poniedziałek, 28 lipca 2025

Realizacja dźwięku na tle innych profesji

Realizatorzy dźwięku wykonują swój zawód w sposób bardzo specyficzny. Ta specyfika staje się widoczna, jeśli się porówna realizatora dźwięku do innych zawodów.

Budynki buduje się w taki sposób, że są one dostosowane do ogółu ludzi, którzy z nich korzystają. Przykładowo drzwi są robione tak, że może przez nie przejść swobodnie każdy, bez względu na wzrost, wagę itd. Chodzi o to, że od czasu wynalezienia drzwi mają one wymiary takie, że można przez nie wejść. Nie trzeba się przeciskać bokiem, bo nie są szczeliną o szerokości mniej niż pół metra. Przez taką szparę nie przeciśnie się osoba o większej tuszy. Drzwi nie są też małym otworem przy samej podłodze, przez który swobodnie mógłby wejść pies, ale tylko taki taki niewiele większy od jamnika. Już w starożytnym Egipcie robiono normalne drzwi.

Schody też są przystosowane do ogółu ludzi. Stopnie nie mają pół metra wysokości czy nawet więcej. Wchodzą po tych schodach młodzi i starzy, również dzieci, z wyjątkiem tych całkiem małych.

Jednak czasem schody i drzwi są przeszkodą dla osób z niepełnosprawnością. Dla nich poszerza się drzwi, żeby mogli wjechać na wózku. Wózkiem po schodach w zasadzie nie daje się jeździć, więc buduje się podjazdy.

Poza tym są dodawane różnego rodzaju poręcze i uchwyty, żeby ułatwić życie niepełnosprawnym.

Są też udogodnienia dla niewidomych. Przykładowo na przejściach dla pieszych poza sygnalizacją świetlną jest też sygnalizacja dźwiękowa.

Nie zapomina się o niesłyszących. Filmy na płytach takich czy innych mają dodane napisy, ale są nie tylko napisy dla nieznających oryginalnego języka, ale też dla niedosłyszących. I w tych właśnie napisach są dodawane informacje o tym, że np. gra muzyka lub, że słychać jakiś odgłos czy hałas.

Takich przykładów można podać więcej. Ogólnie rzecz biorąc widać staranie, żeby nie wykluczać ludzi odbiegających pod tym czy innym względem od średniej, słabszych, chorych, starszych czy też mających jakąś niepełnosprawność.

Wąska szczelina zamiast drzwi nadawałaby się dla osób szczupłych, ale przecież nie wszyscy są szczupli.

Schody półmetrowe czy nawet większe nadawałyby się dla nastolatków, którzy kipią energią i często przeskakują po dwa czy trzy zwykłe stopnie. Jednak nastolatkiem nie jest się wiecznie.

W przeciwieństwie do innych profesji, realizatorzy dźwięku działają tak, że ich produkty są przystosowane tylko i wyłącznie do ludzi o bardzo dobrym słuchu. I to tylko w wariancie optymistycznym.

Są dwie zasadnicze przyczyny powodujące, że realizacja dźwięku jest przystosowana jedynie do wąskiej grupy odbiorców. Pierwszą jest nienormalne traktowanie pasma akustycznego i widma instrumentów. Jak to się robi można zobaczyć we wcześniejszych postach. Druga przyczyna to kompresja dynamiki dźwięku.

Zmniejszenie dynamiki dźwięku jest znane najbardziej pod nazwą „loudnes war”. Tak naprawdę jednak ludzie narzekający na głośne miksy nie zdają sobie sprawy, że problem jest bardziej złożony. Zmniejszenie dynamiki dźwięku nie jest aż tak bardzo dokuczliwe w przypadku dobrego słuchu, jak pogorszonego z przyczyny wieku słuchacza.

Kompresja dynamiki dźwięku dotyczy całego pasma. Co się jednak stanie, jeśli się już nie słyszy części pasma? Kompresja dynamiki obejmuje tak samo niskie, średnie jak i wysokie częstotliwości. Jeżeli ktoś nie słyszy już wysokich tonów, to straci w jakimś sensie przeciwwagę dla skompresowanych pod względem dynamiki tonów niskich i średnich. Nagranie o małej dynamice dźwięku, czyli bardzo głośne, pozbawione góry pasma brzmi jak błoto. Wykazanie tego na przykładzie jest bardzo proste. Dźwięki naturalne z otoczenie brzmią zwyczajnie, choć nie tak samo jak w dzieciństwie lub w młodości, natomiast nagrania muzyczne, programy radiowe i telewizyjne o zredukowanej dynamice dźwięku brzmią jak błoto. Z kolei, jeśli ktoś dysponuje, nagrania powstałe w latach trzydziestych, czy czterdziestych ubiegłego wieku, choć ich jakość jest często dość słaba, brzmią naturalnie, normalnie.

Wracając do zawodu realizatora dźwięku i innych widać, że ten pierwszy z jakiegoś powodu z uporem maniaka działa w ten sposób, jakby jego produkcji mogli słuchać wyłącznie ludzie młodzi, mający doskonały słuch. Wszyscy starają się w jakiś sposób przystosować swe działania do ludzi o różnym wieku, sprawności, zdrowiu itd. Realizator dźwięku dyskryminuje i wyklucza każdego, kto ma więcej niż jakieś dwadzieścia lat.

Mimo wszystko mamy szczęście, że realizatorzy dźwięku nie projektują drzwi. Bo gdyby tak było, to musielibyśmy się przez nie przeciskać lub przepełzać, a i tak wejść zdołaliby tylko nieliczni.

PS. Nawet współcześnie są ludzie, którzy "edukują" realizatorów dźwięku pokazując w długim i zawierającym ogromną ilość szczegółów i detali wywodzie jak nagrać perkusję, żeby dobrze brzmiała, a autor słucha tych edukacyjnych nagrań i niektórych talerzy nie słyszy wcale, a jak któreś słyszy, to ledwo ledwo. "Edukacja kopulacja".

poniedziałek, 14 lipca 2025

Uchem weterana: Krzysztof Krawczyk "Rysunek na szkle"

Krzysztof Krawczyk „Rysunek na szkle”, rok 1976.

Na tej płycie oczywiście są wręcz nieziemskie chórki, ale my przyjrzymy się jej pod kątem realizacji dźwięku. A jest ona dość charakterystyczna. Najbardziej znany jest „Parostatek” czyli pierwszy utwór z drugiej strony, ale trochę lepiej do naszych celów nadaje się inna piosenka. Tytułowa, pierwsza na pierwszej stronie.

Spektrogram wygląda w ten sposób:


 Na rysunku „H” oznacza hi-hat, natomiast „C” to po prostu głoska „C” w słowie „rwący”.

Jeżeli chodzi o hi-hat, to widzimy, że nie został on odcięty przy 5 kHz, jak to się zazwyczaj dzieje, tylko widać go nawet przy 3 kHz. Oznacza to, że może być słyszany przez osoby mające już trochę gorszy słuch, a więc starsze. Nie jest on jednak zbyt czytelny, tzn. dobrze słyszalny, bo jest zrealizowany bardzo cicho.

Z kolei „C” (rwąCy) jest całkiem głośne, więc te ciche talerze perkusyjne są tak zrobione celowo. Nie, żeby nie było można, taka jest, czy była, koncepcja.

I na koniec „W”, które oznacza werbel. Jest on dość głośny w zakresie wysokich częstotliwości i widoczny praktycznie do samej góry pasma.

