Tym razem przyjrzymy się płycie "Zagrajmy w kości jeszcze raz". Została ona wydana w roku 1977 i nagrały ją Alibabki.
![]() |
Są też płyty z czerwoną etykietą. |
W latach siedemdziesiątych piosenki Alibabek często były grane w radio, ale też w telewizji. Właśnie w telewizji często była odtwarzana, a właściwie to pokazywana, piosenka "Kwiat jednej nocy". Ale to utwór nagrany wcześniej. Płyta o tym tytule jest datowana na rok 1969.
Widmo utworu pierwszego z pierwszej strony wygląda tak:
![]() |
Strona pierwsza, utwór pierwszy. |
Walc liczy się na trzy. Na rysunku mamy zaznaczone: 1 2 3 1. Na raz jest stopa, na dwa i trzy trzy - talerz. Dalej jest już na raz dwa razy stopa, ale to i tak się liczy jako raz.
Widać, że talerz perkusyjny (na dwa i trzy) jest odcięty do 5 kHz. Z tego powodu ten walc przestaje być walcem, bo słychać właściwie tylko raz, a dwa i trzy już nie. Przy głośniejszym słuchaniu walczyk jest walczykiem i można go liczyć na trzy, bo wszystko słychać, choć słabo i jakby nie wszystko.
Osoby po sześćdziesiątce jeszcze usłyszą ten talerz, a właściwie to część jego spektrum, w okolicach 5 czy 6 kHz. Ale tego, co jest głośniejsze i jest powyżej 10 kHz, już nie usłyszą. Jak wiemy z wcześniejszego wpisu, 10 kHz osoba mająca 60 lat słyszy mniej więcej 30 dB słabiej, a siedemdziesięcioletnia 40 dB słabiej niż dwudziestolatek.
Oczywiście, gdy realizator dźwięku sobie popatrzy na piosenkę, jak ta, na analizatorze widma, to wszystko się tam układa pięknie i sensownie. Tylko, że to sensu żadnego nie ma. Ludzie wraz z wiekiem tracą zdolność słyszenia góry pasma i dlatego to co wygląda ładnie brzmi jak błoto. Walc przestaje być walcem, bo dwa i trzy jest już w zakresie "ultradźwięków" i jest kulawy na jedną nogę lub nawet dwie.
"Odkładana miłość" to też jakby piosenka o audiofilach. Audiofile uważają, że gdzieś jest sprzęt, który da im to wymarzone idealne brzmienie i dlatego ciągle coś zmieniają, bo podobno wszystko ma znaczenie. Słuchają swoich płyt z przekonaniem, że przecież zawsze może być lepiej. Tym czasem nie ma to sensu, bo płyt trzeba słuchać na tym, co się aktualnie ma i nie odkładać niczego na później. Później to się straci słuch i ze słuchania będą nici. Realizatorzy dźwięku postarali się i udało im się zabić pięćdziesiąt muzyki. I zabijają ją dalej. Słuchać trzeba teraz, póki się jest młodym i się jeszcze coś słyszy. A na starość? Muzyka ma sens, ale tylko wtedy, gdy omija realizatorów dźwięku, czyli na żywo i na instrumentach akustycznych, żeby nawet sam muzyk nie był w stanie nic popsuć.
Mając sześćdziesiąt lat i więcej można normalnie funkcjonować w kontekście słuchu. Świat "brzmi" zwyczajnie i nawet można nie zauważyć, że się słyszy gorzej. Ale gdy się zacznie słuchać płyt, to okazuje się, że na tą miłość jest już za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz