poniedziałek, 28 lipca 2025

Realizacja dźwięku na tle innych profesji

Realizatorzy dźwięku wykonują swój zawód w sposób bardzo specyficzny. Ta specyfika staje się widoczna, jeśli się porówna realizatora dźwięku do innych zawodów.

Budynki buduje się w taki sposób, że są one dostosowane do ogółu ludzi, którzy z nich korzystają. Przykładowo drzwi są robione tak, że może przez nie przejść swobodnie każdy, bez względu na wzrost, wagę itd. Chodzi o to, że od czasu wynalezienia drzwi mają one wymiary takie, że można przez nie wejść. Nie trzeba się przeciskać bokiem, bo nie są szczeliną o szerokości mniej niż pół metra. Przez taką szparę nie przeciśnie się osoba o większej tuszy. Drzwi nie są też małym otworem przy samej podłodze, przez który swobodnie mógłby wejść pies, ale tylko taki taki niewiele większy od jamnika. Już w starożytnym Egipcie robiono normalne drzwi.

Schody też są przystosowane do ogółu ludzi. Stopnie nie mają pół metra wysokości czy nawet więcej. Wchodzą po tych schodach młodzi i starzy, również dzieci, z wyjątkiem tych całkiem małych.

Jednak czasem schody i drzwi są przeszkodą dla osób z niepełnosprawnością. Dla nich poszerza się drzwi, żeby mogli wjechać na wózku. Wózkiem po schodach w zasadzie nie daje się jeździć, więc buduje się podjazdy.

Poza tym są dodawane różnego rodzaju poręcze i uchwyty, żeby ułatwić życie niepełnosprawnym.

Są też udogodnienia dla niewidomych. Przykładowo na przejściach dla pieszych poza sygnalizacją świetlną jest też sygnalizacja dźwiękowa.

Nie zapomina się o niesłyszących. Filmy na płytach takich czy innych mają dodane napisy, ale są nie tylko napisy dla nieznających oryginalnego języka, ale też dla niedosłyszących. I w tych właśnie napisach są dodawane informacje o tym, że np. gra muzyka lub, że słychać jakiś odgłos czy hałas.

Takich przykładów można podać więcej. Ogólnie rzecz biorąc widać staranie, żeby nie wykluczać ludzi odbiegających pod tym czy innym względem od średniej, słabszych, chorych, starszych czy też mających jakąś niepełnosprawność.

Wąska szczelina zamiast drzwi nadawałaby się dla osób szczupłych, ale przecież nie wszyscy są szczupli.

Schody półmetrowe czy nawet większe nadawałyby się dla nastolatków, którzy kipią energią i często przeskakują po dwa czy trzy zwykłe stopnie. Jednak nastolatkiem nie jest się wiecznie.

W przeciwieństwie do innych profesji, realizatorzy dźwięku działają tak, że ich produkty są przystosowane tylko i wyłącznie do ludzi o bardzo dobrym słuchu. I to tylko w wariancie optymistycznym.

Są dwie zasadnicze przyczyny powodujące, że realizacja dźwięku jest przystosowana jedynie do wąskiej grupy odbiorców. Pierwszą jest nienormalne traktowanie pasma akustycznego i widma instrumentów. Jak to się robi można zobaczyć we wcześniejszych postach. Druga przyczyna to kompresja dynamiki dźwięku.

Zmniejszenie dynamiki dźwięku jest znane najbardziej pod nazwą „loudnes war”. Tak naprawdę jednak ludzie narzekający na głośne miksy nie zdają sobie sprawy, że problem jest bardziej złożony. Zmniejszenie dynamiki dźwięku nie jest aż tak bardzo dokuczliwe w przypadku dobrego słuchu, jak pogorszonego z przyczyny wieku słuchacza.

Kompresja dynamiki dźwięku dotyczy całego pasma. Co się jednak stanie, jeśli się już nie słyszy części pasma? Kompresja dynamiki obejmuje tak samo niskie, średnie jak i wysokie częstotliwości. Jeżeli ktoś nie słyszy już wysokich tonów, to straci w jakimś sensie przeciwwagę dla skompresowanych pod względem dynamiki tonów niskich i średnich. Nagranie o małej dynamice dźwięku, czyli bardzo głośne, pozbawione góry pasma brzmi jak błoto. Wykazanie tego na przykładzie jest bardzo proste. Dźwięki naturalne z otoczenie brzmią zwyczajnie, choć nie tak samo jak w dzieciństwie lub w młodości, natomiast nagrania muzyczne, programy radiowe i telewizyjne o zredukowanej dynamice dźwięku brzmią jak błoto. Z kolei, jeśli ktoś dysponuje, nagrania powstałe w latach trzydziestych, czy czterdziestych ubiegłego wieku, choć ich jakość jest często dość słaba, brzmią naturalnie, normalnie.

Wracając do zawodu realizatora dźwięku i innych widać, że ten pierwszy z jakiegoś powodu z uporem maniaka działa w ten sposób, jakby jego produkcji mogli słuchać wyłącznie ludzie młodzi, mający doskonały słuch. Wszyscy starają się w jakiś sposób przystosować swe działania do ludzi o różnym wieku, sprawności, zdrowiu itd. Realizator dźwięku dyskryminuje i wyklucza każdego, kto ma więcej niż jakieś dwadzieścia lat.

Mimo wszystko mamy szczęście, że realizatorzy dźwięku nie projektują drzwi. Bo gdyby tak było, to musielibyśmy się przez nie przeciskać lub przepełzać, a i tak wejść zdołaliby tylko nieliczni.

PS. Nawet współcześnie są ludzie, którzy "edukują" realizatorów dźwięku pokazując w długim i zawierającym ogromną ilość szczegółów i detali wywodzie jak nagrać perkusję, żeby dobrze brzmiała, a autor słucha tych edukacyjnych nagrań i niektórych talerzy nie słyszy wcale, a jak któreś słyszy, to ledwo ledwo. "Edukacja kopulacja".

poniedziałek, 14 lipca 2025

Uchem weterana: Krzysztof Krawczyk "Rysunek na szkle"

Krzysztof Krawczyk „Rysunek na szkle”, rok 1976.

Na tej płycie oczywiście są wręcz nieziemskie chórki, ale my przyjrzymy się jej pod kątem realizacji dźwięku. A jest ona dość charakterystyczna. Najbardziej znany jest „Parostatek” czyli pierwszy utwór z drugiej strony, ale trochę lepiej do naszych celów nadaje się inna piosenka. Tytułowa, pierwsza na pierwszej stronie.

Spektrogram wygląda w ten sposób:


 Na rysunku „H” oznacza hi-hat, natomiast „C” to po prostu głoska „C” w słowie „rwący”.

Jeżeli chodzi o hi-hat, to widzimy, że nie został on odcięty przy 5 kHz, jak to się zazwyczaj dzieje, tylko widać go nawet przy 3 kHz. Oznacza to, że może być słyszany przez osoby mające już trochę gorszy słuch, a więc starsze. Nie jest on jednak zbyt czytelny, tzn. dobrze słyszalny, bo jest zrealizowany bardzo cicho.

Z kolei „C” (rwąCy) jest całkiem głośne, więc te ciche talerze perkusyjne są tak zrobione celowo. Nie, żeby nie było można, taka jest, czy była, koncepcja.

I na koniec „W”, które oznacza werbel. Jest on dość głośny w zakresie wysokich częstotliwości i widoczny praktycznie do samej góry pasma.

Płyta brzmi zupełnie inaczej na dobrym i słabym sprzęcie, pod warunkiem, że słucha jej ktoś młody. Gdybym mógł jej posłuchać na Arturze, który został kupiony mniej więcej wtedy, gdy została wydana ta płyta, to wrażenie byłoby dość słabe. Brak niskich częstotliwości i tych powyżej powiedzmy 10 k. Dodać trzeba, że nie miałem wtedy tej płyty. Została kupiona dopiero kilka lat temu, chociaż w momencie zakupu za wszystkie niedoskonałości brzmienia autor bloga obwiniałby wydawcę, w szczególności proces produkcji płyty, oraz akustykę pomieszczenia, bo mu się wydawało, że słuch ma dobry 

Mimo odbiegającej od standardu realizacji hi-hata (odcięty wyżej) płyta wpisuje się w nurt wydawnictw dobrze brzmiących na sprzęcie wysokiej klasy. I w wysokiej jakości uszach.

A w odniesieniu do starszych uszu, to słyszalność hi-hata można ocenić w następujący sposób. Na spektrogramie dźwięki są reprezentowane przez kolory. Każdy kolor to poziom dźwięku czy też głośności. Jeśli teraz popatrzymy na rysunek, to hi-hat będzie miał kolor na poziomie nie większym niż -60 dB, piszę to z dużym marginesem na interpretację kolorów. Nie znaczy to, że tak jest, bo zgranie piosenki nie było zrobione w manierze realizatorskiej czyli żeby wszystko dopchnąć kolanem i brech-sztangą do zera. Faktycznie może być trochę głośniejszy. Ale i tak, nawet jeśli się założy, że to jest „tylko” -50 dB, to w odniesieniu do możliwości słuchu człowieka, który tej płyty słuchał będąc dzieckiem lub nastolatkiem, to przecież 4 kHz osoba sześćdziesięcioletnia słyszy około 14 dB słabiej niż dwudziestolatek (wartość po wyzerowaniu tabeli z wcześniejszego posta), a siedemdziesięciolatek słyszy to już 25 dB słabiej. Jeżeli obaj mają dobry słuch, jak na swój wiek. Jeśli się teraz popatrzy na 10 kHz, które w naszym przykładzie wcale się są głośniejsze niż te 4 kHz, to nasi weterani słyszą to, czy też nie słyszą, odpowiednio 28 i 41 dB słabiej. -50 dB jeszcze 41 dB słabiej?! Help!!!

O realizacji dźwięku można powiedzieć wszystko tylko nie to, że uwzględnia ona oczywisty fakt, że ludzie i ich słuch się starzeją.

Na koniec wypada jeszcze zaznaczyć, że ja nie chcę nikogo odwieść od zakupu płyt czy też sprzętu. Chodzi o to jednak, że trzeba mieć świadomość tego, co można usłyszeć teraz z płyt swojej młodości. Na pewno będzie się ich słuchać fajniej, gdy sprzęt wygląda ładnie i na pewno winyle są bardziej efektowne od kompaktów, a gramofony od odtwarzaczy CD czy plików. Jednak tak naprawdę liczy się to, co zrobili z dźwiękiem realizatorzy. A niestety zrobili wiele złego. „Rysunek na szkle” nie jest płytą zrealizowaną źle, ale nie jest też płytą zrealizowaną z myślą o „When I'm Sixty-Four”.

piątek, 4 lipca 2025

Kwiat jednej nocy

Przy okazji poprzedniego postu warto się przyjrzeć płycie „Kwiat jednej nocy”. I okazuje się, że tę płytę nagrały Alibabki lub też Ali-Babki. Ale po kolei.


 

Płyta jest czarna, co warto pokazać. Mam taką tylko jedną, a Czytelnik niekoniecznie musi być zapamiętałym kolekcjonerem kompaktów. Możliwe, że takich czarnych CD nie posiada.

Każdy sześćdziesięciolatek, a i też trochę starszy, powinien sobie przypomnieć te piosenki. Już kompletnie bez zwracania uwagi na aspekty techniczne. Jan Ptaszyn Wróblewski przy okazji śmierci jednej z dziewcząt próbował rozgryźć fenomen brzmienia tej grupy. Audycja ukazała się na antenie w roku 2020, mógł być to luty albo marzec. To wskazówka dla posiadaczy archiwum 3. kwadransów.

A w następnym poście Alibabki będą śpiewać  w chórkach.

czwartek, 3 lipca 2025

Uchem weterana: Zagrajmy w kości jeszcze raz

Tym razem przyjrzymy się płycie "Zagrajmy w kości jeszcze raz". Została ona wydana w roku 1977 i nagrały ją Alibabki.

Są też płyty z czerwoną etykietą.


W latach siedemdziesiątych piosenki Alibabek często były grane w radio, ale też w telewizji. Właśnie w telewizji często była odtwarzana, a właściwie to pokazywana, piosenka "Kwiat jednej nocy". Ale to utwór nagrany wcześniej. Płyta o tym tytule jest datowana na rok 1969.

Widmo utworu pierwszego z pierwszej strony wygląda tak:

Strona pierwsza, utwór pierwszy.
"Odkładana miłość" to walczyk. Tak się prowadzącemu blog wydaje. Najlepiej by to wiedział Jan Ptaszyn Wróblewski, którego nazwisko można zauważyć na naklejce płyty. Ale nie możemy go już o to spytać.

Walc liczy się na trzy. Na rysunku mamy zaznaczone: 1 2 3 1. Na raz jest stopa, na dwa i trzy trzy - talerz. Dalej jest już na raz dwa razy stopa, ale to i tak się liczy jako raz.

Widać, że talerz perkusyjny (na dwa i trzy) jest odcięty do 5 kHz. Z tego powodu ten walc przestaje być walcem, bo słychać właściwie tylko raz, a dwa i trzy już nie. Przy głośniejszym słuchaniu walczyk jest walczykiem i można go liczyć na trzy, bo wszystko słychać, choć słabo i jakby nie wszystko.

Osoby po sześćdziesiątce jeszcze usłyszą ten talerz, a właściwie to część jego spektrum, w okolicach 5 czy 6 kHz. Ale tego, co jest głośniejsze i jest powyżej 10 kHz, już nie usłyszą. Jak wiemy z wcześniejszego wpisu, 10 kHz osoba mająca 60 lat słyszy mniej więcej 30 dB słabiej, a siedemdziesięcioletnia 40 dB słabiej niż dwudziestolatek.

Oczywiście, gdy realizator dźwięku sobie popatrzy na piosenkę, jak ta, na analizatorze widma, to wszystko się tam układa pięknie i sensownie. Tylko, że to sensu żadnego nie ma. Ludzie wraz z wiekiem tracą zdolność słyszenia góry pasma i dlatego to co wygląda ładnie brzmi jak błoto. Walc przestaje być walcem, bo dwa i trzy jest już w zakresie "ultradźwięków" i jest kulawy na jedną nogę lub nawet dwie.

"Odkładana miłość" to też jakby piosenka o audiofilach. Audiofile uważają, że gdzieś jest sprzęt, który da im to wymarzone idealne brzmienie i dlatego ciągle coś zmieniają, bo podobno wszystko ma znaczenie. Słuchają swoich płyt z przekonaniem, że przecież zawsze może być lepiej. Tym czasem nie ma to sensu, bo płyt trzeba słuchać na tym, co się aktualnie ma i nie odkładać niczego na później. Później to się straci słuch i ze słuchania będą nici. Realizatorzy dźwięku postarali się i udało im się zabić pięćdziesiąt muzyki. I zabijają ją dalej. Słuchać trzeba teraz, póki się jest młodym i się jeszcze coś słyszy. A na starość? Muzyka ma sens, ale tylko wtedy, gdy omija realizatorów dźwięku, czyli na żywo i na instrumentach akustycznych, żeby nawet sam muzyk nie był w stanie nic popsuć.

Mając sześćdziesiąt lat i więcej można normalnie funkcjonować w kontekście słuchu. Świat "brzmi" zwyczajnie i nawet można nie zauważyć, że się słyszy gorzej. Ale gdy się zacznie słuchać płyt, to okazuje się, że na tą miłość jest już za późno.

niedziela, 29 czerwca 2025

Białe szaleństwo

Dlaczego biały jest tak modny trudno pojąć. Nie ma rzeczy, która wygląda ładnie, gdy jest biała. W naturze nie ma właściwie nic białego, tak dosłownie. Nawet śnieg nie jest biały. Śnieg to lód, który jest przezroczysty. Najbardziej wtedy, gdy woda jest czysta. Płatek śniegu w dużym zbliżeniu nie jest biały i widać, że to dość złożona struktura z przezroczystego lodu. Śnieg wydaje się być biały, choć taki nie jest. Wynika to z rozpraszania światła. Jeśli zmatuje się czarny lakier np. papierem ściernym, to zrobi się jasnoszary i to też będzie się brało z rozpraszania światła przez strukturę lakieru. Skąd się wzięło to białe szaleństwo, moda na białe?

O białych samochodach, które są właściwie oślepiającymi płaskimi konturami, zwłaszcza w silnym słońcu, już wspominaliśmy we wcześniejszym wpisie. Ale biały wciska się wszędzie. Można sobie przecież ustawić komputer, żeby prawie wszystko było białe, czy prawie białe. Czcionka będzie raczej czarna.

Kilkanaście lat temu czytałem jakiś tekst BHP mówiący o tym, że nie powinno się siedzieć przed monitorem komputera dłużej niż określona ilość czasu. Bo to szkodliwe dla oczu i w ogóle dla zdrowia. Jeszcze dawniej, to już będzie lat kilkadziesiąt, ekran komputera był czarny, a czcionka zielona, żeby nie męczyć wzroku. Teraz już względy zdrowotne się nie liczą, a wzrok nie męczy, przynajmniej dla części użytkowników komputerów, no i oni sobie ustawiają jasny motyw.

A jakiż to problem teraz mają nabywcy monitorów komputerowych? A taki, że są za mało jasne w trybie HDR. Jak się zdarzy taki bardzo jasny, to jest dobry, ale mniej jasny jest słaby. I teraz użytkownik sobie bierze taki monitor, który ma powiedzmy 32 cale i ustawia w nim jasność ekranu na jakieś 300 cd/m² i ogląda filmy. A jakie to mogą być filmy?

Te filmy to mogą być jakieś prezentacje. I dziwnym trafem sporo ludzi wybiera na tło do prezentacji kolor biały. Sytuacja wygląda więc tak, że na tym sporym monitorze, który jest ustawiony bardzo jasno jest białe tło, a na nim kilka słów lub jakiś wzór napisany małą czcionką. I teraz jeśli ten film trwa godzinę, to ja nie jestem w stanie go oglądać dłużej niż pięć minut, bo bolą mnie oczy. Mam mniejszy monitor i jest on ustawiony na 100 kandeli zaledwie, ale i tak po pięciu minutach patrzenia na białe mam dość.

Jak można się patrzyć na taką żarówę przez godzinę? Trzeba mieć wyjątkową odporność i świetne zdrowie. Ale przecież można sobie zdrowie popsuć. Może trzeba? Lekarz zarobi. I nie tylko on jeden.

Teraz wypada już wrócić na nasze poletko, tzn. audio. Skoro ludzie jadąc godzinami białym samochodem nie zauważają, że patrzenie na białą maskę odbijającą silne światło im szkodzi, to co oni mogą usłyszeć w audio? Ci sami ludzie są w stanie godzinami patrzyć na ekstremalnie jasny obraz w monitorze i im to nie szkodzi. Co oni są w stanie usłyszeć w audio?

W audio mamy różnice wyrażane w ułamkach procent. Usłyszenie czegoś takiego jest albo bardzo trudne, albo w ogóle niemożliwe. To dotyczy sprzętu.

Jeśli chodzi o realizatorów dźwięku z kolei, to wprowadzają oni zniekształcenia, które wyrażają się całymi procentami, z reguły to jest od dziesięciu do kilkudziesięciu, ale ludzie słuchając tego uważają, że to jest jakość dźwięku.

No i wreszcie są ludzie, którzy stracili nawet kilkadziesiąt dB w odniesieniu do progu słyszenia i słyszenia w ogóle, ale tego nie są w stanie zauważyć. I w świetnym humorze oraz z przekonaniem o własnej doskonałości i nieomylności zajmują się „recenzowaniem” i „testowaniem” sprzętu grającego, oczywiście na słuch, albo recenzują jakość dźwięku wydawnictw płytowych.

Zaiste, dziwny jest ten świat.

wtorek, 17 czerwca 2025

Normy progu słyszenia

Kiedy się spędzi trochę więcej czasu nad normami progu słyszenia, to absurdalność audiofilstwa, przemysłu fonograficznego i produkującego sprzęt audio hiend staje się brutalnie oczywista.

Proszę spojrzeć na poniższy rysunek:

Rys. Nie daję gwarancji, że wartości są odczytane dobrze. Najlepiej przyjrzeć się temu samodzielnie po zainstalowaniu aplikacji (i wykonaniu testu).


Na rysunku są dwa zestawy liczb. Pierwszy, ten na górze obrazka, to wartości bezwzględne, odnoszące się do dwudziestolatków jako punkt referencyjny. Drugi zestaw to wartości względne, które pokazują ile się traci z wysokich tonów, gdy się da o kilka dB głośniej. Tak czy inaczej można dostać zawrotów głowy. Nie tylko dlatego, że taka jest perspektywa, ale przede wszystkim z powodu rozmiarów bezczelności jednej grupy ludzi oraz naiwności czy łatwowierności innej.

Znajdźmy audiofila, który ma 70 lat. Co on by mógł powiedzieć dwudziestolatkowi? "Jak przez pięćdziesiąt lat będziesz szukał idealnego sprzętu, to w końcu usłyszysz tak wspaniały sałnd kłality, jak ja słyszę". W praktyce oznacza to, że po pięćdziesięciu latach ten dwudziestolatek będzie słyszał 12 kHz ponad 50 dB słabiej, czyli nie będzie tego słyszał wcale. Teraz jeszcze można wrócić do wcześniejszych postów i zobaczyć jak pracują realizatorzy dźwięku.

Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Gdyby dziennikarze zaczęli pisać, że w Afryce ludzie głodują, bo wegetację zjadają pingwiny, to spora część ludzi by w to uwierzyła. Przecież dziennikarze piszą, że podstawki pod kable do głośników poprawiają brzmienie i ludzie w to wierzą i te podstawki kupują.

Audiofile to są ludzie spostrzegawczy, mający świetny słuch i doskonałą pamięć, nieprawdaż? A te ich poszukiwania idealnego sałnd kłality są zawsze uwieńczone sukcesem, chociaż trwają dziesięciolecia.



piątek, 6 czerwca 2025

Profesjonalne i samodzielne badanie słuchu

Każdy, kto interesuje się akustyką ma przynajmniej kilka książek na ten temat. Podobnie jest z psychoakustyką. Okazuje się jednak, że te książki nie mówią nam rzeczy najbardziej fundamentalnych. Nie dowiemy się z nich jak słyszymy i dlaczego, ani tego co można, a czego nie można usłyszeć w sensie praktycznym. A słyszymy kiepsko w ogóle, a na dodatek coraz gorzej z każdym rokiem. Nie mówiąc nawet jaki wpływ na słuch ma hałas.

To zdumiewające, że nawet przeczytanie kilku czy kilkunastu książek nie spowoduje, że człowiek wyjdzie z matriksa. Czyta, wie coraz więcej, ale nie wie tego, co jest ważne. Wydaje mu się za to, że słyszy świetnie. Aż do momentu, kiedy jest już naprawdę bardzo źle. Chociaż to nie jest regułą.

W książkach o psychoakustyce jest cała masa wyników różnych badań, ale są one w jakiś sposób abstrakcyjne. Poza tym do tych badań bierze się ludzi o dobrym słuchu, a nie z przeciętnym, co byłoby chyba bardziej odpowiednie. Książki swoje, a życie i codzienna praktyka swoje. Książki milczą w odniesieniu do faktu, że słuch się starzeje, a to jest rzecz bodaj najważniejsza. Książki medyczne oczywiście mówią o starzeniu się słuchu, schorzeniach itd., ale kto je czyta?

O tym, że nasz słuch się zestarzał można się przekonać wykonując badanie. Dowiemy się przy tej okazji czy poza wiekiem jest jeszcze jakaś inna przyczyna kiepskiego słyszenia.

Jeżeli ktoś nie chce się fatygować na badanie, może je zrobić samodzielnie. Do tego celu można użyć np. aplikacji. Nie powinno się jednak oczekiwać jakichś dokładnych wyników. Tylko skalibrowane słuchawki dadzą rezultaty odpowiadające rzeczywistości. Jednak takim aplikacjom warto się przyjrzeć z innego powodu. Mianowicie mają one opcję nałożenia na wykresy norm wiekowych. Tzn. niekoniecznie każda aplikacja ma taką opcję, ale akurat ta, której używa autor ma.

Te normy wiekowe dla progu słyszenia pokazują w sposób dobitny przede wszystkim jak absurdalna jest metoda pracy realizatorów dźwięku. Oczywiście nie można powiedzieć, że skoro w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to dokładnie tak będzie w odniesieniu do słuchania muzyki czy w ogóle do życia codziennego. Ale w odniesieniu do dźwięków o typowym natężeniu to jest dobre przybliżenie. Jeśli w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to znaczy, że dźwięki mowy, odgłosy codziennego życia i muzyka będą słyszane o taką wartość słabiej.

Przypuszczalnie taki prawdziwy audiofil ma pod siedemdziesiątkę. W tym wieku przechodzi się na emeryturę i ma się więcej czasu na ulubione hobby. Ale my przyjrzymy się możliwościom słuchowym sześćdziesięciolatka, a za punkt odniesienia weźmiemy osobę dwudziestoletnią.

Biorąc za punkt referencyjny normę dla dwudziestolatka, osoba sześćdziesięcioletnia słyszy słabiej odpowiednio: 250 Hz 8 dB, 500 Hz 8 dB, 1000 Hz 10 dB, 2000 Hz 14 dB, 3000 Hz 19 dB, 4000 Hz 24 dB, 6000 Hz 27 dB, 8000 Hz 30 dB, 10000 40 dB, 12000 Hz 55 dB, 14000 Hz 65 dB słabiej. To są liczby odczytane z wykresu, nie muszą być dokładne i nie daję gwarancji, że je odczytałem bezbłędnie.

Jeśli się teraz odejmie 8 dB dla każdej częstotliwości, bo przecież wzmacniacz ma potencjometr do regulacji głośności, to i tak sześćdziesięciolatek słyszy 8000 Hz 22 dB, 10000 32 dB, 12000 Hz 47 dB i 14000 Hz 57 dB słabiej niż dwudziestolatek.

Czy zatem autor omawiając płyty ma prawo twierdzić, że ta czy inna brzmi jak błoto? Skoro realizator dźwięku zrobił talerze perkusyjne głośno w zakresie np. od 12 do 14 kHz, to autor bloga słyszy ten zakres odpowiednio od 47 do 57 dB słabiej niż kiedyś, gdy miał dwadzieścia lat, bo teraz ma prawie sześćdziesiąt.

Jeżeli coś słyszy się od 47 do 57 dB słabiej, to znaczy, że się tego nie słyszy. Tu już pokrętło głośności i regulacja barwy nie mają znaczenia. Można dać trochę głośniej, ale nie o 57 czy powiedzmy 60 dB. Słuchając z normalną głośnością, tj. 50 dB jeśli się doda jeszcze 60 dB, to mamy opcję uszkodzenia słuchu przez huk.

Nie ma takiej potrzeby, żeby talerze perkusyjne odcinać na dole spektrum do np. 10 kHz, ale są realizatorzy dźwięku, którzy tak robią. Co z tego, że inni obetną "tylko" do 5 kHz? I tak zakres od 5 do 10 kHz będzie cichy, bo przecież to, co faktycznie miało być słyszalne jest powyżej 10 kHz. A skoro taka jest praktyka realizatorów dźwięku, to prawie wszystkie płyty z muzyką rozrywkową brzmią jak błoto, bez talerzy perkusyjnych, bez wysokich tonów, jakby "gwizdki" się przepaliły. W uszach osoby starszej, oczywiście, ale przecież każdy się zestarzeje i doświadczy tego błota.

Gdyby płyty były realizowane normalnie, to oczywiście wrażenie słuchowe osoby sześćdziesięcioletniej byłoby inne niż dwudziestoletniej, ale przynajmniej byłyby słyszalne wszystkie instrumenty.

Czy płacąc za płyty nie mamy prawa oczekiwać, że wszystkie instrumenty będą słyszalne? Przecież wszystkie instrumenty są słyszalne na żywo, czyż nie? Czemu zatem w nagraniach niektóre z nich znikają? Tzn. wiemy dlaczego znikają, gdyż tak zrobili realizatorzy dźwięku, nie znamy jedynie ich motywacji.

Czy kupując sprzęt grający nie mamy prawa oczekiwać, że będziemy słyszeć wszystkie instrumenty czy też grę wszystkich muzyków? Przecież niektórzy wydają fortuny na sprzęt i dostają za te pieniądze iluzję, że są w samym centrum wydarzeń muzycznych, tuż obok muzyków. Niestety niektórzy muzycy za sprawą manipulacji realizatorów dźwięku zniknęli wraz ze swoimi instrumentami.

Czy człowiek trochę starszy ma jedyną szansę na niezakłamany i pełny odbiór muzyki jedynie na żywo?

Popatrzmy na poniższy rysunek. Jest opisany trochę inaczej niż to było do tej pory.

  
To akurat jest na płycie kompaktowej, a nie na winylu. Brzmi to oczywiście jak błoto, ale ludziom to nie przeszkadza. Jakoś nie są w stanie pewnych rzeczy zauważyć. Takich najbardziej oczywistych. A co im chodzi po głowie, jak słuchają kompaktów? A że lepiej by było kupić inny odtwarzacz, bo ten to ma przetwornik delta sigma, a ten nowy to by miał 32 bitowy. A jak mają odtwarzacz z tym 32 bitowym, to zastanawiają się jaki by tu DAC kupić. A jak mają już ten DAC, to jaki filtr by tu włączyć. Żadnej różnicy pomiędzy tym delta sigma i jakimś zaczarowanym DAC-iem nie są w stanie usłyszeć i nie są w stanie usłyszeć połowy pasma, albo i więcej, ale kto by się tym przejmował. W matriksie jest fajniej. Przecież dziennikarze przez prawie pięćdziesiąt lat pisali, że słuch jest tak doskonały, że to się w głowie nie mieści.


W świecie audiofilskim naprawdę są rzeczy, które się w głowie nie mieszczą. A realizatorzy dźwięku, nie wszyscy, niektórzy, to dla audiofilów są idole. Coś nieprawdopodobnego w zestawieniu z tym, że niektóre płyty są słuchane przez tych samych ludzi przez dziesięciolecia. I jakoś nikt nie narzeka, że coś się z tym dźwiękiem robi dziwnego. Jak się poszuka w internecie to można coś znaleźć, ale to są wyjątki. W porównaniu do bibliotek z bajkami adresowanymi do audiofilów i niczego nieświadomej publiczności to jest nic.

A na koniec warto przypomnieć jeszcze raz to, co zostało wskazane na rysunku. Zniekształcenia harmoniczne przestają być słyszalne, jeżeli są mniejsze niż 1%. Oznacza to, że jeśli są słabsze od sygnału o 40 dB, to się ich nie słyszy. To rzućmy jeszcze raz okiem na rysunek, żeby zobaczyć, gdzie osobie sześćdziesięcioletniej wypadnie te 40 dB czy 1%.

Audiofilstwo to nie jest hobby dla starych ludzi.

wtorek, 20 maja 2025

Uchem Weterana: Kayah

Dzisiaj mamy „na talerzu gramofonu” debiutancką płytę, która właściwie to nie jest debiutem. W każdym razie wydana została w 1988 roku, a Kayah uznaje za swój debiut kolejną płytę. Muzykę skomponowali John Porter i Neil Black, natomiast teksty napisał Maciej Zembaty. W którymś z wywiadów Kayah powiedziała, że nie pozwolono jej  na tej płycie zaśpiewać nic od siebie. Chociaż miała już wtedy swoje zaśpiewy (może to nie jest dokładnie to słowo, które padło w wywiadzie), to nie pozwolono jej ich wykorzystać. Więc (zdanie się nie zaczyna od więc) Kayah zaśpiewała teksty, które jej napisano w taki sposób, jak to ktoś uznał za stosowne. Ten sposób śpiewania jednak nie jest całkiem fortunny, na pewno artystka mogła to zrobić lepiej, gdyby dano jej szansę. Teksty są pisane przez mężczyznę dla mężczyzn raczej, przy czym Maciej Zembaty-satyryk stworzył sporo rzeczy genialnych, ale jako autor tekstów dla młodej dziewczyny raczej się nie sprawdził. Gdyby Kayah miała szansę zaśpiewać coś swojego i po swojemu, dotyczy to także słów, to płyta byłaby lepsza.

Rys 1.

Właśnie sposób, w jaki Kayah śpiewa na tej płycie jest powodem, że się nią tu zajmujemy (płytą). Kiedyś, podczas słuchania wydawało mi się, że głos wokalistki brzmi nienaturalnie, jakby został w sposób sztucznie obniżony. Miałem wtedy gramofon, który pozwalał na regulację obrotów, więc przyspieszyłem je trochę. To było coś podobnego do naszej metody oglądania filmów na DVD z tym, że filmy spowalniamy do tempa 24 fps, żeby dźwięk odzyskał swe oryginalne brzmienie, a tu właśnie przyspieszenie tempa miało dać podobny skutek.

Ale czy na płycie rzeczywiście wokal został obniżony?

Rys. 2. Strona pierwsza, utwór pierwszy.
 

Spodziewałem się, że skoro głos został spowolniony, jak mi się zdawało, to ślad tego będzie widoczny na sybilantach. Tylko, że nie jest to widoczne.

Na rysunku są zaznaczone dwa obszary oznaczone jako "S". Jest to głoska "S" w słowach "jeStem Sama". Gorąca część widma tych „S” zaczyna się przy około 8 kHz. Normalnie byłoby to między 3 a 4 kHz. Ale to nie świadczy o manipulacji lub o jej braku. Ważne jest to, dokąd widmo sięga. A sięga mniej więcej tak samo wysoko, jak w zwyczajnie nagranej mowie. Do porównania nagrałem kilka słów z głoską „S” a to, że tych słów nie zaśpiewałem niczego nie zmienia. Oczywiście nie ma sensu dawać tu widma tego mojego nagrania. Czy głos został obniżony czy nie, trudno powiedzieć, ale brzmienie sybilantów zostało zmanipulowane. Okazuje się, że nawet sybilanty może spotkać ta sama przypadłość realizatorska co talerze perkusyjne. Po co te sybilany realizator podciął? Żeby brzmienie było fajniejsze? Dla młodziaków może i jest fajniejsze, ale nie dla ludzi po sześćdziesiątce.

Oczywiście szukanie śladów spowolnienia dźwięku na wykresach jest pewną naiwnością. Żeby one były widoczne, to ta zmiana musiała by być duża. I nic nie stoi na przeszkodzie pociągnąć potem widmo do góry. Jednak z drugiej strony po realizatorach można się spodziewać wszystkiego, nie tylko subtelności, przede wszystkim nie subtelności. Przecież skoro talerze perkusyjne w normalnym nagraniu są widoczne już powyżej 100 Hz, a na płytach czasem dopiero powyżej 10.000 Hz, to czemu nie sprawdzić opcji obniżenia wokalu?

W odniesieniu do talerzy, to są one oczywiście (i niestety) podcięte, co dla rówieśnika piosenkarki, czyli dla autora bloga, czyni je słabo słyszalnymi, względnie w ogóle niesłyszalnymi. Słychać to, co jest oznaczone jako "1", natomiast "1a" jest niesłyszalne, bo jest bardzo ciche. Z tego powodu rytm słyszany przez weterana jest nabijany na talerzach przez perkusistę inaczej niż jest w nagraniu. 1A to aż trzy uderzenia, więc rytm słyszany jest bardzo, bardzo kulawy w porównaniu z rytmem zagranym i nagranym.

Można było nagrać normalnie, ale tylko Maciej Zembaty miał świadomość, że wszystko skończy się w prosektorium (względnie w kostnicy). Natomiast nikt nie brał pod uwagę tego, że słuch się starzeje i realizacje fajnie brzmiące dla nastolatków staną się błotem dla starszych panów.

Jeśli chodzi o występ artystki w 1988 roku w Opolu, to autor bloga oglądał go w telewizorze. Kayah zaśpiewała „Córeczkę”, a następnie udzieliła krótkiego wywiadu. Przeprowadzający ten wywiad pan był pod wrażeniem, bo Kayah robiła wrażenie ogromne. Głosem, talentem oraz urodą. Padło pytanie "Kto cię wykombinował?" Kayah odpowiedziała bardzo przytomnie, że wykombinowali ją rodzice, natomiast prowadzący wywiad sprostował, że chodziło mu o przebieg kariery, czy też może o to, kto ją odkrył. Jeżeli było inaczej to znaczy, że nie tylko słuch mnie zawodzi na starość.

Sytuacja jest typowa. Na okładce Kayah wygląda pięknie, chociaż autorowi projektu chodziło raczej o jakąś zgrywę, niż o pokazanie urody dziewczyny. Sama płyta jest w doskonałym stanie. Rzeczy się zachowują, obrazy się zachowują. Na szczęście nie można zrobić zdjęcia w ten sposób, że na starość pewne rzeczy z niego znikną. Ewentualnie wszystko znika, ale wtedy pomagają okulary. Niestety dźwięk można zmanipulować w ten sposób, że znikną z niego instrumenty, a aparat słuchowy nie pomoże, podobnie jak potencjometr głośności czy regulacji dźwięku.

Czy wymagania względem przemysłu fonograficznego, żeby w nagraniach były słyszalne wszystkie instrumenty to za wiele? A czyż nie jest jakąś aberracją to, że ludzie na starość wydają fortuny na sprzęt do słuchania zmanipulowanych nagrań, w których pewnych instrumentów nie usłyszą? Czy każdy realizator dźwięku ma na drugie lub trzecie imię Manipulant?

Poza prowadzącym blog mało kto się przejmuje starzeniem słuchu. A już najmniej audiofile, jak się zdaje. Być może błotniste brzmienie pozwala łatwiej usłyszeć jak gra sprzęt?

piątek, 2 maja 2025

Uchem Weterana: Urszula

 Tym razem przysłuchamy się płycie Urszuli, która została wydana w 1983 roku.

Rys.1 Okładka.

 Utwór pierwszy ze strony pierwszej wygląda w następujący sposób:

Rys. 2. Utwór pierwszy strona pierwsza - wstęp.

 Potrzebne jest jeszcze widmo drugiego fragmentu:

Rys. 3. Utwór pierwszy strona pierwsza - przejście do "ultradźwięków".


Piosenka nosi tytuł "Ciotka P." i zaczyna się w bardzo charakterystyczny sposób, chodzi o zmianę szybkości. Dzięki temu mamy możliwość usłyszeć kilka uderzeń w talerz (hi-hat?), a kiedy tempo wzrośnie do normalnego, to ten talerz (hi-hat?) przestaje być słyszalny, względnie robi się bardzo cichy.

Wraz ze zmianą szybkości przesuwu taśmy w magnetofonie, prawdopodobnie w ten sposób uzyskano ten efekt, odpowiednio wzrasta częstotliwość. Spektrum talerzy w szczególności, a w ogóle to wszystko, przesuwa się w górę i z zakresu dobrze słyszalnego wędruje do "ultradźwięków".

W czasie, kiedy ukazała się ta płyta, wrażenie z odsłuchu było takie, że brzmi ona bardzo jasno z ostrą górą. Teraz, gdy mamy do dyspozycji komputery i stosowne oprogramowanie widzimy dlaczego. Nie wiemy jednak dlaczego realizatorzy dźwięku z taką żelazną konsekwencją eksploatują górną część pasma, która dla nas, starszych już osób, jest niesłyszalna. W tym przypadku to jest bardzo znana i szanowana para realizatorów.

Po latach płyta brzmi źle. Wysokie tony zanikły wraz z całą atrakcyjnością brzmienia. Być może trzeba przypominać realizatorom dźwięku, że wysokie tony zaczynają się od 3 kHz. Jeżeli się zrobi głośno wysokie tony w okolicach 14 kHz, jak na tej płycie, to mało kto to usłyszy. W 1983 roku ja te 14 kHz słyszałem dobrze, nawet z 18 kHz nie było żadnego problemu. Wtedy problem był ze sprzętem, który byłby w stanie to oddać, a teraz sprzęt jest, tylko słuchu już nie ma. A przecież można było dźwięk zrealizować normalnie. A jak już nie można było normalnie, to chociaż można było go podrasować, a nie zrobić tak, że dla starszych ludzi się nie nadaje. Dodać - tak, coś zabrać i przeinaczyć - nie. Tu jednak zabrano i przeinaczono.