Płyta brzmi zupełnie inaczej na dobrym i słabym sprzęcie, pod warunkiem, że słucha jej ktoś młody. Gdybym mógł jej posłuchać na Arturze, który został kupiony mniej więcej wtedy, gdy została wydana ta płyta, to wrażenie byłoby dość słabe. Brak niskich częstotliwości i tych powyżej powiedzmy 10 k. Dodać trzeba, że nie miałem wtedy tej płyty. Została kupiona dopiero kilka lat temu, chociaż w momencie zakupu za wszystkie niedoskonałości brzmienia autor bloga obwiniałby wydawcę, w szczególności proces produkcji płyty, oraz akustykę pomieszczenia, bo mu się wydawało, że słuch ma dobry 

Mimo odbiegającej od standardu realizacji hi-hata (odcięty wyżej) płyta wpisuje się w nurt wydawnictw dobrze brzmiących na sprzęcie wysokiej klasy. I w wysokiej jakości uszach.

A w odniesieniu do starszych uszu, to słyszalność hi-hata można ocenić w następujący sposób. Na spektrogramie dźwięki są reprezentowane przez kolory. Każdy kolor to poziom dźwięku czy też głośności. Jeśli teraz popatrzymy na rysunek, to hi-hat będzie miał kolor na poziomie nie większym niż -60 dB, piszę to z dużym marginesem na interpretację kolorów. Nie znaczy to, że tak jest, bo zgranie piosenki nie było zrobione w manierze realizatorskiej czyli żeby wszystko dopchnąć kolanem i brech-sztangą do zera. Faktycznie może być trochę głośniejszy. Ale i tak, nawet jeśli się założy, że to jest „tylko” -50 dB, to w odniesieniu do możliwości słuchu człowieka, który tej płyty słuchał będąc dzieckiem lub nastolatkiem, to przecież 4 kHz osoba sześćdziesięcioletnia słyszy około 14 dB słabiej niż dwudziestolatek (wartość po wyzerowaniu tabeli z wcześniejszego posta), a siedemdziesięciolatek słyszy to już 25 dB słabiej. Jeżeli obaj mają dobry słuch, jak na swój wiek. Jeśli się teraz popatrzy na 10 kHz, które w naszym przykładzie wcale się są głośniejsze niż te 4 kHz, to nasi weterani słyszą to, czy też nie słyszą, odpowiednio 28 i 41 dB słabiej. -50 dB jeszcze 41 dB słabiej?! Help!!!

O realizacji dźwięku można powiedzieć wszystko tylko nie to, że uwzględnia ona oczywisty fakt, że ludzie i ich słuch się starzeją.

Na koniec wypada jeszcze zaznaczyć, że ja nie chcę nikogo odwieść od zakupu płyt czy też sprzętu. Chodzi o to jednak, że trzeba mieć świadomość tego, co można usłyszeć teraz z płyt swojej młodości. Na pewno będzie się ich słuchać fajniej, gdy sprzęt wygląda ładnie i na pewno winyle są bardziej efektowne od kompaktów, a gramofony od odtwarzaczy CD czy plików. Jednak tak naprawdę liczy się to, co zrobili z dźwiękiem realizatorzy. A niestety zrobili wiele złego. „Rysunek na szkle” nie jest płytą zrealizowaną źle, ale nie jest też płytą zrealizowaną z myślą o „When I'm Sixty-Four”.

piątek, 4 lipca 2025

Kwiat jednej nocy

Przy okazji poprzedniego postu warto się przyjrzeć płycie „Kwiat jednej nocy”. I okazuje się, że tę płytę nagrały Alibabki lub też Ali-Babki. Ale po kolei.


 

Płyta jest czarna, co warto pokazać. Mam taką tylko jedną, a Czytelnik niekoniecznie musi być zapamiętałym kolekcjonerem kompaktów. Możliwe, że takich czarnych CD nie posiada.

Każdy sześćdziesięciolatek, a i też trochę starszy, powinien sobie przypomnieć te piosenki. Już kompletnie bez zwracania uwagi na aspekty techniczne. Jan Ptaszyn Wróblewski przy okazji śmierci jednej z dziewcząt próbował rozgryźć fenomen brzmienia tej grupy. Audycja ukazała się na antenie w roku 2020, mógł być to luty albo marzec. To wskazówka dla posiadaczy archiwum 3. kwadransów.

A w następnym poście Alibabki będą śpiewać  w chórkach.

czwartek, 3 lipca 2025

Uchem weterana: Zagrajmy w kości jeszcze raz

Tym razem przyjrzymy się płycie "Zagrajmy w kości jeszcze raz". Została ona wydana w roku 1977 i nagrały ją Alibabki.

Są też płyty z czerwoną etykietą.


W latach siedemdziesiątych piosenki Alibabek często były grane w radio, ale też w telewizji. Właśnie w telewizji często była odtwarzana, a właściwie to pokazywana, piosenka "Kwiat jednej nocy". Ale to utwór nagrany wcześniej. Płyta o tym tytule jest datowana na rok 1969.

Widmo utworu pierwszego z pierwszej strony wygląda tak:

Strona pierwsza, utwór pierwszy.
"Odkładana miłość" to walczyk. Tak się prowadzącemu blog wydaje. Najlepiej by to wiedział Jan Ptaszyn Wróblewski, którego nazwisko można zauważyć na naklejce płyty. Ale nie możemy go już o to spytać.

Walc liczy się na trzy. Na rysunku mamy zaznaczone: 1 2 3 1. Na raz jest stopa, na dwa i trzy trzy - talerz. Dalej jest już na raz dwa razy stopa, ale to i tak się liczy jako raz.

Widać, że talerz perkusyjny (na dwa i trzy) jest odcięty do 5 kHz. Z tego powodu ten walc przestaje być walcem, bo słychać właściwie tylko raz, a dwa i trzy już nie. Przy głośniejszym słuchaniu walczyk jest walczykiem i można go liczyć na trzy, bo wszystko słychać, choć słabo i jakby nie wszystko.

Osoby po sześćdziesiątce jeszcze usłyszą ten talerz, a właściwie to część jego spektrum, w okolicach 5 czy 6 kHz. Ale tego, co jest głośniejsze i jest powyżej 10 kHz, już nie usłyszą. Jak wiemy z wcześniejszego wpisu, 10 kHz osoba mająca 60 lat słyszy mniej więcej 30 dB słabiej, a siedemdziesięcioletnia 40 dB słabiej niż dwudziestolatek.

Oczywiście, gdy realizator dźwięku sobie popatrzy na piosenkę, jak ta, na analizatorze widma, to wszystko się tam układa pięknie i sensownie. Tylko, że to sensu żadnego nie ma. Ludzie wraz z wiekiem tracą zdolność słyszenia góry pasma i dlatego to co wygląda ładnie brzmi jak błoto. Walc przestaje być walcem, bo dwa i trzy jest już w zakresie "ultradźwięków" i jest kulawy na jedną nogę lub nawet dwie.

"Odkładana miłość" to też jakby piosenka o audiofilach. Audiofile uważają, że gdzieś jest sprzęt, który da im to wymarzone idealne brzmienie i dlatego ciągle coś zmieniają, bo podobno wszystko ma znaczenie. Słuchają swoich płyt z przekonaniem, że przecież zawsze może być lepiej. Tym czasem nie ma to sensu, bo płyt trzeba słuchać na tym, co się aktualnie ma i nie odkładać niczego na później. Później to się straci słuch i ze słuchania będą nici. Realizatorzy dźwięku postarali się i udało im się zabić pięćdziesiąt muzyki. I zabijają ją dalej. Słuchać trzeba teraz, póki się jest młodym i się jeszcze coś słyszy. A na starość? Muzyka ma sens, ale tylko wtedy, gdy omija realizatorów dźwięku, czyli na żywo i na instrumentach akustycznych, żeby nawet sam muzyk nie był w stanie nic popsuć.

Mając sześćdziesiąt lat i więcej można normalnie funkcjonować w kontekście słuchu. Świat "brzmi" zwyczajnie i nawet można nie zauważyć, że się słyszy gorzej. Ale gdy się zacznie słuchać płyt, to okazuje się, że na tą miłość jest już za późno.