wtorek, 8 grudnia 2020

Audiofile wszystkich krajów, sprzedawajcie swój sprzęt póki jeszcze coś jest wart!

Ilu jeszcze jest audiofilów? Jak duży jeszcze jest rynek sprzętu haj-end? Co się z tym wszystkim stanie, jeśli ktoś poda wystarczające wytłumaczenie, że to nie ma sensu?

poniedziałek, 23 listopada 2020

Na marginesie: Muzyka ciszy

Radio pod koniec października br. wystąpiło do Urzędu Patentowego RP, bo ponieważ że chce opatentować słowny znak "Muzyka ciszy". Fajnie.

Wychodzi z tego, a przynajmniej ja to tak rozumiem, że onegdaj ktoś w radio dał M. Niedźwieckiemu polecenie, czyli powiedział polecam panu, żeby zrobił audycję "Muzyka ciszy". Następnie polecili mu, żeby wydał płytę o takim tytule. Się sprzedała, więc wyszły kolejne.

Skoro pomysłodawcą jest ktoś w radio, to teraz radio może sobie to opatentować. Proste? Proste.

Bo chyba nie było tak, że Niedźwiecki jest autorem pomysłu i jednocześnie osobą, która go zrealizowała. Mi się zdaje, że ten pomysł jest autorstwa pani prezes, która poza tym, że jest mądra, to jeszcze na dodatek jest ładna. Można sobie podziwiać tą jej nieprzeciętną urodę na stronach Trójki.

PS. To nie jest żadne nawiązanie do bieżących wydarzeń, tylko zapis strumienia myśli. Coś jak Ulisses, tylko, że krótkie i dzięki temu można przeczytać w całości. Ulissesa w całości przeczytał podobno tylko autor. Bo nie miał innego wyjścia.

niedziela, 15 listopada 2020

Oj niedobrze panowie, niedobrze!

 Trochę wstyd pomylić na antenie wokalistki zespołów o podobnych nazwach, ale niepodobnych nazwiskach. A zdarzyło się to wczoraj na antenie trójki po dziewiętnastej. Bardziej uważni słuchacze i fani tej pogrzebanej, a przecież żyjącej pani zaczęli popadać w depresję po utracie swej ulubienicy. Na szczęście można to szybko sprawdzić. Ale na takie rzeczy trzeba bardzo uważać. Pokiełbasić coś w tytułach, albo w biografiach można. Ja np. dobrze wiem, że "Pana Tadeusza" napisał Juliusz Słowacki, ale zanim sam tak napiszę, to jeszcze raz sprawdzę. Ze słowem mówionym jest inaczej, bo ulatuje, a to napisane pozostaje. Co mnie przyprawia o ciarki na plecach.

czwartek, 12 listopada 2020

Dawno temu, ale nie tak znowu dawno...

 Szukałem innego zdjęcia, a znalazłem m.in. takie:




Jest to tylko część kadru, mniej niż ćwierć oryginału. Z prawej strony jest wzmacniacz i tuner, a w środku na dole - jestem ja. To co jest powyżej znajduje się w kadrze z lewej strony, trochę powyżej połowy zdjęcia. Egzemplarz czasopisma na górze tego stosu ma datę '87. Zdjęcie mogło powstać w tym roku, albo trochę później. Czy to było naprawdę aż tak dawno?

Co do gramofonu, to nie był mój pierwszy i też nie ostatni. Ale już wtedy, w latach osiemdziesiątych, miałem zaszłości z płytami winylowymi. Ta niechęć nie wzięła się znikąd. Co mam nadzieję, udało mi się udokumentować.

Znalazłem też zdjęcie inne, na którym jestem ja i jedna kolumna. Ale to już pozostawię tylko sobie. Dodam tylko, że kolumna jest trójdrożna, z głośnikiem niskotonowym 25 cm.

niedziela, 1 listopada 2020

Czasem jednak warto posłuchać radia

 Wczoraj zdarzyło mi się dwukrotnie uśmiechnąć w czasie słuchania programu radiowego. Nie, żebym miał włączone to radio na okrągło, ale czasem gra przez chwilę. I dwa zdania o dwóch chwilkach.

W jednym programie prowadzący stwierdził, że w dzisiejszych czasach "Biały album" może być uznany za niepoprawny politycznie ze względu na kolor.

W innym programie, zresztą audycji archiwalnej, autor nazwał swój stary gramofon heblarką do płyt,

Zwłaszcza ta uwaga o niepoprawnym politycznie białym albumie wydała mi się warta przekazania dalej. Nawiasem mówiąc, co za czasów udało nam się dożyć. Jesteśmy świadkami, jak ludzkość pogrąża się w mroku.

wtorek, 6 października 2020

Chciałbym na basie zrobić taki huk żeby pozwalał wszystkich z nóg

 Jest taka piosenka, którą śpiewa Piotr Fronczewski. Ja nie miałem akurat dokładnie takich samych ambicji, ale pamiętam, że chciałem kiedyś tak głośno zagrać, żeby mnie kumpel usłyszał przez całe miasto, czyli tak jakoś z odległości 2 km. Może nie przez całe miasto, ale tak gdzieś pół, albo mniejsze pół... Tak to kiedyś było, ale on miał kolumny czterdziestki, a ja trzydziestki, a może nawet piętnastki od Amatora, więc takie miałem pomysły. Żeby to się mogło udać, potrzebowałem silniejszych kolumn. Pewnie myślałem o osiemdziesiątkach, albo nawet setkach. Nie próbowałem jednak nigdy robić takich numerów z wystawianiem kolumn przez okno i łojeniem na pokaz, no może nie z własnej inicjatywy.

Oczywiście znajomość akustyki studzi takie zapały. Mając wtedy trochę wiedzy o akustyce taki pomysł by mi nie przyszedł do głowy. Zresztą czy faktycznie miałem wystarczającą motywację do wprowadzenia pomysłu w czyn? A piosenkę znałem.

Ale popatrzcie na to:





Trzeba mieć nadzieję, że te łańcuchy są solidne. Ale lepiej by było, żeby nikt pod te wiszące kolumny nie wchodził. Każda z nich waży około 70 kg.

Te kolumny potrafią dać do pieca. Ale gdyby któraś spadła, to też byłby niezły huk. Kolumny, jak widać, mają potencjał do robienia łomotu nawet bez potrzeby podłączania ich do wzmacniacza. Liczy się waga sprzętu i wysokość zawieszenia nad poziomem podłogi. A resztę załatwia grawitacja.

niedziela, 13 września 2020

Stereo to problem księgowego

Wbrew pozorom problem z odtwarzaniem dźwięku w pomieszczeniach i tym już znanym "paradoksem" nie polega na ilości kanałów. Może być ich dwa, jak to jest najczęściej, może być tylko jeden, a może być np. pięć i do tego subwoofer.

Najlepszy ze względów praktycznych jest system monofoniczny. Łatwiej ustawić jeden głośnik, cały zestaw zabiera mniej miejsca, zużywa mniej prądu, jest tańszy i gra w większości pomieszczeń lepiej niż systemy z większą ilością kanałów.

Stereo jest droższe niż mono, tak jakoś dwa razy. Szanse na ustawienie tego w normalnym mieszkaniu są też dwa razy mniejsze, że to będzie dobrze grało. Jeśli ktoś ma zestaw wielokanałowy, to jest właściwie pewne, że ma go źle ustawionego i brzmienie jest słabe.

Im więcej kanałów tym mniejsze szanse na dobre ustawienie i dobrą jakość dźwięku, a poza tym im więcej kanałów, tym zestaw jest mniej ekologiczny.

Najważniejsze jest to czego się słucha. Można mieć problem taki, że kumpel ma obiektywnie lepszy sprzęt. Kiedyś w domu było radio Contessa, więc jak ktoś miał Elizabeth Hi-Fi, to było jasne, że ma lepszy sprzęt. Ale żeby się zastanawiać dlaczego Elizabeth Hi-Fi nie ma kanału centralnego? Naprawdę mi to nigdy nie przyszło do głowy, niekoniecznie w tamtych czasach oczywiście. Ale żeby się zastanawiać słuchając fajnej muzyki dlaczego to jest stereo, a nie kwadro?

Są ludzie, którzy tak mają, że są zawsze niezadowoleni i nic im nie pasuje. Ale my tu na tym blogu, mam nadzieję, nie należymy do tej brązowej grupy zawsze niezadowolonych. Mamy dobry sprzęt, który nie jest nawet drogi, bo jest dosyć tani. Wiemy, że najważniejsze jest ustawienie i dobra akustyka. A jak nie ma szans na dobrą akustykę, bo pokoik jest za mały, to słuchamy na słuchawkach.

Słuchamy tego, co nam pasuje i cieszy. A ile to ma mieć kanałów? Jedno ucho, drugie ucho. To niech już będą te dwa kanały.

A księgowy niech kombinuje, żeby sprzedać więcej kanałów komu innemu. My tego nie łykamy, przynajmniej do momentu, jak nam wyrośnie środkowe ucho. Księgowym ucho od śledzia.

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Główny paradoks dźwięku w pomieszczeniach

W poście z 18 sierpnia wspomniałem, że w filmie można znaleźć coś na temat "The central paradox" of sound in rooms". Dosłownie to cytat z książki zatytułowanej "Sound Reproduction - Loudspeakers and Rooms", której autorem jest Floyd Toole. Podaję tytuł książki i autora nie dlatego, że to jest jakaś reklama. Po prostu trzeba wyjaśnić skąd to się wzięło.

Co do samego paradoksu, to ta tematyka była tu podejmowana i to wielokrotnie. Na przykład w tym wpisie, w tym też, a także np. tu.

Można powiedzieć, że ten paradoks jest głównym tematem wokół którego się poruszamy. Co jeszcze można powiedzieć o tym paradoksie? Że trzeba go wyjaśnić. Właściwie, to on jest już wyjaśniony, problem polega na tym w jaki sposób go podać, znaczy się to wyjaśnienie, do wiadomości publicznej? Najciekawsze jest to, co się będzie działo, kiedy to się już wydarzy. Audiofile będą mieć nietęgie miny. Na pewno nie uda im się sprzedać sprzętu za tyle, co mówili żonom, że on kosztuje.

sobota, 29 sierpnia 2020

Kiedyś była technika, a teraz jest emocjonalna technika akustyczna

Gdyby trzeba było wymyślić jakąś spiskową teorię dlaczego w sprawach sprzętu grającego dzieje się tak, jak się dzieje, to byłaby ona następująca. Najpierw producenci wabili klienta jakością, którą można było pokazać w postaci wyników pomiarów, parametrów, tabel, wykresów itp. W pewnym momencie, gdzieś pod koniec lat siedemdziesiątych, zauważono, że parametrów jakościowych już za bardzo nie da się poprawić, a nawet jeśli się da, to i tak nikt tego nie usłyszy. {Oczywiście mowa jest o latach siedemdziesiątych, kiedy w użytku domowym nie był dostępny zapis cyfrowy. Ale o klęsce jakościowej wywołanej przez technikę cyfrową warto napisać osobny tekst. Tu tylko trzeba wspomnieć, że ta technika, która umożliwia osiągniecie dźwięku o doskonałej jakości została wykorzystana do tego, by tą jakość totalnie zniszczyć.} Więc wymyślono subiektywną ocenę jakości i zaczęto od wpływu kabli na brzmienie. Już w latach siedemdziesiątych pewien redaktor pewnego magazynu audio wpadł na pomysł, że on słyszy wpływ kabli na dźwięk. A jak ktoś "usłyszał" brzmienie kabli, to już dalej wszystko poszło tak, jak to wszyscy wiemy.

Ale jeszcze jakiś czas temu, czyli w latach osiemdziesiątych, w instrukcjach sprzętu można jeszcze było znaleźć dane techniczne, bo producenci wciąż chcieli się nimi pochwalić. A często było się czym chwalić. Weźmy na przykład pewne kolumny.

Tak dobrej charakterystyki, jak na rysunku niżej, dzisiaj się raczej nie widzi zbyt często. O ile w ogóle te dane można zdobyć. Zresztą jest to zrozumiałe, do pewnego stopnia, bo gdyby producenci dbali o jakość i dążyli do wyrównania charakterystyki, to wszystkie dobre kolumny grałyby bardzo podobnie, a do tego przecież oni dopuścić nie mogą. Przede wszystkim produkty tego samego producenta muszą grać inaczej, w przeciwnym razie wytwarzanie kilku serii różnych kolumn grających podobnie lub prawie tak samo nie miałoby sensu. Tak mają teraz raczej studyjne monitory. Jedna podziałka w pionie to 1 dB, a to pokazuje jak dobre są te kolumny. I są to kolumny do użytku domowego.


A studyjne monitory tej samej firmy miały taką charakterystykę:




Tak dobre kolumny w wystarczająco dużym pomieszczeniu o korzystnych proporcjach wymiarów i dobrze zrobionej adaptacji akustyki dawały realny obraz tego co robi realizator. Szkoda tylko, jak to ktoś stwierdził, że większość nagrań została zrobiona na monitorach firmy na literę"Y", takich z białymi głośnikami zrobionymi z papieru po prostu sklejonego w stożek.

Wracając do tych pierwszych "cywilnych" kolumn, to odsłuch też był pokazywany w sposób rzeczowy, to znaczy jego organizacja czyli ustawienie głośników itd.



A) opisano, że kolumny mają stać przy ścianie w odległości około 5 cm, co jest o tyle ciekawe, że z tyłu jest otwór. B) oznacza, że kolumny mają stać na czymś solidnym i z dala od gramofonu. C) zwraca uwagę na akustykę. Grube kotary na tylnej ścianie na pewno pomogą, chociaż dodanie takiej adaptacji akustycznej, jak została opisana na blogu na pewno nie zaszkodzi. W porównaniu z kotarami będzie skuteczniejsza.

Tak było kiedyś. A teraz ten sam producent, który wyprodukował w latach osiemdziesiątych te wyżej wzmiankowane kolumny mówi coś o emocjonalnej technice akustycznej. I oczywiście charakterystyki i innych parametrów nie podaje. Ktoś, kto zakupi te nowe kolumny musi ulec emocjom wywołanym przez technikę akustyczną - emocjonalną. Wykresy i dane techniczne mu są niepotrzebne. To znaczy dane jakieś tam są, ale nic z nich nie wynika. Ich sposób podania jest taki, że mogą oznaczać wszystko i mogą też nie znaczyć nic. Producent podał "Zakres częstotliwości" 40 Hz - 100 kHz (-16 dB), 45 Hz - 80 kHz (-10 dB). Właściwie to są zakresy częstotliwości, ale nikomu one nic nie mówią. Co komu po informacji, że głośnik odtwarza nawet sto kHz ze spadkiem 16 dB? Tyle nikt nie słyszy. Ważne jest jak głośnik zachowuje się w zakresie słyszalnym, ale tego to się już nie dowiemy. Po co? Przecież lepiej się emocjonować stoma kilohercami(sic!).

Czy na pewno 100 kHz potrzeba, żeby głośnik był dobry? Jest taka firma, która robi wysokotonowe głośniki z tekstylnymi kopułkami i twierdzi, że tak jest najlepiej. I te głośniki nie dają rady przenieść 100 kHz. A na pewno są bardzo dobre, tak dobre, że lepszych nie potrzeba, a prawdopodobnie to lepszych się w ogóle zrobić nie da.

Ale i to może być też tylko chwytem marketingowym. Przecież trzeba klienta ogłupić, wytrącić z równowagi, nakłaść do głowy kretynizmów i wyprać mózg. Wtedy kupi drogi sprzęt, który może być nawet dobry, ale nie będzie dawał lepszego dźwięku niż dobry, ale znacznie tańszy.

Jeśli ktoś kupił te emocjonalne kolumny firmy na T, albo te z kopułkami firmy na D, bo uległ emocjom, to niech przynajmniej się nie jara tym sprzętem teraz i nie gra za głośno, bo ogłuchnie. Wtedy już nie ma odwrotu, a na emocje to wiemy: "na głowę wody kubełek".
 

czwartek, 27 sierpnia 2020

Oni muszą to wiedzieć

Właśnie znalazłem u siebie na Ubeku taki wpis: "C********e isn’t just the finest speaker range we’ve ever made, it’s the sum of its meticulously designed parts. Thanks to the marriage of our latest E****r3 tweeter and the ingenious new *** Lens (pictured below), C********e ensures you get the purest possible representation of the artist’s original musical vision – no matter the room’s size, furnishings or character."

Skoro oni tak piszą, że wszystko jedno jaki pokój, jak umeblowany itd. a i tak wszystko się usłyszy, to coś musi znaczyć. Coś ponad to, co jest w tekście. Niby, że jakaś część kolumny to gwarantuje. Nie, żadna część kolumny tego nie zagwarantuje. To gwarantuje coś innego, a sprzęt nie ma tu nic do rzeczy.

Odniosłem wrażenie, że oni wiedzą co to jest, ale nie chcą tego powiedzieć. Gdyby powiedzieli, to takie ściemy jak wyżej stałyby się bezprzedmiotowe. Wiec wiedzą czy nie? Pewne jest tylko jedno. Nawet jeśli wiedzą, to trzymają tą wiedzę pod kluczem.

Ale ktoś może mieć wytrych...

wtorek, 18 sierpnia 2020

Dla znających angielski przynajmniej trochę

Osoby znające angielski powinny obejrzeć ten film. Dużo ciekawych tematów. Zresztą są one też omówione znacznie dokładniej w książce tego autora pt. "Sound Reproduction - Loudspeakers and Rooms". Autorem jest oczywiście Floyd Toole. Ciekawostką jest fakt, że wspomina on o tzw. "The central paradox" of sound in rooms". Ten paradoks można wyjaśnić, ale nikt nie chce tego zrobić, bo wtedy załamie się cały rynek sprzętu grającego, oczywiście tego droższego i drogiego. Gdyby to ktoś opisał, to po prosu król byłby nagi. Cały światek audiofilski ległby w gruzach. Ale to na marginesie.



Ten film jest też potrzebny do tego, żeby było wiadomo, że znam jego treść. Chodzi o to, że w kolejnym poście będzie kilka zdań o starych kolumnach i o ich świetnej charakterystyce mierzonej na osi. Wiem, że to nie mówi wszystkiego o jakości, ale też nie może być tak, że dobra kolumna ma złą charakterystykę zmierzoną na osi, a pomimo tego dobrze gra. Wręcz przeciwnie, najlepsze mają świetną charakterystykę, taką +/- 1 dB. Zresztą i to jest pokazane na filmie, na samym jego końcu.

niedziela, 16 sierpnia 2020

Na marginesie: Audiofilizm dowodem na istnienie ewolucji

Z ewolucją jest pewien problem. Jeśli ktoś uważa, że silniejszy jest lepszy i powinien dominować nad słabszym, to może postawić tezę, że tak jest w naturze. Ale udowodnienie tego, że przyroda eliminuje tych słabszych w ten sposób, że ci silniejsi z czasem przekształcają się w coś innego, oczywiście silniejszego, już się udowodnić nie daje.

Różnych gatunków zwierząt i roślin znamy bardzo wiele, ale to wszystko prezentuje się jak elementy układanki. Te elementy nie zmieniają się w coś innego. Dinozeżarły wymarły. A takie korkodryle żyją już bardzo długo i się nie zmieniają w nic innego. Więc pewnych elementów układanki może zabraknąć w jakimś momencie, natomiast inne są na swoim miejscu od bardzo, bardzo dawna. A już z całą pewnością nie było tak, że żyrfafa ma taką długą szyję, bo ją wyciągała celem podżarcia listków, które rosły wysoko na gałęziach drzew.

Ale okazuje się, że ałdjofile przeczą brakowi ewolucji. Oni ewoluują nawet w obrębie jednej generacji, tzn. w czasie osobniczego życia. Ci, którzy byli w latach siedemdziesiątych młokosami, a teraz są już starszymi panami, tak wyewoluowali swój słuch, że producenci nie nadążają z produkowaniem coraz to nowych i lepszych(ehem) urządzeń do odtwarzania dźwięku. Trochę młodsi, czyli tacy mający teraz około pięć dyszek tak poprawili słyszenie, że zajmują się miksowaniem, masteringiem i podobnymi przedsięwzięciami wymagającymi nieprzeciętnie dobrego słuchu.

Ta ewolucja słuchu wręcz następuje tak szybko, jak w niektórych filmach z alienem na przykład. A tam, jak wiemy, w ciągu kilku godzin jakiś organizm potrafi wyrosnąć od oseska do olbrzymiego monstera, na dodatek nic przy tym nie jedząc. A jak to jest w aułjofilskim światku? Ktoś pisze wieczorkiem, że usłyszał bezpiecznik, a drugi na początku nie słyszy i nawet nie dowierza, ale potem ewoluuje swój słuch w ciągu kilku godzin właśnie, czyli w czasie snu, a co najwyżej kilku dni, ale to już w przypadku ewolucjo-opornych, a następnie już też słyszy, choć na początku nie słyszał i nawet przecież miał wątpliwości, że można.

Wychodzi więc na to, że mamy dowody na istnienie pangenezy. Zamiast z wiekiem słuch tracić, to go sobie udoskonalają. Bo tak chcą. Wytężają swój słuch i on im się w mgnieniu oka poprawia.

Nie-ałdjofile natomiast nie ewoluują i muszą sobie kupować aparaciki słuchowe. I tylko trzeba postawić pytanie czemu jedni ewoluują, a inni tracą słuch? Sprawa jest prosta. Jeśli kogoś stać na drogi sprzęt, to mu się słuch poprawia, a jak go nie stać, to głuchnie z wiekiem.

Ale na poczatku zostało powiedziane, że z ewolucją jest proble. Z ałdjofilami też. Oni za chińskiego boga nie chcą sie poddać żadnym testom. Więc ewoluują swój słuch i wybrzydzają coraz bardziej na sprzęt, płacąc przy tym krocie. Ale zweryfikować tej ewolucji pangenetycznej naukowo się nie da. Tak samo, jak nikt naukowo nie potwierdził, że kable sieciowe poprawiają brzmienie.


sobota, 11 lipca 2020

Na marginesie: Dlaczego ludzie kupują prasę audio?

Można próbować odpowiadać na pytanie dlaczego ludzie kupują prasę audio? Równie dobrze można odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ogóle się kupuje prasę? Sprawa jest złożona, to jest zrozumiałe. Dlatego przyjrzyjmy się tylko pewnemu wybranemu aspektowi.

Teoretycznie kupuje się gazety, magazyny i inne różne wydawnictwa, bo chce się czegoś dowiedzieć. Ale w praktyce nie zawsze to tak wygląda. Gazety kupuje się często po to, żeby potwierdzić swoje przekonania na jakiś temat. Przekonania są bardzo różne i dlatego mamy takie mnóstwo wydawnictw. Przykładowo ktoś chce schudnąć, ale tak naprawdę np. lubi jeść. Więc szuka odpowiednich wydawnictw, które go utwierdzą w przekonaniu, że nie da się schudnąć. Skoro nie da się schudnąć, to można sobie pojeść w spokoju i do woli. W gazetach wygląda to w ten sposób, że podaje się najprzeróżniejsze sposoby, które oczywiście są nieskuteczne. Ale pomimo to, a może właśnie dlatego, że stare metody nie dają efektów, to wciąż powstają nowe. I te nowe już mają być skuteczne. A jak się okażą także nieskuteczne, bo inaczej być nie może, to się wróci do tych starych, sprawdzonych. Nic nie wartych, ale w czasie wypróbowywania nowych zdąży się o tym już zapomnieć.

Proste? A jak to wygląda w magazynach audio?

Ktoś szuka jakiegoś tajemniczego i trudnego do zdefiniowania audiofilskiego dźwięku. Nigdy niczego takiego czegoś nie słyszał i być może nawet wie o tym, choć skrzętnie przed samym sobą tą wiedzę ukrywa, ale chce znaleźć, więc szuka. W tym celu kupuje różne urządzenia. Oczywiście nowe produkty będą lepsze niż te, które są już od jakiegoś czasu wytwarzane. Ale okazuje się, że nie są, więc wtedy wraca się do tych starych, które też nie mogą być lepsze od nowych. I sprawą jasną i zrozumiałą jest to, że z powodu sporych sum, które się już wydało nie można przyznać się, że to nie ma sensu. Natomiast rola magazynów audio polega na tym, żeby tą potrzebę poszukiwania nadzwyczajnego brzmienia wciąż podsycać i podtrzymywać. Zupełnie jak palacz, przynajmniej kiedyś, dorzucał węgla do pieca, żeby się wszystko dobrze jarało i palenisko nie wygasło.

Sednem tego typu zachowań jest to, że ktoś ma jakiś problem. Określona skaza charakteru skłania do zainteresowania adekwatną tematyką, której dostarczają nam wydawnictwa. A paradoks polega na tym, że problem można rozwiązać, ale jak to zrobić to w tych gazetach nie piszą. Rozwiązanie znajduje się gdzie indziej, ale po to wydawnictwo nie sięga się nigdy.

środa, 8 lipca 2020

Magazyny o tematyce audio nie różnią się od innych wydawnictw prasowych

Ostatnio, w związku z kampanią wyborczą, mamy kilka świetnych przykładów na to, jak gazety i różne inne periodyki traktują swoich czytelników. Zresztą czy jest taki okres czy inny, związany z jakimś wydarzeniem czy nie, zawsze jest to samo. Podsuwa się ludziom najprzeróżniejsze kłamstwa i idiotyzmy, które mają zasadniczo dwa cele. Wyprowadzić ludzi z równowagi oraz dać im impuls do działania zgodnego z tym, co sobie życzą wydawcy, a w zasadzie to ich mocodawcy. Magazyny o tematyce audio robią dokładnie to samo. Inna jest skala, inny obszar działania, ale zasada dokładnie taka sama.

W magazynach audio np. nie szczuje się ludzi na siebie, żeby sobie wzajem poprzegryzali gardła, robili burdy na ulicach, rabowali sklepy itp., ale się ich oczarowuje pięknie, albo i nie, wyglądającymi urządzeniami, które dają iluzję otrzymania jakiegoś nadzwyczajnego dźwięku. Nikt nikomu nie mówi, że jego kraj miał kolonie w których się eksploatowało ludzi, a w związku z tym teraz trzeba klękać, całować buty i kupować sprzęt na koniec. Czytelnik jedynie ma tak chcieć posłuchać tych wspaniałych brzmień, że musi stracić rozsądek. Tysiące, dziesiątki tysięcy, a nawet jeszcze większe sumy nie mają znaczenia, kiedy się dostanie obsesji na punkcie wspaniałego dźwięku.

Generalnie prasa, jakakolwiek i o jakiejkolwiek tematyce, posługuje się kłamstwem i manipulacją, serwuje najprzeróżniejsze brednie licząc na to, że czytelnik nic nie skojarzy, a ponadto ma pamięć tak krótką jak złota rybka, która dopłynąwszy do przeciwnego końca akwarium już nie pamięta co było w pierwszym końcu.

Sprawa jest jasna, znana od momentu wynalezienia gazety. Ale w odniesieniu do osób zainteresowanych sprzętem ta realizacja celów jest zazwyczaj dość trudna do zrozumienia. Przykładowo niedawno pewien magazyn opisywał gramofon, który w sumie dość przypomina nasze Bambino, a to pod względem wyglądu i napędu rolką. Wygląda to cokolwiek dziwacznie. Ale dla redakcji jest w tym ukryty jakiś sekret, który daje paranormalny, zapewne, dźwięk, którego nie uświadczysz gdzie indziej. Czy jakiś gramofonowy dziwoląg faktycznie gra inaczej można się przekonać wtedy, jak się go posłucha. Wszakże sprawdzenie, że kable nie mają żadnego wpływu na brzmienie można sprawdzić w domu własnym sumptem. Zresztą, że kable USB nie wpływają na dźwięk to wynika z definicji dźwięku cyfrowego. Nic nawet nie trzeba sprawdzać. Mimo, że prawie wszystko sprawdzić można, to blaga rozpowszechniona w magazynach audio ma się świetnie, a czytelnicy kupują je jak świeże bułeczki.

Wracając do gramofonów. Według mnie kwintesencją gramofonu w ogóle, już nie tylko pod kątem jakości, ale również wyglądu, a może zwłaszcza wyglądu jest sl 1200. A tu za ciężkie pieniądze prezentują takie coś. Wyobraźcie sobie, że to kosztuje 28.000 Euro. Coś niebywałego. Całkiem dobry zestaw do odtwarzania muzyki można mieć za 1000 Euro, a te pozostałe można przeznaczyć na zakup mieszkania. Ale nie. Trza sobie kupić tego dziwoląga i wierzyć, że się słyszy coś, czego nikt inny nie słyszy.

Nie wierzcie gazetom. Nie wierzcie nawet w to, co ja tu piszę na blogu. Wszystko można sprawdzić i wszystko trzeba sprawdzić. Zwłaszcza jeśli się ma podjąć jakąś ważną decyzję dotyczącą zakupu np. sprzętu.

Tak jak się weźmie gazetę i czytając widzi się, że to jest kłamstwem, tamto też, w ogóle wszystko jest wyssane z palca, to z magazynami audio jest tak samo. A żeby to zauważać trzeba tylko nie chcieć być złotą rybką.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Przez radio wszystko brzmi tak samo - uzupełnienie

W poprzednim wpisie zajmowaliśmy się radiową urawniłowką. Tamten post był napisany w oparciu o wrażenia z odbioru wielu współcześnie emitowanych programów, ale także z odsłuchania archiwalnej audycji, mianowicie minimaksu z 4 listopada 2012. Oczywiście program prowadzili Piotr Kaczyński i Leszek Adamczyński, a odtwarzane utwory to głównie nagrania zespołu Led Cepelinizm. Audycja była rozstrzygnięciem plebiscytu na najpopularniejsze utwory tego zespołu, a płyty były nagrywane na przestrzeni kilku ładnych lat; wybrane przez słuchaczy piosenki zawierały się w przedziale 1969-1976 jeśli dobrze zapamiętałem; więc różnice w brzmieniu musiały być duże. Ale w tej audycji nie były.