Hi-hat czy w ogóle talerze pokazują tą patologiczną metodę realizacji dźwięku, ale ta płyta dobrze się nadaje do wskazania innego aspektu tego tematu. Chodzi tu o sybilanty. Popatrzmy na poniższy rysunek:

Rys. 4. Sybilanty w piosence "Dmuchawce, latawce, wiatr".

Na obrazku mamy zaznaczone głoski "s" i "z", które są zawarte w słowach "bosko zmęczeni". Są one bardzo wysoko i można powiedzieć co najmniej dwie rzeczy o tej nienormalnej tendencji w realizacji dźwięku. Nie tu jest ich miejsce, lecz znacznie niżej, a po drugie znalazły się tam, gdzie się znalazły, w sposób sztuczny. Brzmienie zostało zmanipulowane pod tym względem, tj. sybilantów, a w ogóle to wszystko zostało zmanipulowane. Kto pamięta, ten wie o czym mowa. Teraz to niestety możemy sobie popatrzeć na obrazki, bo o słuchaniu trzeba zapomnieć.

W ogóle, to płyta była przygotowana bardzo starannie, jak się wydaje. Ładna jest okładka i także do nagrania się przyłożono. O ile mnie pamięć nie myli, to redaktor JJ z Lublina opowiadał, że trzeba było odesłać taśmę do producenta, tą z wielośladu, bo okazała się być złej jakości. Niestety ta nowa i lepsza taśma, która pozwoliła uzyskać to charakterystyczne brzmienie, bo góra jest zrobiona głośno i ostro, pozwoliła na naprawdę chorą realizację, która nie uwzględnia w najmniejszym stopniu tego, że z wiekiem słyszy się gorzej, w szczególności górę pasma przestaje się słyszeć prawie zupełnie.

Podsumowując. Urszula na okładce wygląda pięknie. Sama płyta wygląda też tak, jak kiedyś. Mój egzemplarz jest w stanie bardzo dobrym. Niestety brzmienie jest bardzo złe. Ale to pewnie moja wina, że mi się słuch zestarzał. WP i JR wiedzieli oczywiście, że po latach ich praca będzie brzmieć jak błoto, ale tak zrobili jak zrobili, bo tak się robiło.

PS. Nomen est omen. W odniesieniu do tytułu pierwszego utworu i pracy realizatorów.

wtorek, 8 kwietnia 2025

Co zrobić, żeby kable USB wpływały na brzmienie?

Czy kabel USB może mieć wpływ na brzmienie muzyki? Przywołując kolejny raz książkę A. Witorta „Dźwięk i technika Hi-Fi” na pytanie należy odpowiedzieć przecząco. Popatrzmy na rysunek.

Jeśli przyjmiemy, że tor transmisyjny jest w tym przypadku kablem USB, a dane na wejściu są tożsame z tymi na wyjściu brzmienie nie może się zmienić. W ogóle nic nie może się zmienić.

Co się jednak stanie jeśli strumień danych zostanie użyty do taktowania przetwornika, bo nie ma on własnego zegara? Tańsze przetworniki właśnie tak działają.

Żeby taktowanie było dokładne, sygnał musi mieć wyraźną „krawędź”. W przeciwnym razie przetwornik będzie miał pewną trudność z ustaleniem, kiedy sygnał wzrośnie lub opadnie na tyle, że przekracza poziom decyzji. Skutkiem tego jest błąd czasu tzn. jitter.

Zobaczmy teraz, jak podeszli do tego tematu dziennikarze z pewnego znanego magazynu.

Jeśli się pomierzy jitter przetwornika, który pracuje w trybie synchronicznym używając różnych kabli, to otrzyma się nieco inny wynik i jednocześnie trochę inaczej wyglądający wykres. Jitter dla wybranych kabli wyniósł od 1427 ps do 1758 ps. Nie są to istotne różnice. Kabel USB służy do transmisji danych i jego właściwości elektryczne niekoniecznie są optymalne do tego, żeby go wykorzystywać jako łącze z zegarem. Co ciekawe „brzmienie” wcale nie jest najlepsze dla kabla, który daje najniższy jitter. Poza tym, a właściwie to przede wszystkim, dziennikarze wzięli do „testów” odsłuchowych DAC, który pracuje w trybie asynchronicznym. I ma on jitter około 500 ps, ale nie zależy on już od kabla lecz od własnego zegara.

Dziennikarze podają, że jeśli się weźmie DAC, który poza tym, że jest asynchroniczny, to dodatkowo wykonuje resampling, to jitter dla takiego przetwornika jest  około 150 ps. Co ciekawe wyniki jittera dla różnych kabli różnią się w tym przypadku o 10 ps. Dlaczego kabel w ogóle może wpłynąć na pracę zegara przetwornika, to pytanie dla inżyniera. Z całą pewnością te różnice nie mają już absolutnie żadnego znaczenia, nie tylko praktycznego, ale nawet teoretycznego.

W zależności od tego jaki to będzie DAC, zniekształcenia (jitter) są 95, 100 lub nawet 120 dB poniżej poziomu sygnału. Tak to wygląda na wykresach, więc są to wartości orientacyjne, ale co do zasady nic się nie zmienia. Ktoś bardziej skrupulatny może sobie sprawdzić wyniki testów jakiegoś konkretnego przetwornika i zobaczyć, że dokładnie to będzie np. 118,4 dB…

Ale nawet 95 dB jest w praktyce niemożliwe do usłyszenia. Żeby usłyszeć coś cichszego o 95 dB niż muzyka, trzeba słuchać z głośnością 95 dB lub nawet trochę większą. Taki huk powoduje już uszkodzenia słuchu, to raz, a dwa, że trzeba dłuższej chwili w ciszy, żeby znów móc słyszeć te najcichsze dźwięki. Może być potrzebne kilka minut lub godzin. Słyszenie jednoczesne dźwięków 95 i 0 dB jest niemożliwe. A trzy, to fakt, że w ogóle próg słyszenia jest na poziomie 0 dB, no trochę może niżej dla niektórych częstotliwości, ale i tak tylko dla osoby młodej i mającej świetny słuch. Ktoś starszy ma ten próg podniesiony o 10, 20 czy 30 dB i to nie z powodu uszkodzenia czy choroby, tylko z powodu wieku.

No ale co można „zyskać” według dziennikarzy, jak się kupi ten najdroższy kabel? Otóż brzmienie jakoby staje się neutralniejsze, bardziej otwarte i głębiej przeświecające. Poza tym (uwaga!) stają się słyszalne dalsze detale!

To znaczy, że jak ja wezmę cyfrową wersję The Fixx „Shuttered Room”, to usłyszę hihat i inne czynele? Bo to by były te dalsze detale, których normalnie nie słyszę.

Jak ludzie sobie radzą z takim dysonansem poznawczym? Kupują super sprzęt i nawet jakieś zaczarowane kable USB, ale z czasem dźwięk staje się coraz bardziej błotnisty, aż w końcu zamienia się w błoto. Realizatorzy dźwięku zadbali o to bardzo skrupulatnie.

Po czterdziestce zaczynają się pojawiać pierwsze wątpliwości. Po pięćdziesiątce jest już mało fajnie. A po sześćdziesiątce kompletnie znikają instrumenty, a brzmienie staje się błotem. Wszystko za sprawą nienormalnej i chorej maniery realizacji dźwięku w pewnych gatunkach muzycznych. Niestety w tych najpopularniejszych.
Czyli najpierw kupuje się magazyn za 6,50 i przyjmuje za oczywistość wszystkie rzeczy, które tam są napisane, a następnie chowa się głowę w piasek wbrew temu, co się samemu słyszy. I tak przez dziesięciolecia.

Ludzie naprawdę robią to, co im się powie. Niestety.

