, nie znamy jedynie ich motywacji.
Czy kupując sprzęt grający nie mamy prawa oczekiwać, że będziemy słyszeć wszystkie instrumenty czy też grę wszystkich muzyków? Przecież niektórzy wydają fortuny na sprzęt i dostają za te pieniądze iluzję, że są w samym centrum wydarzeń muzycznych, tuż obok muzyków. Niestety niektórzy muzycy za sprawą manipulacji realizatorów dźwięku zniknęli wraz ze swoimi instrumentami.
Czy człowiek trochę starszy ma jedyną szansę na niezakłamany i pełny odbiór muzyki jedynie na żywo?
Popatrzmy na poniższy rysunek. Jest opisany trochę inaczej niż to było do tej pory.
![]() | ||
W świecie audiofilskim naprawdę są rzeczy, które się w głowie nie mieszczą. A realizatorzy dźwięku, nie wszyscy, niektórzy, to dla audiofilów są idole. Coś nieprawdopodobnego w zestawieniu z tym, że niektóre płyty są słuchane przez tych samych ludzi przez dziesięciolecia. I jakoś nikt nie narzeka, że coś się z tym dźwiękiem robi dziwnego. Jak się poszuka w internecie to można coś znaleźć, ale to są wyjątki. W porównaniu do bibliotek z bajkami adresowanymi do audiofilów i niczego nieświadomej publiczności to jest nic.
A na koniec warto przypomnieć jeszcze raz to, co zostało wskazane na rysunku. Zniekształcenia harmoniczne przestają być słyszalne, jeżeli są mniejsze niż 1%. Oznacza to, że jeśli są słabsze od sygnału o 40 dB, to się ich nie słyszy. To rzućmy jeszcze raz okiem na rysunek, żeby zobaczyć, gdzie osobie sześćdziesięcioletniej wypadnie te 40 dB czy 1%.
Audiofilstwo to nie jest hobby dla starych ludzi.