Jeśli chodzi o audycję, to jest ona dostępna w czeluściach internetu, można sobie posłuchać. Dostępny mi zapis był dość wierny i w pewnym momencie słuchając miałem ochotę zakląć. To było w momencie, kiedy usłyszałem sygnał czasu. Nawet sygnał czasu, jak się okazuje, można było aż tak zniekształcić... Bardziej uważne słuchanie pozwala zauważyć rzeczy, na które się wcześniej nie zwracało uwagi.

Na marginesie: zrozumieć redaktora czy redaktorów radiowych nie sposób. Skoro odtwarzali wersje studyjne, to dlaczego zwycięski utwór był w wersji granej na żywo? Z tego powodu na finał został odtworzony raczej "Koszmar". Ten ostatni utwór nie może być brany pod uwagę.

Ale istotne są różnice w brzmieniu poszczególnych płyt. I te różnice są, ale w wydaniach oryginalnych. Jeśli ktoś ma wznowienia, zwłaszcza wydane po roku 2000, to te różnice nie będą zbyt duże, bo tam już ktoś przy taśmach matkach zawzięcie pomajstrował. Wznowienia do których mam dostęp nie różnią się brzmieniem bardzo mocno, chociaż różnice są widoczne. Ale w odtworzeniu radiowym te różnice raczej także by zanikły.

I jeszcze wypada dodać artykuł, który zalinkował Czytelnik bloga. Link do artykułu, w którym jest nie tylko tekst, ale są też przykłady do posłuchania i ocenienia. Autor artykułu zajmuje się zawodowo produkcją nagrań, a poza tym zamieścił też sporo filmów na ten temat. Zainteresowani tematem mogą poczytać i obejrzeć.

Pan Pasterz od lat walczy o dynamikę nagrań. Ale jak tu wytłumaczyć głuchemu, że nie potrzeba tak rozwałkowywać nagrań na blaszkę? Tu mam na myśli nasze podwórko. Nasze fachury odpowiedzą: bo tak ma być i zrobią po swojemu. A jak zrobią, to można się przekonać po włączeniu radia. Swoją drogą to ciekawe czy czytali artykuł do którego link jest w poprzednim akapicie?

PS. Oczywiście nazwiska są zmienione i nazwa zespołu też, ale wszyscy wiemy o kogo chodzi ;)

środa, 17 czerwca 2020

Przez radio wszystko brzmi tak samo

Subiektywne podejście do dźwięku jest problematyczne. Dużo lepiej jest zastosować jakąś obiektywną metodę. Ale jak to zrobić w odniesieniu do własnych wrażeń sprzed wielu lat? Dlatego ten wpis jest całkowicie subiektywny.

Większość z nas poznawała nową muzykę słuchając radia. Chodzi tu głównie o lata osiemdziesiąte, ale także wcześniejsze. W latach siedemdziesiątych nie zwracaliśmy chyba jednak szczególnej uwagi uwagi na brzmienie. Jakie to było brzmienie? Było oczywiście radiowe, ale naturalne, w rozumieniu zachowania charakteru oryginału.

Słuchając radia w latach osiemdziesiątych zauważaliśmy duże zmiany w brzmieniu różnych płyt i nagrań. Jeśli były puszczane nowe piosenki, to brzmiały "współcześnie". Starsze o rok, dwa, zwłaszcza trzy lata, już brzmiały inaczej, inaczej, gorzej jakby. Jeśli jakiś zespół wydał płytę w danym roku, to ta poprzednia, starsza o rok czy dwa lata, brzmiała inaczej. Inne było studio, inny inżynier dźwięku, inne podejście do realizacji itd. Różnica w brzmieniu zawsze była duża.

A jak było z nagraniami starszymi o dekadę lub dwie czyli tymi wydanymi w latach siedemdziesiątych i sześćdziesiątych? Wtedy różnica była ogromna.

Słuchając muzyki przez radio np. w roku 1982 lub 1984 słyszeliśmy różnice pomiędzy latami wydań, pomiędzy studiami nagraniowymi, realizatorami itd. Jeśli jakiś zespół nagrał debiutancką płytę w skromnych warunkach i odniósł sukces, a po roku czy dwóch latach wydał nową, nagraną w dużo lepszym studio, to różnica w dźwięku była ogromna.

Ci bardziej zainteresowani tematem znali przynajmniej tych najsłynniejszych realizatorów i bardzo często można było rozpoznać, że to właśnie dana osoba zrealizowała płytę danego zespołu czy wykonawcy. Kiedy wreszcie miało się płytę w rękach można było sprawdzić, ale zazwyczaj to redaktor muzyczny mówił o tym kto siedział za konsoletą. Obejrzeć płytę w oryginale najłatwiej było w komisie, jeśli w ogóle dano nam ją do rąk;)

A teraz? Teraz słuchamy sobie audycji zawierających utwory powstałe np. w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych itd. aż do współczesnych i jakichś specjalnych różnic w brzmieniu nie słyszymy. Bywa, że jest puszczona płyta z lat sześćdziesiątych, a następnie współczesna i naprawdę po brzmieniu trudno się zorientować, że mamy aż taką różnicę w czasie, a przede wszystkim w technice nagraniowej.

Co się dzieje? Jeśli się weźmie z półki stare płyty i posłucha, to te różnice są słyszalne. Wszystko jest jak dawniej. Ale przez radio różnic już nie ma. Więc co oni tam z tym dźwiękiem robią?

Przez radio wszystko brzmi tak samo. To oczywiście pewna przesada, ale jednak fakt jest faktem. Dźwięk jest spłaszczony, napompowany do granic, zniekształcony, wszystko pod spodem rzęzi i chrypi, jest tam ten cały realizacyjny radiowy syf, który własnie powoduje, ze wszystko gra tak samo.

Większość osób będzie winić za ten stan rzeczy nadmierną kompresję. Ale to tylko jedna z przyczyn. Żeby dźwięk stał się naprawdę głośny nie wystarczy go tylko skompresować. Już dawno odkryto, że dodanie zniekształceń powoduje m.in. to, że jest głośniej. I właśnie to jest najważniejszym powodem, że brzmienie zatraca swą indywidualność. Im więcej się doda zniekształceń, tym wszystko zaczyna grać podobnie. A im więcej zniekształceń, tym jest głośniej, co skutkuje brzmieniową urawniłowką.

Żyjemy w takich czasach, że z dźwiękiem można zrobić wszystko. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia. Problem polega na tym, że wielu realizatorów dźwięku ma narzędzie, ale nie am wyobraźni. Nie ma wrażliwego słuchu. W ogóle nawet nie ma słuchu, bo naparzanie przez cały dzień, a nierzadko też w nocy na silnym wzmacniaczu i profesjonalnych, a więc bardzo odpornych na przeciążenia i głośnych kolumnach, robi swoje.

My tu już mamy pokazane, że winyle nie są medium pozwalającym na uzyskanie bardzo dobrej jakości, ale trzeba przyznać, że stare płyty są oazą wolną od realizatorów-maniaków głośnego dźwięku. I poza tym przy wszystkich swych wadach winyl jednaj jest wystarczająco dobry, żeby zachować charakter oryginału oraz naturalność. Przecież w tamtych czasach słuchaliśmy jednak głównie z winyli. W tym naszym Polskim Radio.

I takie to są te subiektywne wrażenia, które autor posta przypisał czytelnikom bloga. A może one są inne u PT Czytelników?

niedziela, 10 maja 2020

Znikające ilustracje

W internecie jest wszystko dopóki ktoś np. nie wyłączy serwera. Zdarza się, że znika jakaś strona, zostaje zamknięty jakiś serwis, albo on jest, tylko trzeba za niego zapłacić, żeby dalej korzystać. Był darmowy, ale już przestał.

Ten blog jest już za obszerny, żeby autor mógł mieć kontrolę nad wszystkim. Dlatego jeśli gdzieś z postów zniknęły zdjęcia, rysunki czy filmy, proszę pisać o tym w komentarzach. Może coś się da z tym zrobić.

Mocno zmartwiło mnie zniknięcie strony zawierającej oryginał tekstu o plikach tzw. wysokiej rozdzielczości. Post z bloga udało się jednak uratować i wszystkie ilustracje są przywrócone, choć niektóre są "zastępcze". Niestety linki do plików testowych zostały utracone a sama zawartość nie została pobrana. Najważniejsza jest jednak treść.

Chociaż ten post cieszył się dużą poczytnością, to nikt nie napisał komentarza, że coś jest nie tak. Zawsze warto pisać jeśli ktoś zauważy jakieś zniknięcie.

sobota, 2 maja 2020

Klub wzajemnej adoracji czy kolektywne pranie mózgów?

Ten post miał być zilustrowany zdjęciem. Przedstawia ono kilka osób siedzących w jakimś pomieszczeniu, w którym odbywa się prezentacja sprzętu stereo. Na zdjęciu mamy prowadzącego, zestaw na eleganckim mebelku, zgrabne monitory na podstawkach, na przedniej ścianie i bocznej są zawieszone dyfuzory, w kącie kwiat w doniczce, na podłodze dywanik. Pan prowadzący w marynarce i pod krawatem, słuchacze ubrani raczej luźniej, koszula, bluza z kapturem.

Ale nie wstawię tego zdjęcia, chociaż było już przygotowane, wraz z opisem. I pominiemy też takie kwestie jak: monitory są zdecydowanie za małe jak na tak duże pomieszczenie, dyfuzory są jedynymi elementami adaptacji akustycznej i są zawieszone tam, gdzie nie spełniają swojej roli, poza dekoracją (dyfuzory) brak adaptacji akustyki, bo trudno za taką uznać dywan, a widać, że w pomieszczeniu pogłos jest taki, że aż miło.

Takich zdjęć, jak to opisane, jest w sieci sporo. Każde z nich pokazuje jakieś niedostatki. Największy urodzaj na nie jest w czasie różnego rodzaju targów sprzętu grającego, audio i wideo. Mają one wspólną cechę. Słuchacze siedzą tam i słuchają z całej siły i tak słuchają, że słyszą. Tylko, że nic nie słyszą. Słyszą to, co im taki prowadzący prezentację powie, że mają usłyszeć. I słyszą też naturalnie rzeczy o jakich przez lata, a nawet przez dziesięciolecia się naczytali w gazetach i internetach.

Taką bardzo charakterystyczną cechą ludzi jest to, że próbują oni szukać sensu nawet jeśli nie ma żadnego sensu. Bo te odsłuchy na prezentacjach nie mają sensu. Nie słychać tam niczego, co ludziom wmawiają prowadzący, ani tego co ludzie sami sobie wmawiają. Nie słychać, bo większości z tych rzeczy, których oni słuchają nie da się usłyszeć w ogóle, a w szczególności w takich warunkach, albo takie rzeczy po prostu nie istnieją.

Szukając sensu w bezsensie chcielibyśmy znaleźć kogoś, kto za tym wszystkim stoi. Kogoś, kto tą blagę wymyślił i wszystkim steruje. Ale nie ma takiej osoby. To jest efekt zbiorowej pracy wielu osób i skutek przypadkowych zbiegów okoliczności. Po prostu tak wyszło.

Nie świadczy to o nas zbyt dobrze, jako o gatunku. Ale przecież ludzie wierzyli w większe bzdury. I wciąż sobie takie bzdury wymyślają.



piątek, 24 kwietnia 2020

Nowości prasowe, w wersji z silną kompresją

Okazuje się, że jednak można zdobyć nowe numery pewnego niemieckiego magazynu zajmującego się "recenzowaniem" sprzętu grającego. Recenzowanie zostało ujęte w cudzysłów, bo przecież można tam znaleźć tekst o "brzmieniu" kabli USB. Impulsem do zdobycia dość nowego wydania, wrzesień ubiegłego roku, było to, że znajduje się tam test pewnego gramofonu.

Gramofon ów jest produkowany przez firmę, która w minionym stuleciu wypuściła na rynek wiele świetnych urządzeń. Teraz firmy są sterowane przez marketingowców i cały ten audio-nonsens jest widoczny w ich działaniach. Przykładowo znana firma mająca sporo wspólnego z tą produkującą gramofon, zaczęła coś prawić o brzmieniu kondensatorów. Kilka słów o tym mamy w poniższym filmie.





Gramofon o który chodzi ma wbudowany przedwzmacniacz, więc nie trzeba mieć osobnego urządzenia, czy nawet takiego już wbudowanego we wzmacniacz, bo można podpiąć się pod wejście liniowe. Właśnie jakość tego przedwzmacniacza była i jest zagadką.

Okazuje się, że magazyn przeprowadził testy gramofonu, ale pominął przedwzmacniacz. Nie wiadomo jak on współpracuje z dołączoną wkładką (MM) i czy np. charakterystyka jest płaska, tak jak powinna, czy jednak ktoś zapomniał o dopasowaniu pojemności.

Sam gramofon w teście wypadł bardzo dobrze i można go kupować bez zastanawiania się nad jakością, ale o przydatności przedwzmacniacza nie dowiemy się z tekstu nic. Skonstruowanie dobrego przedwzmacniacza dla tak dużej firmy nie powinno jednak stanowić problemu, ale dlaczego został pominięty w teście?

Łożyskowanie ramienia ma za duże luzy, jak napisano. Czy my przypadkiem nie znamy innych gramofonów, które mają taki problem? Jeszcze raz wróćmy do przedwzmacniacza. Wspomniana firma produkuje też wkładki. Pewna wkładka MC jest właściwie kultowa. Takie wkładki MC są produkowane także obecnie, więc po co dano przedwzmacniacz do wkładek MM i wkładkę MM obcej firmy, zamiast wbudować przedwzmacniacz MC i dać swoją wkładkę MC? Albo chociaż żeby ten przedwzmacniacz miał możliwość obsłużenia obu typów. Wtedy ktoś, kto chciałby mieć lepszą wkładkę, a firma takie wytarza, mógłby to zrobić w prosty sposób. Ale nie ma takiej możliwości, żeby wykorzystać wbudowany przedwzmacniacz z lepszą wkładką. Kto chce mieć wkładkę MC, ten musi też mieć przedwzmacniacz. Więc po co on tak naprawdę jest?

Z pozostałych nowości ze wspomnianego numeru naszego magazynu natomiast - to nie ma nowości. Lampy nadal mają jakieś magiczne właściwości i hipnotyzują audiofilów. Cała elektronika, która gra tak samo, z jakichś niezrozumiałych powodów ma swoje niepowtarzalne i łatwo rozpoznawalne brzmienie, oczywiście w jawnych odsłuchach. Jeśli chodzi o trend w konstrukcji kolumn głośnikowych, to z kolei panuje tendencja do opadającej charakterystyki dla wyższych częstotliwości, co jest czymś absolutnie niezrozumiałym. Dla osób w bardziej zaawansowanym wieku, które już nie słyszą wysokich tonów obniżanie charakterystyki w tym zakresie jest nonsensem. Po co wyciszać coś, czego się już dobrze nie słyszy? Nastolatki nie kupują takich kolumn, bo im rodzice nie dadzą kilkudziesięciu tysięcy na głośniki, a sami raczej będą zarabiać na auto i mieszkanie. Więc dlaczego w przypadku wielu typów kolumn ta charakterystyka opada jest zagadką. Czyli numer jest zagadkowy. Skąd się bierze brzmienie elektroniki. Co magicznego jest w lampach. Po co jest ten przedwzmacniacz w gramofonie...

I tyle tego przeglądu prasy.

czwartek, 2 kwietnia 2020

W którym momencie zaczyna się marketing

W którym miejscu zaczyna się marketing jeśli chodzi o sprzęt audio? Często już na etapie nadawania nazwy firmie oferującej sprzęt. Nazwa ma coś nabywcy sugerować, oczywiście to coś nie ma z rzeczywistością wiele, jeśli cokolwiek, wspólnego. Jednak nabywca może swobodnie budować skojarzenia i czasem to czyni.

Mając przed sobą spis nazw firm sprzedających sprzęt widać, że niemało z nich ma bardzo fantazyjne i wiele obiecujące nazwy. Czegoś podobnego nie znajdziemy w innych branżach.Czy ktoś zna producenta proszku do prania lub kosiarek do trawy, żeby się nazywali poszukiwaczami jakichś ezoterycznych rozwiązań lub też, że to jest laboratorium badawcze nad praniem lub koszeniem?

Fantazyjne nazwy są spotykane tylko w branży spożywczej. Ale częściej dotyczą nazw produktów niż producentów. Fantazyjnie nazwanych deserów i przeróżnych słodkości znamy wiele. Ale i tu nie ma jakichś odniesień do poszukiwania jakichś fantastycznych, ezoterycznych i paranormalnych rozwiązań w cukierniczych laboratoriach. Wydaje się, że znają tam granicę niedorzeczności. A w branży audio taka granica w ogóle nie istnieje, bo przecież od prawie pół wieku trwają spory o brzmienie kabla takiego czy innego.

Rynek sprzętu audio jest naprawdę specyficzny. Rządzi się dziwnymi regułami. Ale i klient też jest tutaj dość wyjątkowy. Przecież potrafi się wykłócać do upadłego, że wymiana bezpiecznika robi taką czy jakąś inną różnicę.

Sprzedaje się to, co klient chce kupić i w taki sposób, jak on tego oczekuje. A że się sprzedaje iluzje, to już inna sprawa. Problem polega na tym ile nabywca płaci za sprzęt, a ile kosztują go złudzenia.

Zresztą widział kto te laboratoria badające ezoteryczne właściwości, w których się poszukuje jakiegoś paranormalnego dźwięku?

Z dźwiękiem jest inaczej niż ze słodyczami. Są ludzie, którzy słyszą coś, czego inni nie usłyszą. Z wiekiem słuch się pogarsza, cichych dźwięków się nie słyszy, zanikają wysokie tony, nękają przeróżne schorzenia. Ale te rzeczy można sprawdzić, problem w tym, że się ich nie sprawdza. W świecie audio wszystko się bierze na słowo. Ktoś powiedział czy napisał, że słyszy i wszyscy mu wierzą. Wierzą, że usłyszał wpływ bezpiecznika na brzmienie i też kabla cyfrowego.

Ze słodkościami jest inaczej. Tu już się nic nie naściemnia. Można zważyć, zmierzyć, sprawdzić skład itd. Na słowo nikt nie uwierzy. Masz rzecz przed sobą i możesz ją zbadać. A jak sprawdzisz co kto słyszy? Możesz uwierzyć w to, co on mówi, że słyszy. Ale nie sprawdzisz, bo on ci na to nie pozwoli. Możesz sprawdzić co sam słyszysz i co słyszą inni, którzy poddadzą się testom. I nikt nie usłyszy wpływu na brzmienie bezpiecznika czy kabla cyfrowego. Ale ktoś inny nie podda się testom i będzie twierdził, że słyszy.

I stąd i dla takich ludzi, którzy wierzą na słowo, bez weryfikowania czegokolwiek są tworzone firmy zajmujące się poszukiwaniami ezoterycznych i paranormalnych właściwości dźwięku. A marketing zaczyna się nawet jeszcze zanim powstanie firma oferująca sprzęt.

piątek, 27 marca 2020

Zła raealizacja jest tak samo okropna na każdym sprzęcie

Za jakość dźwięku odpowiada realizator. Nie sprzęt decyduje o jakości dźwięku, ale właśnie realizator. Bo o jakości sprzętu decyduje odbiorca, czyli konsument. Decydując się na jakieś przenośne urządzenie, które ma malutkie głośniki w plastykowej obudowie, jakieś najtańsze wzmacniacze itd. określamy jakość odtwarzania. Jednak nie trzeba inwestować dużych pieniędzy, żeby mieć sprzęt zapewniający najwyższą jakość, jaka w ogóle jest możliwa do osiągnięcia. I wtedy o jakości decyduje właśnie realizator.

Można nawet powiedzieć, że na dobrym sprzęcie wszystkie błędy realizacyjne są widoczne bardziej, niż na słabym. Sprzęt złej jakości swoimi zniekształceniami zakryje błędy realizacyjne. Przenośny odbiornik radiowy z anteną teleskopową ma własne zniekształcenia większe niż te, które spowodował realizator. Możliwe też jest, że uwypukli, ale to się zdarza trochę rzadziej.

Na temat błędów realizacyjnych można napisać osobny post, teraz podzielmy je na dwa rodzaje. Pierwszy to błędy nieświadome. Drugi, to błędy świadome.

Błędy nieświadome realizator popełnia wtedy, gdy nie jest w stanie kontrolować tego, co robi. Są tego dwie przyczyny. Po pierwsze może mieć on nieodpowiedni system monitorujący. Po drugie realizator ma uszkodzony słuch. Jedno nie wyklucza drugiego, niestety. Zły monitoring połączony z częściową utratą słuchu daje fatalne skutki.

Błędy świadome to takie, kiedy wiadomo, co się robi, ale tak się robi, bo tak ma być zrobione.

Jeśli ktoś siedzi teraz w domu i czegoś słucha myśląc, że usłyszałby więcej i lepiej gdyby miał lepszy sprzęt, to niestety może usłyszeć więcej, ale tylko brudów, które realizator schował pod muzyką czy nawet one są obok niej.

czwartek, 30 stycznia 2020

Tuner radiowy z oscyloskopem

W sieci można znaleźć filmy pokazujące pewien bardzo ciekawy tuner, który zamiast zwyczajnych wskaźników pokazujących siłę sygnału i dostrojenie ma oscyloskop. Okazuje się, że oscyloskop jest bardzo przydatnym wskaźnikiem. Ale impulsem do znalezienia informacji co taki oscyloskop pokazuje i jak był fakt, że inny tuner, taki bardzo profesjonalny i znacznie nowocześniejszy niż ten tu, też ma wyjścia służące do podłączenia oscyloskopu. Skoro w takim urządzeniu z syntezą częstotliwości sterowaną kwarcem są wyjścia do oscyloskopu, to znaczy, że to jest coś czym warto się zainteresować.

Ale znalezienie informacji jak wyglądają wskazania oscyloskopu dla tego nowocześniejszego tunera jest trudne i musimy się zadowolić tymi ze starszego. A wyglądają one, te najważniejsze, jak pokazują rysunki. Pierwszy pokazuje dostrojenie, ale przede wszystkim także siłę modulacji sygnału w nadajniku.Ciekawe jak by się te wskazania prezentowały dla naszych nadajników?



Rys.1. Dostrojenie tunera i modulacja nadajnika.

Kolejny rysunek pokazuje wskazania, które służą do korygowania ustawienia anteny. Chodzi o znalezienie właściwego kierunku.



Rys.2 Kontrola kierunku ustawienia anteny.

I ostatni zestaw wskazań, który służy do kontroli separacji. Można zobaczyć przykładowo czy sygnał nie jest nadawany w przeciwfazie.



Rys.3. Kontrola separacji stereo.

Trzeba przyznać, że wskaźniki są bardzo przydatne i dają znacznie więcej informacji niż te konwencjonalne. Mając takie wskazania chyba więcej osób zdecydowałoby się na poprawienie instalacji antenowej. Z odbiorem TV w systemie analogowym było prościej. Śnieg i duchy nie pozostawiały wątpliwości, że z anteną coś trzeba zrobić.





wtorek, 28 stycznia 2020

Pieprzyć pieprzem ocenę subiektywną

Jeżeli uważasz, że coś słyszysz, to znaczy, że ci się wydaje, że coś słyszysz. Żeby potwierdzić, że coś słyszysz potrzebna jest opinia innych osób. Jeśli one też to słyszą, to znaczy, że to coś istnieje w rzeczywistości, a nie tylko w twojej opinii. Ale nie tylko to.

Ocena subiektywna ma właściwie same wady. Słuchacz mianowicie steruje sposobem odbioru i jest w stanie usłyszeć to, co chce. Nawet jeśli kilka osób będzie słyszeć tak jak ja, to może znaczyć, że udało mi się ich zmanipulować, albo oni po prostu chcieli usłyszeć akurat to samo, co i ja. Dlatego wartościowe i znaczące są tylko ślepe testy.


Już dwa razy zdarzyło mi się wyrazić opinię na temat jakości realizacji dźwięki i dwa razy musiałem się z tego wycofywać. O tym drugim razie słów kilka.

Nikt nie ma idealnego odsłuchu. Idealny odsłuch to po prostu dokładna kopia warunków, w których została wykonana określona produkcja. Czyli w domu tego się zrobić po prostu nie da. Dlatego mamy odsłuch taki, jaki mamy i nie jest on idealny. Produkcja w danym studio czy w reżyserce nie przekłada się na to co słyszymy u siebie. Im lepszy mamy odsłuch, tym dźwięk będzie bardziej zbliżony do tego, co realizator miał u siebie.

Ale przecież każdy ma swoje preferencje. I chociaż wiadomo jak powinno być, to często wolimy w jakiś sposób zmienić warunki odsłuchu, żeby bardziej odpowiadały własnym preferencjom. I oczywiście ja też miałem tak zmienione warunki odsłuchu, żeby był taki, jak mi pasował. A pasował mi z bardziej wyeksponowanymi tonami średnimi.

Kiedy jest więcej średnich tonów, to mamy też głębszy wgląd w nagranie. Jeśli ktoś przesadził z czymś w realizacji, to prawdopodobnie będzie to słyszalne w tonach średnich.

Teraz jeżeli realizacja jest taka, że tym środkiem się mocno manipuluje, chociażby po to, żeby dźwięk był subiektywnie głośniejszy, to we wspomnianym ustawieniu te zmiany usłyszymy bez problemu i możemy uznać, że te zmiany wprowadzone w czasie produkcji były zbyt daleko posunięte.

Problem polega na tym, że w ustawieniu uwypuklającym średnie tony realizacja może brzmieć niedobrze, ale w bardziej neutralnym odsłuchu już nie aż tak będzie przeszkadzać. W neutralnym odsłuchu taka realizacja może nawet nie wyróżniać się niczym szczególnym.

Jeśli słuchamy jakiejś realizacji w nieneutralnym ustawieniu, to może ona drażnić. Ale żeby stwierdzić czy realizacja naprawdę jest zła, trzeba potwierdzić to słuchając na neutralnym odsłuchu. I teraz dlaczego ocena subiektywna jest nic nie warta.

Osobiście nie wysuwam wniosków co do jakości dźwięku w oparciu o odsłuch na nie-neutralnym ustawieniu. Zawsze biorę pod uwagę też odsłuch neutralny i wtedy ewentualnie coś napiszę. Jednak okazuje się, że słuchając i słysząc coś w ustawieniu uwypuklającym średnie tony słyszałem dalej to "coś" w odsłuchu neutralnym. Słyszałem coś, czego nie powinienem już słyszeć.

Okazuje się, że można siebie samego nastawić w ten sposób, że dalej się będzie słyszało coś, co przeszkadza, chociaż to nie przeszkadza. Po prostu zwraca się uwagę na jakieś szczegóły i słuch je wyciągnie na pierwszy plan.

I na koniec trzeba dodać, że dobra realizacja to taka, która daje się słuchać w każdych, albo prawie każdych warunkach i na różnym sprzęcie. Jeśli jest taka, że w lekko zmodyfikowanych warunkach, np. podkreślających średnie tony, brzmi niedobrze, to po prostu jest niedobra.Tylko, że wywrócenie do góry nogami fragmentów cichych i głośnych można usłyszeć zawsze, wszędzie i na każdym sprzęcie. Także tu rzecz nie podlega dyskusji.

wtorek, 7 stycznia 2020

Szczelina powietrzna dla paneli pochłaniających

Temat sposobu montowania paneli pochłaniających na ścianie jest często omawiany. Wszyscy zgadzają się z tym, że taki panel trzeba montować w pewnym oddaleniu od ściany, powiedzmy 10 cm. W porządku, ale pytanie dlaczego?





Z lewej strony jest ściana, prostokąt ilustruje nam panel, a sinusoidy dźwięk o wyższej częstotliwości i krótszej fali oraz niższej częstotliwości i dłuższej fali. Są jeszcze małe strzałki w tym panelu, które pokazują amplitudę, która jest w miejscu zawieszenia panela dla obu długości fal. Fala o wyższej częstotliwości i krótszej fali ma większą prędkość oscylacji cząstek niż lafa dłuższa o niższej częstotliwości, co pokazują strzałki. Chodzi o prędkość fal wewnątrz panela.

Cząsteczki powietrza poruszają się w kierunku rozchodzenia się fali. Na rysunku cząsteczki powietrza poruszają się w poziomie oscylując wokół pewnego punktu. Chociaż prędkość rozchodzenia się dźwięku jest taka sama, to prędkość oscylacji cząstek jest zmienna, podobnie jak zmienna jest prędkość ruchu wahadła. Dlatego w przypadku fali stojącej można znaleźć takie miejsce, że prędkość jest zerowa, a więc stoją one w miejscu, czyli przede wszystkim na styku ze ściana. To jest jednak przypadek wyjątkowy tj. fala stojąca. Poza tym sytuacja na rysunku dotyczy tylko szczególnego przypadku, kiedy fala trafia na przeszkodę dokładnie prostopadle. Przy odbiciu pod kątem zmienią się odległości i prędkości oscylacji cząstek wewnątrz panela.

Panel najlepiej tłumi falę o niskiej częstotliwości, która porusza się równolegle do ściany. Dla niskich częstotliwości miejsce, gdzie prędkość cząstek jest najwyższa, przy odbiciu jak na rysunku, może nam wypaść pośrodku pomieszczenia, przy czym nie chodzi o to, że dokładnie pośrodku. Dlatego też efektywność jest mała. Z drugiej strony grubość panela dla niskich częstotliwości, które mają dużą energię jest niewielka tak czy inaczej.

Natomiast dla wysokich częstotliwości można przyjąć, że mogą one przejść przez panel, odbić się od przeszkody i przejść drugi raz, więc efekt tłumienia wystąpi jakby podwójnie. Dlatego lepsze są panele otwarte, a takie, które mają z tyłu płytę nie pozwalają na ten efekt podwójnego przejścia. Z kolei dla niskich częstotliwości i fali stojącej panel zamknięty z tyłu działa tylko na cząstki o bardzo małej prędkości. Z tego względu też widać, że panele otwarte są po prostu lepsze.