środa, 12 marca 2025

Uchem Weterana: Howard Jones – Human's Lib

Howard Jones – Human's Lib ukazała się w 1984 roku na winylu, ale również na CD. Płyta była wielokrotnie wznawiana na CD, natomiast w 2024 wydano ją na blu-ray.

Rys.1. Winyl.


Tak wygląda utwór drugi z pierwszej strony, nawiasem mówiąc, duży przebój.

Rys. 2. Jak widać, nie brakuje aż tak wiele, żeby brzmienie było "future proof".

Widmo przedstawia się bardzo interesująco, szczególnie, gdy się je porówna do innego. Ten sam realizator dźwięku, dlatego jest tak ciekawie. Chodzi o płytę The Fixx - Shuttered Room, która była bohaterem wcześniejszego wpisu. Na tamtej płycie hi-hat był odcięty przy 10 kHz, natomiast tu widać go nawet w okolicach 2 kHz, chociaż normalnie powinien się zaczynać od 200 Hz. Tylko, że te resztki widoczne w przedziale od 2 kHz do 4 kHz nie są słyszalne. Słyszalne jest to od 4 kHz i dodanie regulatorem barwy kilku dB sopranów pomaga. Tzn. na tej płycie w ogóle jest coś, co można dać głośniej i usłyszeć, natomiast w wypadku płyty The Fixx regulacja barwy nic nie zmienia. Dźwięki są za wysokie.

Brzmienie tej płyty mogło się podobać i podobało się. Teraz jest na granicy akceptowalnego.

Problem, jak zwykle, polega na tym, że "gorąco" jest w ostatniej oktawie. Jak wiemy, dla osób dojrzałych wysokie tony to bardziej przedostatnia oktawa, a tu ich trochę brakuje, względnie są za ciche. Gdyby realizatorzy dźwięku, zwracali uwagę na zakres 4 kHz - 8 kHz, jako ten ważniejszy, bo jeszcze możliwy do usłyszenia dla osób starszych, już pomińmy ludzi bardzo zaawansowanych wiekiem, to mielibyśmy teraz ogromną płytotekę z muzyką, a tak mamy gigantyczną ilość błota.

Można zaryzykować stwierdzenie, że producentów tej płyty, zresztą jak zwykle, interesowało wszystko poza tym, że są na świecie ludzie, którzy już słyszą gorzej oraz to, że przecież także ci dobrze słyszący się zestarzeją. 

Mnie najbardziej zastanawia dlaczego nikt na przestrzeni dziesięcioleci nie zauważył, że brzmienie tej płyty staje się coraz gorsze, a dotyczy to także wielu, wielu innych wydawnictw.

Ileż to napisano o "brzmieniu" jakiegoś kabla czy bezpiecznika, ale o tym, że jakaś płyta przestała dobrze grać, to ani słowa. Pomijając wpisy tutaj.

poniedziałek, 3 marca 2025

Gdyby realizatorzy dźwięku byli ignorantami...

Płyty z muzyką rozrywkową są nagrywane źle od kilku dekad i to nie tylko z punktu widzenia osoby nieco starszej. Do dobrego tonu należy utyskiwanie na nadmierną kompresję dynamiki dźwięku, a na to narzekają również młodzi. Gdyby przyjąć założenie, że realizatorzy działają w taki sposób w jaki działają, bo nie zdają sobie sprawy z pewnych fundamentalnych spraw, to by tłumaczyło całą sytuację. Ale sprawa nie jest taka prosta.

W roku 1988 ukazała się książka "Dźwięk i technika Hi-Fi", którą napisał Aleksander Witort. Zobaczmy co jest na stronie 35.


Aleksander Witort "Dźwięk i technika Hi-Fi" str. 35.


Są na niej krzywe jednakowej głośności, które opracowali Flether i Munson oraz kilka następujących zdań:

"W wieku 35 lat górna granica słyszalności obniża się średnio do 15 kHz. W wieku 50 lat większość ludzi nie słyszy dźwięków o częstotliwości większej niż 12 kHz. U ludzi starych wraz z osłabieniem ogólnym słuchu granica ta może się obniżyć do 5÷8 kHz."

Teraz spójrzmy na krzywe jednakowej głośności. Krzywe układają się w taki sposób, że powyżej mniej więcej 8 kHz dźwięk musi być znacznie głośniejszy, aby był odczuwany na takim samym poziomie.

Chociaż książka ukazała się w 1988 r. to nie znaczy, że o wspomnianych powyżej faktach nikt wcześniej nie wiedział. Krzywe Fletchera-Munsona zostały opracowane prawie 100 lat temu, bo w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Natomiast, że na starość słyszy się gorzej wiemy od wielu tysięcy lat. Że liczby są znane powiedzmy, że też od stu lat, niewiele zmienia.

Realizatorzy dźwięku mogą czytać książki takie jak ta, ale przecież mają swoje, które omawiają istotne dla nich sprawy szerzej i dokładniej. Zestawmy to, co robią realizatorzy dźwięku z wiedzą z książek.

Realizatorzy dźwięku usuwają ze spektrum talerzy perkusyjnych zazwyczaj wszystko poniżej 5 kHz. Bywa, że skasują więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności ludzie starsi nie są w stanie usłyszeć nic powyżej 8 czy właśnie 5 kHz.

Z krzywych Flethera i Munsona widzimy, że najlepiej słyszane są dźwięki od 2 kHz do 5 kHz. Czyli tam, gdzie talerze perkusyjne byłyby najlepiej słyszalne realizatorzy z reguły nie zostawiają nic. Przypomnijmy, że bez realizatorskich manipulacji, spektrum talerzy perkusyjnych zaczyna się poniżej 200 Hz. Wobec tego, gdy realizator zostawi talerze perkusyjne od 5 kHz, to chodzi już o zakres, który jest powyżej najlepszej słyszalności i na domiar złego go ścisza.

Talerze zazwyczaj realizatorzy dają głośniej powyżej 10 kHz. Czyli tam, gdzie sięgają już tylko młodzi, a ponadto i tak jeśli ktoś to słyszy, to słyszy gorzej. Przypomnijmy, że winyl źle znosi głośną górę pasma. To już nie odnosi się do książki, ale warto wspomnieć.

Realizatorzy dają głośno górę pasma, co dotyczy sybilantów i talerzy perkusyjnych, ale nie tylko. Dźwięk nagrany naturalnie ma najwięcej energii raczej poniżej 10 kHz. Realizatorzy dźwięku nagrywają jednak w ten sposób, że wysokie tony są zrobione głośno w sposób sztuczny. W wyniku tego w czasie nacinania winyla trzeba je ściszyć, żeby nie powstały zniekształcenia.

Korekcja RIAA w zakresie od 10 kHz do 20 kHz podbija wysokie tony od kilkunastu do około dwudziestu dB. Jest więc powód, żeby pewnych rzeczy pilnować podczas produkcji płyt, ale byłoby to znacznie prostsze, a nawet nic nie trzeba by robić, gdyby realizatorzy nagrywali bardziej naturalny dźwięk.

Z jakiegoś powodu wszystko stoi na głowie. Czy oni tych rzeczy nie wiedzą, czy też może wiedzą, ale z tego powodu, że wiedzą, robią wszystko na odwrót?

Przykład z płyty, żeby nie być gołosłownym:

Utwór zgrany z singla (winyl). Rok wydania 1983.

"A" Hi-hat jest podcięty do 5 kHz. W odsłuchu już niesłyszalny (dla mnie) przy barwie dźwięku ustawionej neutralnie. Oczywiście, da się to usłyszeć robiąc bardzo głośno, ale raczej chodzi o słuchanie muzyki, a nie o ogłuszanie się hukiem.
"B" - tu hi-hat byłby słyszalny najlepiej, gdyby realizator nie obciął dołu, ale obciął, więc można tylko wskazać miejsce, gdzie powinien być.
Zaznaczenie "a" i "b" to cały przedział częstotliwości, który normalnie zajmują talerze perkusyjne.
"C" to wysokie tony zrobione głośno przez realizatora dźwięku, a które zostaną ściszone w czasie produkcji winyla.

Spektrum jest z wersji CD. Mam też ten utwór zgrany z singla, a zestawienie jednego z drugim pod kątem dynamiki dźwięku wygląda tak:


CD vs. winyl. Na CD DR 7. "Realizatorzy dźwięku uczą się, uczą, uczą się. Uczą się, jak ogłuszyć cię." Można spróbować zaśpiewać na melodię utworu "Automaty" zespołu Klan.


 W 1983 roku było głośno, ale na składance wydanej w 2002 r. po remasteringu zrobiło się głośniej. Na rysunku są obie wersje ze znormalizowaną głośnością. W odsłuchu wersja z singla brzmi „cieplej”. Jednak takie porównanie nie jest całkiem sensowne, ponieważ wersja cyfrowa została bardzo mocno potraktowana kompresorem.

Jak to spuentować? O muzyce można pisać, gdy nie da się jej słuchać.

poniedziałek, 17 lutego 2025

Uchem Weterana: Bee Gees Living Eyes

I znów mamy rok 1981. Tym razem na talerzu gramofonu jest album Bee Gees Living Eyes. 

Rys. 1. Chociaż wiele lat minęło, to chyba nikt nie będzie się zastanawiał czy jest sens dywagować nad muzyką Bee Gees. Już tylko z jednego powodu, bo to Giganci.

Mój ojciec miał bardzo dużo znajomych. Te znajomości były utrzymywane przez wiele lat i dość często przyjeżdżali do nas znajomi, którzy mieszkali w całej Polsce. Przyjeżdżali np. Gdańszczanie i Poznaniacy. Właśnie Poznaniakiem był pan Gienek, inżynier mechanik. Był u nas razem z żoną trzy razy, ale tyle to ja pamiętam. Pierwszy raz przyjechali z córką, która była ode mnie tak z 10 lat starsza (ja miałem wtedy lat kilka). Trzeci raz przyjechali z wnukiem. A drugi raz sami. I był to rok 1983. Pamiętam to dlatego, że wtedy właśnie ukazała się płyta Synchronicity.

Historia z roku 1983 bardzo luźno związana z płytą Bee Gees wydaną w 1981 jest taka. Pan Gienek był fanem Bee Gees i miał ich wszystkie płyty. Natomiast jeśli chodzi o sprzęt, to zapamiętałem, że miał wzmacniacz kwadrofoniczny o mocy bodajże 4x50 W, może trochę więcej. Czyli on miał do dyspozycji 200W, a ja zaledwie kilka. Do tego wzmacniacza był pewnie całkiem niezły gramofon, bo pan inżynier pracował czasem za granicą. Za tą zachodnią, więc miał kasę na fajny wzmacniacz, kolumny, gramofon, a także... mieszkanie, samochód i rodzinę.

Zobaczmy co mogło zagrać na tym sprzęcie quadro. Strona pierwsza, utwór drugi. Widmo prezentuje się w ten sposób:

 

Rys. 2. Strona pierwsza, utwór drugi.

 

Jak widzimy, za charakterystyczne brzmienie hi-hata, którego już teraz na starość praktycznie wcale nie słyszymy, odpowiada zakres powyżej 10 kHz. Zwróćmy uwagę na uderzenie, które wskazuje strzałka. Zostało wybrane dlatego, bo nic go nie "zasłania". Podobnie jest też w prawym kanale.

W tym utworze hi-hat "zaczyna się" mniej więcej od 3 kHz. Problem polega na tym, że jest zrobiony "w trójkąt". Cicho na dole, gdzie go możemy jeszcze usłyszeć i głośno w "naszym" zakresie ultradźwięków. Ogólnie płyta nie brzmi bardzo źle. Po dodaniu wysokich tonów regulatorem barwy dźwięku jest dość znośnie.

Oczywistym celem realizatora było osiągnięcie charakterystycznego brzmienia. W tamtych czasach u nas słuchało się z wysokimi tonami odkręconymi do oporu i włączonym konturem czy "lołdnesem". Na zachodzie pewnie było podobnie, więc dając głośno zakres powyżej 10k realizator wpisywał się w obowiązujący trend.

Z perspektywy osoby starszej taka realizacja dźwięku nie ma żadnego sensu. Wszystko, co jest powyżej 10 kHz nie istnieje. A skoro zakres, który odpowiada za atrakcyjność tej płyty nie jest słyszalny, to jej brzmienie nie jest już atrakcyjne.

Living Eyes jest klinicznym przykładem na to, że od dobrego, future-proof, brzmienia było niedaelko. Niestety, żeby tej płyty posłuchać z przyjemnością trzeba ją zremasterować. Bo oryginału z wieloślada pewnie już nie ma. Nowe masteringi tej płyty są, ale nikt ich nie robił w ten sposób, żeby uwzględnić możliwości słuchu starszych panów. I starszych pań. Panie mi wybaczą, że wypominam im wiek.

Na koniec dodam jeszcze, że wtedy też kupiłem sobie płytę Tiny Turner, podczas jakiegoś wakacyjnego wypadu ze znajomymi, no i poprosiłem pana Gienka o przetłumaczenie tytułów. Private Dancer jeszcze nie było, a płytę kupiłem, bo była zagraniczna. Takie były czasy.

Rys. 3.  Tina Turner– Sunset On Sunset i tłumaczenia.

 

czwartek, 13 lutego 2025

Uchem Weterana: Olivia Newton-John Physical

 Tym razem mamy rok 1981.

Nie trzeba się dokładnie przyglądać, żeby zauważyć, że to są dwa zdjęcia dość nieudolnie połączone w całość. Ale jeśli ktoś nie ma tego albumu i zobaczy tylko zdjęcie z pierwszej strony, to trudno mu będzie zrozumieć dlaczego dziewczyna ma akurat taki a nie inny wyraz twarzy. Jeżeli Czytelnik jest pod sześćdziesiątkę lub starszy, to po przesłuchaniu płyty będzie miała bardzo kwaśną minę. Dziękujemy (ehem ehem) realizatorom dźwięku.


 Pierwszy utwór z pierwszej strony wygląda następująco:

W tym przykładzie mamy standardowe podcięcie przy około 5 kHz. Poza tym płyta jest bardzo stereofoniczna. A i B to hi-hat (?), którego oczywiście nie słychać przy normalnej prędkości odtwarzania. W uszach Weterana (starszego pana) płyta zupełnie bez wysokich tonów. Regulator barwy tu niewiele pomaga.

 Jeżeli Czytelnik ma tą płytę na winylu, to jest w trochę trudniejszym położeniu niż posiadacze wersji cyfrowych. Tu naprawdę koniecznie trzeba zmniejszyć szybkość odtwarzania o połowę, żeby się przekonać jak ona brzmiała, no i nadal brzmi, w uszach osoby młodej. Tzn. my, starszaki, już nigdy nie usłyszymy wszystkiego, ale przynajmniej możemy usłyszeć jakąś imitację oryginalnego dźwięku pokazującą co jest już poza naszym zasięgiem. Strata dla odbioru spowodowana starzeniem się słuchu i złą realizacją dźwięku w przypadku tego albumu jest ogromna.

Ludzie kupując płyty jak ta, kupowali też styl życia. Niektórzy później kupowali też kable głośnikowe i takie tam, różne wynalazki. Jedno i drugie obiecywało wiele, ale to zawsze były iluzje.

Jak się dokładniej przyjrzeć wysokim tonom to widać, że są najgłośniejsze przy 10k. Zresztą są głośne do samej góry. Ta płyta pokazuje dobitnie, że "ciepły dźwięk winyla" to tylko mit. Prestidigitator wykonał ruch ręką, żeby odwrócić uwagę od tego, co robi naprawdę. W magazynach audio znajdziemy całą masę testów wkładek gramofonowych, które są tak dobre, że wyczytają dokładnie wszystko z rowka. Tylko, że nawet całkiem zwykłe i mało kosztowne wkładki, jak tu użyta, wyczytają wszystko. Problem polega na tym, że realizatorzy dźwięku postarali się o to, że "wszystko" mogą usłyszeć najwyżej dzieci. Nawet sami realizatorzy nie byli w stanie usłyszeć wszystkiego co zrobili z dźwiękiem na płycie.

Jaki jest sens i cel tego rodzaju realizacji dźwięku? