To jest tekst wspominkowy.
Nie jestem jakimś szczególnym fanem kolumn Tonsilu, ale o tych chciałbym napisać kilka zdań. Trafiłem na nie niedawno szukając w internecie czegoś całkiem innego. Dawnymi czasy czyli w latach osiemdziesiątych zobaczyłem je w jakimś sklepie. Pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarły te "czterdziestki". Takie właśnie kolumny, ale już znacznie później miało dwóch moich kumpli.
Trudno mi nawet powiedzieć jak one grały, chociaż mogłem ich czasem posłuchać, ponieważ jeden kumpel grał jakieś taśmy, więc jakość dźwięku nie była zbyt dobra, a drugi z kolei miał je upchane na regale pod samym sufitem, więc chociaż słuchaliśmy radia i płyt, to niewiele z tego dźwięku było słyszalne. Dzisiaj nikt by nie zabunkrował głośników pod sufitem, teraz tak się je montuje raczej tylko w sklepach, zresztą właściwie to w suficie.
W odniesieniu do czasu wizyty w sklepie nie interesowałem się sprzętem grającym w większym stopniu niż taki, że coś trzeba mieć, żeby słuchać muzyki. Byłem na to po prostu za mały. Nie wiedziałem co to jest głośnik wysokotonowy z kopułką, znałem tylko głośniki z membraną stożkową, a w domy były kolumienki ZG 15-C, więc chociaż wiedziałem co to głośnik wysokotonowy, to taki jak był w tych ZG 486 stanowił dla mnie zagadkę. Jak to gra i co w tym gra? Po co jest ten lejek i co tam jest w środku? To bardzo pocieszna musiała być scena, kiedy zaglądałem w te tuby z dziwnym wyrazem twarzy zastanawiając się nad tym niezrozumiałym "dziwolągiem".
Bardzo mi się te kolumny oczywiście podobały, zwłaszcza błyszczące pierścienie. Poza tym wtedy materiały były inne i nowe kolumny dość mocno pachniały. Same kolumny stały dosłownie na wyciągnięcie ręki, więc mogłem się im przyglądać z bliska i poczuć zapach nowości.
Ciekawostką jest to, że można spotkać dwa oznaczenia typu tych kolumn czyli ZG 486 i ZG 484
Kolumny podobne do tych, no i wszystkie z tej serii, a także podobne do nich Altusy mają bardzo charakterystyczny wygląd, który nadają im ozdobne pierścienie na głośnikach. Zwłaszcza największe kolumny z serii wyglądają bardzo efektownie, zarówno bez maskownic, jak i z nimi. Altusy 140 z założoną maskownicą i z tymi prześwitującymi pierścieniami nawet dzisiaj jeśli chodzi o moje odczucia mają w sobie coś magicznego. Chodzi mi o wygląd, a nie o to jak grają. Zdjęcia nie oddają tego dobrze, może z wyjątkiem tych profesjonalnych, ale te są trudne do znalezienia. Altusy mają charakter w jakimś stopniu kultowy przede wszystkim ze względu na wygląd czyli błyszczące pierścienie, wielkość głośników, rozmiary i wagę.
Z dzisiejszej perspektywy zastanawiające jest, że te kolumny, a właściwie głośniki niskotonowe miały tak małe cewki, tzn. o tak małej średnicy w stosunku zwłaszcza do głośnika 30 cm. Altusy są produkowane do dziś, choć to nie są takie same kolumny, ale może warto sprawdzić, jak z tym jest teraz.
Co do ZG 486 to ciekawi mnie jak by one zagrały dziś dobrze ustawione i w dobrym akustycznie pomieszczeniu. Duży głośnik niskotonowy i częstotliwość podziału 5 kHz nie rokują dobrze. Ale tego się nie dowiemy, bo do dyspozycji ewentualnie są tylko egzemplarze z nowymi albo regenerowanymi głośnikami. W każdym razie nawet dzisiaj prezentują się efektownie. Na zakończenie warto dodać, że w oryginalnej ulotce z tamtych czasów jest podane, że pasmo ich to 45 Hz - 20 kHz. Głośniki wysokotonowe w nich to nie są raczej te z Altusów.
czwartek, 25 października 2018
sobota, 30 czerwca 2018
HD Vinyl
Co to jest HD Vinyl? Według pomysłodawcy ma to być postęp w stosunku do tradycyjnych płyt winylowych, natomiast faktycznie to będzie gwóźdź do trumny całej branży produkującej "najwyższej jakości" czyli po prostu bardzo drogi sprzęt grający ze szczególnym uwzględnieniem gramofonów i przy okazji też dla branży sprzedającej pliki z muzyką o tzw."wysokiej rozdzielczości" oraz naturalnie dla tych, co produkują tradycyjne płyty winylowe. Pod warunkiem, że powstanie.
A wszystko dlatego, że aby wyprodukować taką płytę trzeba wykonać "Audio to 3D conversion". Te płyty mają być lepsze dlatego, że nie będzie się już ich zwyczajnie nacinać, tylko stemple służące do tłoczenia będą wypalać laserem. Aby zrobić taki stempel trzeba zamienić dźwięk w specjalną mapę w trzech wymiarach, która będzie sterować cyfrową maszyną do wypalania laserem. Uwaga: cyfrową maszyną.
Co na to audiofile, którzy wierzą, że dźwięk cyfrowy jest inny niż analogowy, bo jest nieciągły i schodkowany? Cała branża z analogowymi nośnikami bazuje na tej wierze, że są jakieś mitologiczne schodki i jak się kupi nośnik analogowy, dajmy na to taśmę magnetofonową albo płytę gramofonową, to to będzie lepsze, bo tam tych mitologicznych schodków nie ma. Zresztą sprzedawcy tzw. plików o "wysokiej rozdzielczości" też opierają się na wierze w mitologię schodków i nabywcy kupują te pliki, bo wierzą, że schodki co prawda są, ale za to są one małe.
Męczą się strasznie ci audiofile, co kupują pliki tzw."wysokiej rozdzielczości", bo wierzą, że schodki są małe i dlatego ich nie słyszą. Problem i sedno tych udręk polega na tym, że oni są przekonani, że wszystko słyszą, a tu jednak czegoś nie słyszą. Ale przecież nie mogą przyznać, że czegoś nie słyszą, bo wtedy runie domek z kart, który opiera się na wyobrażeniu, że oni jednak wszystko słyszą. Prawda, że straszna zagwozdka i powód do zgryzot?
A że schodków w ogóle nie ma, tego się ludziom nie tłumaczy, bo by branża padła. Zamiast powiedzieć i pokazać, że dźwięk analogowy i cyfrowy jest dokładnie taki sam, że nigdzie żadnych schodków nie ma, to się coś przebąkuje coś się powie półgębkiem czegoś się nie dopowie i mitologia jest w ten sposób podtrzymywana.
Ale jest pewien haczyk. Przecież taki HD Vinyl można(by) obejrzeć pod mikroskopem i zobaczyć, że schodków nie ma. Była zamiana dźwięku do domeny cyfrowej, było wypalanie cyfrową obrabiarką, a schodków nie widać. A skoro tak, to jest namacalny dowód, bo w dowód matematyczny audiofil nie uwierzy, że dźwięk cyfrowy schodków nie posiada.
Zresztą już dość dawno powstał film pokazujący, że schodków w cyfrze nie ma, ale w to audiofile nie uwierzyli. Ale jakby im dać do ręki cyfrowo zrobiony "analog", który by mogli oglądać pod mikroskopem, najlepiej elektronowym, to by była inna gadka.
A wszystko dlatego, że aby wyprodukować taką płytę trzeba wykonać "Audio to 3D conversion". Te płyty mają być lepsze dlatego, że nie będzie się już ich zwyczajnie nacinać, tylko stemple służące do tłoczenia będą wypalać laserem. Aby zrobić taki stempel trzeba zamienić dźwięk w specjalną mapę w trzech wymiarach, która będzie sterować cyfrową maszyną do wypalania laserem. Uwaga: cyfrową maszyną.
Co na to audiofile, którzy wierzą, że dźwięk cyfrowy jest inny niż analogowy, bo jest nieciągły i schodkowany? Cała branża z analogowymi nośnikami bazuje na tej wierze, że są jakieś mitologiczne schodki i jak się kupi nośnik analogowy, dajmy na to taśmę magnetofonową albo płytę gramofonową, to to będzie lepsze, bo tam tych mitologicznych schodków nie ma. Zresztą sprzedawcy tzw. plików o "wysokiej rozdzielczości" też opierają się na wierze w mitologię schodków i nabywcy kupują te pliki, bo wierzą, że schodki co prawda są, ale za to są one małe.
Męczą się strasznie ci audiofile, co kupują pliki tzw."wysokiej rozdzielczości", bo wierzą, że schodki są małe i dlatego ich nie słyszą. Problem i sedno tych udręk polega na tym, że oni są przekonani, że wszystko słyszą, a tu jednak czegoś nie słyszą. Ale przecież nie mogą przyznać, że czegoś nie słyszą, bo wtedy runie domek z kart, który opiera się na wyobrażeniu, że oni jednak wszystko słyszą. Prawda, że straszna zagwozdka i powód do zgryzot?
A że schodków w ogóle nie ma, tego się ludziom nie tłumaczy, bo by branża padła. Zamiast powiedzieć i pokazać, że dźwięk analogowy i cyfrowy jest dokładnie taki sam, że nigdzie żadnych schodków nie ma, to się coś przebąkuje coś się powie półgębkiem czegoś się nie dopowie i mitologia jest w ten sposób podtrzymywana.
Ale jest pewien haczyk. Przecież taki HD Vinyl można(by) obejrzeć pod mikroskopem i zobaczyć, że schodków nie ma. Była zamiana dźwięku do domeny cyfrowej, było wypalanie cyfrową obrabiarką, a schodków nie widać. A skoro tak, to jest namacalny dowód, bo w dowód matematyczny audiofil nie uwierzy, że dźwięk cyfrowy schodków nie posiada.
Zresztą już dość dawno powstał film pokazujący, że schodków w cyfrze nie ma, ale w to audiofile nie uwierzyli. Ale jakby im dać do ręki cyfrowo zrobiony "analog", który by mogli oglądać pod mikroskopem, najlepiej elektronowym, to by była inna gadka.
środa, 2 maja 2018
Najwyższy czas skończyć z marnotrawstwem
Kilkakrotnie był tu poruszany temat nagrywania audycji radiowych. Dźwięk radiowy charakteryzuje to, że powyżej 15 kHz nie ma nic. W internecie pasmo czasem sięga do do 16 kHz. W obu przypadkach można nagrywać takie programy z próbkowaniem 32000 Hz przy czym trzeba dodać, że nagrywanie strumienia internetowego powinno polegać na jego zapisie w takiej postaci, jak on jest w oryginale. Przy założonej przepływności zysk z takiego sposobu nagrywania polega na tym, że pliki są mniejsze, bo nie ma pustych bitów dla częstotliwości powyżej 16 kHz, które tylko powiększają ich wielkość.
Testowy plik nagrania z godzinną audycją z próbkowaniem 48 kHz waży 83,3 MB, z 44,1 kHz 81,8MB, natomiast z próbkowaniem 32 kHz już tylko 72,7MB. Oszczędności są naprawdę spore. Mając większą ilość nagrań ma to jeszcze większe znaczenie. Osoby nagrywające systematycznie, nawet latami swoje ulubione programy mogą zaoszczędzić pojemność całego sporego dysku.
Nagrywanie z wyjścia radia DAB z próbkowaniem 48 kHz, kiedy widmo sygnału kończy się na 15 kHz nie ma sensu.
W przypadku nadawców zmniejszenie częstotliwości próbkowania może podnieść jakość. Zamiast pustych bitów, które zabierają pasmo pozostaną tylko te, które niosą informacji, będzie po prostu więcej informacji o dźwięku, który jest więc jakość wzrośnie.
Wszystkie programy radiowe na satelitach powinny być nadawane z kodowaniem 32000 Hz chyba, że nadawca postanowił poszerzyć pasmo, bo nadaje tylko w sieci i przez satelitę i nie szczędzi pasma. Ale wszyscy nadawcy, którzy nadają naziemnie i przygotowują sygnał do tej wersji, a później z niej korzystają do wysłania na satelitę, powinni to robić z niższym próbkowaniem. Zamiast mp2 48 kHz 192 kb/s zrobić mp2 32 kHz 192 kb/s i jakość powinna się zauważalnie, tzn. odczuwalnie podnieść.
Jest jednak pewien problem, a nawet dwa. Weź przeciętnego słuchacza i powiedz mu, że zamiast 48 kHz będzie 32. Będzie się wykłócał do upadłego, że nie wolno, bo jakość spadnie, gdyż on widział w reklamie DAC'a jak tam były narysowane takie schodki i przy 32 kHz one będą za duże. Przy 48 kHz też są za duże, bo dla niego wystarczająco małe będą przy gigahercach dopiero. I nie uda się wytłumaczyć, że częstotliwość próbkowania wpływa tylko i wyłącznie za szerokość pasma, a w ogóle w żadnym przetworniku nie ma żadnych takich schodków, bo to są przetworniki delta sigma i w nich schodków w ogóle nie ma, tylko taki przebieg prostokątny, którego też na wyjściu nie ma, bo jest filtr dolnoprzepustowy. A skoro powyżej 15 czy 16 kHz nic w tych audycjach nie ma, więc nie ma sensu stosować wyższego niż 32 kHz. Ale nie, on to usłyszy. Teraz nie słyszy, ale w domu ma system, który jest bardziej transparentny i usłyszy, jak będzie bardziej zrelaksowany, nikt mu nie będzie stał nad uchem i będzie widział z jakim próbkowaniem jest dany plik.
No ale może ktoś weźmie sobie moje rady do serca i jakość w radio wzrośnie, a pliki wrzucane do sieci będą mniejsze. Ale z plikami to już mały problem, bo jak będę chciał sobie coś nagrać, to zrobię to dobrze.
Testowy plik nagrania z godzinną audycją z próbkowaniem 48 kHz waży 83,3 MB, z 44,1 kHz 81,8MB, natomiast z próbkowaniem 32 kHz już tylko 72,7MB. Oszczędności są naprawdę spore. Mając większą ilość nagrań ma to jeszcze większe znaczenie. Osoby nagrywające systematycznie, nawet latami swoje ulubione programy mogą zaoszczędzić pojemność całego sporego dysku.
Nagrywanie z wyjścia radia DAB z próbkowaniem 48 kHz, kiedy widmo sygnału kończy się na 15 kHz nie ma sensu.
W przypadku nadawców zmniejszenie częstotliwości próbkowania może podnieść jakość. Zamiast pustych bitów, które zabierają pasmo pozostaną tylko te, które niosą informacji, będzie po prostu więcej informacji o dźwięku, który jest więc jakość wzrośnie.
Wszystkie programy radiowe na satelitach powinny być nadawane z kodowaniem 32000 Hz chyba, że nadawca postanowił poszerzyć pasmo, bo nadaje tylko w sieci i przez satelitę i nie szczędzi pasma. Ale wszyscy nadawcy, którzy nadają naziemnie i przygotowują sygnał do tej wersji, a później z niej korzystają do wysłania na satelitę, powinni to robić z niższym próbkowaniem. Zamiast mp2 48 kHz 192 kb/s zrobić mp2 32 kHz 192 kb/s i jakość powinna się zauważalnie, tzn. odczuwalnie podnieść.
Jest jednak pewien problem, a nawet dwa. Weź przeciętnego słuchacza i powiedz mu, że zamiast 48 kHz będzie 32. Będzie się wykłócał do upadłego, że nie wolno, bo jakość spadnie, gdyż on widział w reklamie DAC'a jak tam były narysowane takie schodki i przy 32 kHz one będą za duże. Przy 48 kHz też są za duże, bo dla niego wystarczająco małe będą przy gigahercach dopiero. I nie uda się wytłumaczyć, że częstotliwość próbkowania wpływa tylko i wyłącznie za szerokość pasma, a w ogóle w żadnym przetworniku nie ma żadnych takich schodków, bo to są przetworniki delta sigma i w nich schodków w ogóle nie ma, tylko taki przebieg prostokątny, którego też na wyjściu nie ma, bo jest filtr dolnoprzepustowy. A skoro powyżej 15 czy 16 kHz nic w tych audycjach nie ma, więc nie ma sensu stosować wyższego niż 32 kHz. Ale nie, on to usłyszy. Teraz nie słyszy, ale w domu ma system, który jest bardziej transparentny i usłyszy, jak będzie bardziej zrelaksowany, nikt mu nie będzie stał nad uchem i będzie widział z jakim próbkowaniem jest dany plik.
No ale może ktoś weźmie sobie moje rady do serca i jakość w radio wzrośnie, a pliki wrzucane do sieci będą mniejsze. Ale z plikami to już mały problem, bo jak będę chciał sobie coś nagrać, to zrobię to dobrze.
sobota, 28 kwietnia 2018
Ostatnia nadzieja winylowców i oczywiście płonna
Podczas kiedy całe audiofilskie towarzystwo zajmuje się wsłuchiwaniem w rzeczy, których nie ma, płyta winylowa faktycznie ma swoje brzmienie. Składa się ono z dość szerokiego spektrum zniekształceń i zakłóceń. O ile współcześnie używanych nośników nie sposób od siebie odróżnić, to winyl odróżnić można bez żadnego wysiłku od wszystkiego.
Możliwe jest odróżnienie winyla od taśmy magnetofonowej i od nośników cyfrowych. Ale przecież można odróżnić LP od SP a także różne longi z tą samą muzyką, przykładowo wydane w różnych krajach, albo w różnych latach. Nie ma problemu z odróżnieniem dwóch ongiś identycznych longów, z których aktualnie jeden jest mniej zdarty od drugiego. Nie bierzemy pod uwagę płyt, które ktoś kiedyś elegancko zarysował, bo to zbyt proste, przecież jednak każda płyta trzeszczy w sposób unikalny.
Najbardziej irytującą cechą winyli jest to, poza tym, że można zniszczyć płytę jednym odtworzeniem starą igłą, że jakość systematycznie spada wraz ze zbliżaniem się do końca zapisu. Wynika ten spadek jakości czy też wzrost zniekształceń połączony ze zmniejszaniem się dynamiki z coraz mniejszej prędkości liniowej. Prędkość obrotowa jest stała, ale prędkość liniowa spada.
Bardzo adekwatne jest porównanie płyty analogowej do bagietki, która czerstwieje w miarę jedzenia. Otóż z pierwszym kęsem taka bagietka zaczyna czerstwieć w błyskawicznym tempie i piętka jest już nieco niestrawna, gdy przyjdzie ją skonsumować.
Rozwiązania problemu nie ma, można go albo przemilczeć, albo zbagatelizować, albo z nim żyć. Profesjonaliści znaleźli kilka rozwiązać.
Pierwsze rozwiązanie problemu polega na masteringu pod winyl. Ostatnie utwory na stronie muszą być pozbawione części wysokich tonów itd, żeby się to dało lepiej zapisać i odtworzyć. Drugi to umieszczanie na końcu strony utworu cichszego i spokojniejszego. Trzecie, rewolucyjne polega na nagraniu płyty od środka, jeśli utwór zaczyna się cicho, a kończy głośno - przykład "Bolero". I jest jeszcze jeden sposób, najlepszy - naciąć płytę 12 calową z prędkością 45 obrotów. Prędkość liniowa znacznie wzrośnie i częściowo odpadnie nawet potrzeba masteringu i stosowania różnych tricków w czasie nacinania, nie mówiąc już o dawaniu cichego utworu na koniec.
LP kręcący się na 45 ma wystarczającą prędkość liniową zapisu, żeby dźwięk mógł być nagrany niemal bezkompromisowo. Jakość takiej płyty jest znacznie lepsza niż nagranej na 33. Jest jednak pewien problem. Czas.
Na jednej stronie 12 calowej płyty kręcącej się na 45 obrotów dużo muzyki się nie zmieści. I to jest problem. Jest całkiem sporo utworów, które są za długie na taką płytę. Błędne koło. Można mieć winyl z bardzo dobrą jakością dźwięku, ale nie każdy utwór się na nim zmieści.
No tak, no tak. Ale przecież mamy zapis cyfrowy i on umożliwia rejestrację dowolnie długich utworów i na dodatek jakość jest idealna. To może jednak lepiej używać tych nośników cyfrowych?
Możliwe jest odróżnienie winyla od taśmy magnetofonowej i od nośników cyfrowych. Ale przecież można odróżnić LP od SP a także różne longi z tą samą muzyką, przykładowo wydane w różnych krajach, albo w różnych latach. Nie ma problemu z odróżnieniem dwóch ongiś identycznych longów, z których aktualnie jeden jest mniej zdarty od drugiego. Nie bierzemy pod uwagę płyt, które ktoś kiedyś elegancko zarysował, bo to zbyt proste, przecież jednak każda płyta trzeszczy w sposób unikalny.
Najbardziej irytującą cechą winyli jest to, poza tym, że można zniszczyć płytę jednym odtworzeniem starą igłą, że jakość systematycznie spada wraz ze zbliżaniem się do końca zapisu. Wynika ten spadek jakości czy też wzrost zniekształceń połączony ze zmniejszaniem się dynamiki z coraz mniejszej prędkości liniowej. Prędkość obrotowa jest stała, ale prędkość liniowa spada.
Bardzo adekwatne jest porównanie płyty analogowej do bagietki, która czerstwieje w miarę jedzenia. Otóż z pierwszym kęsem taka bagietka zaczyna czerstwieć w błyskawicznym tempie i piętka jest już nieco niestrawna, gdy przyjdzie ją skonsumować.
Rozwiązania problemu nie ma, można go albo przemilczeć, albo zbagatelizować, albo z nim żyć. Profesjonaliści znaleźli kilka rozwiązać.
Pierwsze rozwiązanie problemu polega na masteringu pod winyl. Ostatnie utwory na stronie muszą być pozbawione części wysokich tonów itd, żeby się to dało lepiej zapisać i odtworzyć. Drugi to umieszczanie na końcu strony utworu cichszego i spokojniejszego. Trzecie, rewolucyjne polega na nagraniu płyty od środka, jeśli utwór zaczyna się cicho, a kończy głośno - przykład "Bolero". I jest jeszcze jeden sposób, najlepszy - naciąć płytę 12 calową z prędkością 45 obrotów. Prędkość liniowa znacznie wzrośnie i częściowo odpadnie nawet potrzeba masteringu i stosowania różnych tricków w czasie nacinania, nie mówiąc już o dawaniu cichego utworu na koniec.
LP kręcący się na 45 ma wystarczającą prędkość liniową zapisu, żeby dźwięk mógł być nagrany niemal bezkompromisowo. Jakość takiej płyty jest znacznie lepsza niż nagranej na 33. Jest jednak pewien problem. Czas.
Na jednej stronie 12 calowej płyty kręcącej się na 45 obrotów dużo muzyki się nie zmieści. I to jest problem. Jest całkiem sporo utworów, które są za długie na taką płytę. Błędne koło. Można mieć winyl z bardzo dobrą jakością dźwięku, ale nie każdy utwór się na nim zmieści.
No tak, no tak. Ale przecież mamy zapis cyfrowy i on umożliwia rejestrację dowolnie długich utworów i na dodatek jakość jest idealna. To może jednak lepiej używać tych nośników cyfrowych?
sobota, 14 kwietnia 2018
Gramofon analogowy vs. odtwarzacz cyfrowy w ślepym teście
Zrobienie testu porównawczego z użyciem gramofonu analogowego i odtwarzacza cyfrowego jest bardzo kłopotliwe, wydaje się nawet niemożliwe. Powody są dwa i oba wynikają z właściwości gramofonu analogowego.
1. Efekt mikrofonowy.
2. Zużywanie się płyty.
Efekt mikrofonowy polega w tym przypadku na sprzęganiu wkładki z głośnikiem. Gramofon analogowy sprzęga zawsze kiedy się słucha przez głośniki chyba, że są one w innym pomieszczeniu. Gdy się słucha przez słuchawki to zjawisko nie występuje. Dźwięk z głośników wywołuje mniejszą albo większą reakcję reakcję płyty, która przenosi się na igłę. Ale podatne na drgania są wszystkie elementy rozpatrywane osobno i jako całość. Talerz gramofonu masowego jest raczej mało podatny na wibracje, ale sama płyta na nim leżąca już nie. Słuchając nieco głośniej zauważymy, że muzykę odbieramy całym ciałem, już nie tylko słyszymy dźwięki, ale czujemy wibracje, uderzenia perkusji itd. Jeżeli dźwięk powoduje drganie szyb, drzwiczek do szafki, dzwonienie kluczyka w zamku szuflady i inne sensacje, to przecież dokładnie taka sama jest reakcja winylowej płyty leżącej na talerzu gramofonu, ale także korpusu, ramienia itd. Pytanie tylko jak głośno trzeba zagrać, żeby efekt stał się wyraźnie słyszalny. Gdy wystąpi sprzężenie, wtedy wiadomo, że to słychać wyraźnie;)
Efekt mikrofonowy daje się zauważyć nawet przy odsłuchu z umiarkowaną głośnością. Czasem właśnie najprawdopodobniej efekt mikrofonowy ratuje słaby zapis basu na płycie analogowej. Płyta analogowa odtwarzana w ten sposób, że gramofon zostanie odizolowany akustycznie od głośników momentalnie straci sporo ze swojego "ciepłego" dźwięku i zacznie grać "cienko" z powodu odchudzenia basu.
W domu trudniej jest zauważyć ten chudy bas płyty analogowej. Nikomu się nie będzie chciało, ani podobało, przeniesienie gramofonu albo głośników, do drugiego pomieszczenia, trzeba podkreślić za zamknięte dokładnie drzwi. A odsłuch przez słuchawki nie ujawnia tej chudości basu, bo w słuchawkach będzie dużo lepszy niż w głośnikach. Wobec tego słaby bas z głośników plus efekt mikrofonowy da podobne wrażenie jak dobry bas w słuchawkach i brak efektu mikrofonowego.
Różnice w brzmieniu gramofonów występują faktycznie, bo różne modele różnie mikrofonują. Są takie, które nie wykazują tego elementu niemal wcale, można podejrzewać, że one jednak nie są cenione przez amatorów "ciepłego" brzmienia analogów, bo po prostu obnażają braki w jakości dźwięku z winyla.
Wobec tego w teście porównawczym konieczne jest odizolowanie gramofonu od głośników, aby efekt mikrofonowy nie wystąpił. Konieczne to jest dlatego, że odsłuchy będą robione z dowolnie wybraną i różną głośnością, a skoro tak to trzeba by wykonać kopie cyfrowe winyli dla różnych głośności odsłuchu z różnym w konsekwencji efektem mikrofonowym. Taka procedura byłaby kłopotliwa i dlatego trzeba wyeliminować efekt zupełnie.
Rozumiemy, że chodzi o porównanie dźwięku bezpośrednio z płyty analogowej i kopii cyfrowej odtwarzanej następnie w jakimś odtwarzaczu. W takim razie można włączyć równocześnie płytę i odtwarzacz cyfrowy, oczywiście po wyrównaniu głośności, i dać pilota, żeby uczestnik testu mógł się przełączać pomiędzy nośnikami.
Problem polega jednak na tym, że każde odtworzenie winyla powoduje jego zużycie. Niewielkie, ale jednak. Można więc powiedzieć, że nigdy się nie porówna równolegle oryginału i kopii. Jeśli zgramy dźwięk z winyla, to porównanie będzie już z winylem o jedno odtworzenie bardziej zużytym. Niby niewielka różnica, ale różnica.
Ktoś może uważać, że jedno porównanie to za mało i będzie chciał powtórzyć odsłuch. Jeśli mu jeden nie wystarczy, to jeszcze raz, albo sto trzydzieści sześć razy. Jak już powiedzieliśmy każde odtworzenie płyty analogowej to jedna generacja zużycia się płyty więcej. Po którym odtworzeniu będzie to słyszalne wyraźnie jest kwestią dyskusyjną, ale dla osoby o dobrym słuchu, a więc młodej, wystarczy kilka odtworzeń, żeby mogła wyłapać degradację płyty.
W takim razie zdanie z pierwszego akapitu trzeba poprawić. Nie, że "wydaje się niemożliwe" ale po prostu jest niemożliwe. Ten czarny winylowy relikt się zużywa i z tego powodu porównania być nie może.
W każdym razie nawet dysponując dużą ilością identycznie wytłoczonych, nowiutkich winyli, z których jeden będzie użyty do sporządzenia kopii, a reszta do odsłuchu kopia cyfrowa jest identyczna jak oryginał dla nawet najbardziej zdrowych i młodych uszu.
1. Efekt mikrofonowy.
2. Zużywanie się płyty.
Efekt mikrofonowy polega w tym przypadku na sprzęganiu wkładki z głośnikiem. Gramofon analogowy sprzęga zawsze kiedy się słucha przez głośniki chyba, że są one w innym pomieszczeniu. Gdy się słucha przez słuchawki to zjawisko nie występuje. Dźwięk z głośników wywołuje mniejszą albo większą reakcję reakcję płyty, która przenosi się na igłę. Ale podatne na drgania są wszystkie elementy rozpatrywane osobno i jako całość. Talerz gramofonu masowego jest raczej mało podatny na wibracje, ale sama płyta na nim leżąca już nie. Słuchając nieco głośniej zauważymy, że muzykę odbieramy całym ciałem, już nie tylko słyszymy dźwięki, ale czujemy wibracje, uderzenia perkusji itd. Jeżeli dźwięk powoduje drganie szyb, drzwiczek do szafki, dzwonienie kluczyka w zamku szuflady i inne sensacje, to przecież dokładnie taka sama jest reakcja winylowej płyty leżącej na talerzu gramofonu, ale także korpusu, ramienia itd. Pytanie tylko jak głośno trzeba zagrać, żeby efekt stał się wyraźnie słyszalny. Gdy wystąpi sprzężenie, wtedy wiadomo, że to słychać wyraźnie;)
Efekt mikrofonowy daje się zauważyć nawet przy odsłuchu z umiarkowaną głośnością. Czasem właśnie najprawdopodobniej efekt mikrofonowy ratuje słaby zapis basu na płycie analogowej. Płyta analogowa odtwarzana w ten sposób, że gramofon zostanie odizolowany akustycznie od głośników momentalnie straci sporo ze swojego "ciepłego" dźwięku i zacznie grać "cienko" z powodu odchudzenia basu.
W domu trudniej jest zauważyć ten chudy bas płyty analogowej. Nikomu się nie będzie chciało, ani podobało, przeniesienie gramofonu albo głośników, do drugiego pomieszczenia, trzeba podkreślić za zamknięte dokładnie drzwi. A odsłuch przez słuchawki nie ujawnia tej chudości basu, bo w słuchawkach będzie dużo lepszy niż w głośnikach. Wobec tego słaby bas z głośników plus efekt mikrofonowy da podobne wrażenie jak dobry bas w słuchawkach i brak efektu mikrofonowego.
Różnice w brzmieniu gramofonów występują faktycznie, bo różne modele różnie mikrofonują. Są takie, które nie wykazują tego elementu niemal wcale, można podejrzewać, że one jednak nie są cenione przez amatorów "ciepłego" brzmienia analogów, bo po prostu obnażają braki w jakości dźwięku z winyla.
Wobec tego w teście porównawczym konieczne jest odizolowanie gramofonu od głośników, aby efekt mikrofonowy nie wystąpił. Konieczne to jest dlatego, że odsłuchy będą robione z dowolnie wybraną i różną głośnością, a skoro tak to trzeba by wykonać kopie cyfrowe winyli dla różnych głośności odsłuchu z różnym w konsekwencji efektem mikrofonowym. Taka procedura byłaby kłopotliwa i dlatego trzeba wyeliminować efekt zupełnie.
Rozumiemy, że chodzi o porównanie dźwięku bezpośrednio z płyty analogowej i kopii cyfrowej odtwarzanej następnie w jakimś odtwarzaczu. W takim razie można włączyć równocześnie płytę i odtwarzacz cyfrowy, oczywiście po wyrównaniu głośności, i dać pilota, żeby uczestnik testu mógł się przełączać pomiędzy nośnikami.
Problem polega jednak na tym, że każde odtworzenie winyla powoduje jego zużycie. Niewielkie, ale jednak. Można więc powiedzieć, że nigdy się nie porówna równolegle oryginału i kopii. Jeśli zgramy dźwięk z winyla, to porównanie będzie już z winylem o jedno odtworzenie bardziej zużytym. Niby niewielka różnica, ale różnica.
Ktoś może uważać, że jedno porównanie to za mało i będzie chciał powtórzyć odsłuch. Jeśli mu jeden nie wystarczy, to jeszcze raz, albo sto trzydzieści sześć razy. Jak już powiedzieliśmy każde odtworzenie płyty analogowej to jedna generacja zużycia się płyty więcej. Po którym odtworzeniu będzie to słyszalne wyraźnie jest kwestią dyskusyjną, ale dla osoby o dobrym słuchu, a więc młodej, wystarczy kilka odtworzeń, żeby mogła wyłapać degradację płyty.
W takim razie zdanie z pierwszego akapitu trzeba poprawić. Nie, że "wydaje się niemożliwe" ale po prostu jest niemożliwe. Ten czarny winylowy relikt się zużywa i z tego powodu porównania być nie może.
W każdym razie nawet dysponując dużą ilością identycznie wytłoczonych, nowiutkich winyli, z których jeden będzie użyty do sporządzenia kopii, a reszta do odsłuchu kopia cyfrowa jest identyczna jak oryginał dla nawet najbardziej zdrowych i młodych uszu.
niedziela, 1 kwietnia 2018
Wydanie specjalne magazynów audio Hi-Fi
Dziś na całym świecie ukazały się specjalne wydania, dostępne nieodpłatnie zresztą, wszystkich największych czasopism zajmujących się sprzętem grającym Hi-Fi. W tych wydawnictwach redakcję przyznają, że wszystkie recenzje wzmacniaczy, odtwarzaczy, słowem całości sprzętu grającego wysokiej klasy były humbugiem. Wszystko gra identycznie, a jeśli nie, to z tej przyczyny, że sprzęt jest popsuty lub nie spełnia wymagań jakościowych zawartych w normach.
Jednocześnie producenci sprzętu przepraszają nabywców za to, że wprowadzając standardy SACD, DVD Audio tzw. dźwięk o "wysokiej rozdzielczości" wprowadzali ich celowo w błąd mając pełną świadomość, że nie dają one żadnej zauważalnej poprawy jakości w porównaniu do CD audio.
Natomiast wytwórnie fonograficzne oferujące pliki o "wysokiej rozdzielczości" informują, że będą one dostępne w takiej samej cenie jak pliki w standardzie 44/16, a ta cena z kolei będzie obniżona do poziomu mp3, bo i tak nie ma żadnej poprawy w stosunku do tego ostatniego.
Natomiast małe firmy produkujące zestawy Hi-Fi o ekstremalnych cenach zadeklarowały, że zwrócą nadpłaty klientom, którzy za nie słono przepłacili. Niektórzy mogą się spodziewać zwrotów w wysokości kilku milionów, bo przyjęto poziom cenowy standardowego zestawu o wysokiej jakości, a ten nie jest przesadnie drogi.
Jednocześnie producenci sprzętu przepraszają nabywców za to, że wprowadzając standardy SACD, DVD Audio tzw. dźwięk o "wysokiej rozdzielczości" wprowadzali ich celowo w błąd mając pełną świadomość, że nie dają one żadnej zauważalnej poprawy jakości w porównaniu do CD audio.
Natomiast wytwórnie fonograficzne oferujące pliki o "wysokiej rozdzielczości" informują, że będą one dostępne w takiej samej cenie jak pliki w standardzie 44/16, a ta cena z kolei będzie obniżona do poziomu mp3, bo i tak nie ma żadnej poprawy w stosunku do tego ostatniego.
Natomiast małe firmy produkujące zestawy Hi-Fi o ekstremalnych cenach zadeklarowały, że zwrócą nadpłaty klientom, którzy za nie słono przepłacili. Niektórzy mogą się spodziewać zwrotów w wysokości kilku milionów, bo przyjęto poziom cenowy standardowego zestawu o wysokiej jakości, a ten nie jest przesadnie drogi.
poniedziałek, 5 marca 2018
Samochód - najgorsze miejsce do słuchania muzyki, ale za to bardzo lubiane
A może samochód nie jest takim złym miejscem, żeby sobie posłuchać muzyki? Zobaczmy.
Współczesne samochody nie są tak głośne jak stare kaszlaki. Mimo wszystko jednak hałas to hałas i on jest jednym z najważniejszych powodów, że realizatorzy z tak maniakalnym uporem dążyli do uzyskania DR0, tzw. Dynamic Range, co im się zresztą udało. Gdyby nie to, że samochód daje duży odsetek czasu, kiedy ludzie w ogóle słuchają muzyki, tzw. inżynierowie dźwięku nigdy nie pozwoliliby sobie na tak drastyczne podejście do masteringu, a przecież często właśnie w samochodzie klienci oceniają pracę realizatora. Do słuchania w aucie dynamika każdego naturalnego źródła dźwięku jest za duża, włączając w to młot pneumatyczny. Przy większych prędkościach jazdy i większym poziomie hałasu w aucie nie da się usłyszeć nawet wszystkich szczegółów uderzenia pioruna, o muzyce nie ma sensu wspominać.
Dlaczego ludzie jednak lubią słuchać w aucie? Poza tym, że jazda do pracy zajmuje np. godzinę i tyle samo w drugą stronę itp. więc jest na to czas. Dlatego, że właściwie tylko w aucie mogą usłyszeć dobry bas. Nie do końca dobry, bo pneumatyczny, ale auto jest tak małe, że nie powstaną w nim mody, w zakresie niskich częstotliwości oczywiście. A odsłuch niepodbarwionego przez mody i z tego też powodu "szybkiego" basu daje satysfakcję.
W samochodzie bas nie muli, nie wlecze się i nie zlewa szybkich nut. W domu nikt takiego basu nie ma poza nielicznymi osobami, które mają profesjonalne adaptacje akustyki pomieszczeń o wystarczającej kubaturze i dobrych proporcjach.
Jeśli ktoś zaprotestuje, że owszem, ma w domu świetny bas w takim razie może sobie odpowiedzieć na kilka pytań. A mianowicie: Czy brał kiedyś udział w dyskusji na temat jakie kolumny są lepsze, takie z dużym głośnikiem niskotonowym, a może z kilkoma mniejszymi? A może debatował nad subwooferem jaki by tu kupić? No i jeszcze przykładowo czy udzielał się w wątku w rodzaju, że niektóre nuty w basie nikną?
Problemy z basem trapią wielu użytkowników, można powiedzieć, że to jak z alergią, każdy ma, nie każdy wie.
Auto jest po prostu za małą puszką, jak już wspomniałem, żeby mogły się nabudować rezonanse w zakresie niskich tonów, a głośniki są "w ścianie" więc nie ma też możliwości powstania wycięć. Niestety na zakresie niskich częstotliwości kończą się zalety takiego samochodowego odsłuchu.
Tony średnie i wysokie są przerzedzone silnymi odbiciami od wszystkiego, zwłaszcza lewej szyby, jeśli wychodzimy z założenia, że słuchamy prowadząc i nie jest to wersja angielska auta. Oddziaływanie bliskich powierzchni zaburza barwę, która staje się dziwna. Nie każdy na to zwraca uwagę, bo niewielu ma słuch muzykalny, a w ogóle mało kto wie o co chodzi i na co zwracać uwagę. Sytuację ratuje właśnie bas, który ma duży potencjał do maskowania pozostałych braków dlatego, że jest pełny i bez wytłumień. Poza tym marketingowcy zapełnili już całe góry przeróżnych wydawnictw bajkami o dobrej jakości odsłuchu w aucie. Więc skoro napisano już tysiące razy, że jest jakieś "Car Hi-Fi", to znaczy, że jest.
Bliskość wszystkiego powodująca powstanie filtracji grzebieniowej jest bardzo dobrze znana realizatorom dźwięku, a właściwie tym osobom, które zajmują się masteringiem. Żeby sobie z tym jakoś poradzić i zrobić taki dźwięk, który sprawdzi się w aucie muszą brzmienie "podrasować". I to jest problem, bo taki podrasowany czyli spaskudzony dźwięk nie jest wadą w samochodzie, ale w domu w dobrych warunkach odsłuchu cała mizeria jest słyszalna aż za bardzo.
Jeśli się to doda do silnej kompresji, mamy odpowiedź czemu tak dużo muzyki nie daje się słuchać w domu. Realizacja dźwięku jest dostosowana do silnego hałasu i filtracji grzebieniowej, takiej samochodowej, a nie domowej.
Poza tym w aucie słyszy się wszystko skrzywione, bo naprawdę mało kto słucha jako piąty siedząc na środku tylnej kanapy. A przecież podstawą dobrego odbioru jest symetria bazy. Więc naprawdę trudno zrozumieć usiłowania nazywania odsłuchu w samochodzie "Car Hi-Fi". Jeśli ktoś nie dostrzega problemu niech przesunie fotel w domu na lewo, albo niech siądzie z boku na sofie. Czy taki odsłuch siedząc praktycznie na wprost jednego głośnika będzie faktycznie odsłuchem o wysokiej jakości?
Dużo by można pisać o odsłuchu w samochodzie. Zastanawiające jest to, że ten samochodowy odsłuch jest naprawdę marny i to daje się łatwo zauważyć, ale nikt o tym głośno nie mówi, wręcz przeciwnie. Dlaczego marketing i producenci o tym nie mówią jest jasne, nikt by nie kupował drogiego sprzętu do aut. Ale dlaczego tzw. zwykli ludzie nic nie mówią?
Naprawdę nie słyszą?
Współczesne samochody nie są tak głośne jak stare kaszlaki. Mimo wszystko jednak hałas to hałas i on jest jednym z najważniejszych powodów, że realizatorzy z tak maniakalnym uporem dążyli do uzyskania DR0, tzw. Dynamic Range, co im się zresztą udało. Gdyby nie to, że samochód daje duży odsetek czasu, kiedy ludzie w ogóle słuchają muzyki, tzw. inżynierowie dźwięku nigdy nie pozwoliliby sobie na tak drastyczne podejście do masteringu, a przecież często właśnie w samochodzie klienci oceniają pracę realizatora. Do słuchania w aucie dynamika każdego naturalnego źródła dźwięku jest za duża, włączając w to młot pneumatyczny. Przy większych prędkościach jazdy i większym poziomie hałasu w aucie nie da się usłyszeć nawet wszystkich szczegółów uderzenia pioruna, o muzyce nie ma sensu wspominać.
Dlaczego ludzie jednak lubią słuchać w aucie? Poza tym, że jazda do pracy zajmuje np. godzinę i tyle samo w drugą stronę itp. więc jest na to czas. Dlatego, że właściwie tylko w aucie mogą usłyszeć dobry bas. Nie do końca dobry, bo pneumatyczny, ale auto jest tak małe, że nie powstaną w nim mody, w zakresie niskich częstotliwości oczywiście. A odsłuch niepodbarwionego przez mody i z tego też powodu "szybkiego" basu daje satysfakcję.
W samochodzie bas nie muli, nie wlecze się i nie zlewa szybkich nut. W domu nikt takiego basu nie ma poza nielicznymi osobami, które mają profesjonalne adaptacje akustyki pomieszczeń o wystarczającej kubaturze i dobrych proporcjach.
Jeśli ktoś zaprotestuje, że owszem, ma w domu świetny bas w takim razie może sobie odpowiedzieć na kilka pytań. A mianowicie: Czy brał kiedyś udział w dyskusji na temat jakie kolumny są lepsze, takie z dużym głośnikiem niskotonowym, a może z kilkoma mniejszymi? A może debatował nad subwooferem jaki by tu kupić? No i jeszcze przykładowo czy udzielał się w wątku w rodzaju, że niektóre nuty w basie nikną?
Problemy z basem trapią wielu użytkowników, można powiedzieć, że to jak z alergią, każdy ma, nie każdy wie.
Auto jest po prostu za małą puszką, jak już wspomniałem, żeby mogły się nabudować rezonanse w zakresie niskich tonów, a głośniki są "w ścianie" więc nie ma też możliwości powstania wycięć. Niestety na zakresie niskich częstotliwości kończą się zalety takiego samochodowego odsłuchu.
Tony średnie i wysokie są przerzedzone silnymi odbiciami od wszystkiego, zwłaszcza lewej szyby, jeśli wychodzimy z założenia, że słuchamy prowadząc i nie jest to wersja angielska auta. Oddziaływanie bliskich powierzchni zaburza barwę, która staje się dziwna. Nie każdy na to zwraca uwagę, bo niewielu ma słuch muzykalny, a w ogóle mało kto wie o co chodzi i na co zwracać uwagę. Sytuację ratuje właśnie bas, który ma duży potencjał do maskowania pozostałych braków dlatego, że jest pełny i bez wytłumień. Poza tym marketingowcy zapełnili już całe góry przeróżnych wydawnictw bajkami o dobrej jakości odsłuchu w aucie. Więc skoro napisano już tysiące razy, że jest jakieś "Car Hi-Fi", to znaczy, że jest.
Bliskość wszystkiego powodująca powstanie filtracji grzebieniowej jest bardzo dobrze znana realizatorom dźwięku, a właściwie tym osobom, które zajmują się masteringiem. Żeby sobie z tym jakoś poradzić i zrobić taki dźwięk, który sprawdzi się w aucie muszą brzmienie "podrasować". I to jest problem, bo taki podrasowany czyli spaskudzony dźwięk nie jest wadą w samochodzie, ale w domu w dobrych warunkach odsłuchu cała mizeria jest słyszalna aż za bardzo.
Jeśli się to doda do silnej kompresji, mamy odpowiedź czemu tak dużo muzyki nie daje się słuchać w domu. Realizacja dźwięku jest dostosowana do silnego hałasu i filtracji grzebieniowej, takiej samochodowej, a nie domowej.
Poza tym w aucie słyszy się wszystko skrzywione, bo naprawdę mało kto słucha jako piąty siedząc na środku tylnej kanapy. A przecież podstawą dobrego odbioru jest symetria bazy. Więc naprawdę trudno zrozumieć usiłowania nazywania odsłuchu w samochodzie "Car Hi-Fi". Jeśli ktoś nie dostrzega problemu niech przesunie fotel w domu na lewo, albo niech siądzie z boku na sofie. Czy taki odsłuch siedząc praktycznie na wprost jednego głośnika będzie faktycznie odsłuchem o wysokiej jakości?
Dużo by można pisać o odsłuchu w samochodzie. Zastanawiające jest to, że ten samochodowy odsłuch jest naprawdę marny i to daje się łatwo zauważyć, ale nikt o tym głośno nie mówi, wręcz przeciwnie. Dlaczego marketing i producenci o tym nie mówią jest jasne, nikt by nie kupował drogiego sprzętu do aut. Ale dlaczego tzw. zwykli ludzie nic nie mówią?
Naprawdę nie słyszą?
Subskrybuj:
Posty (Atom)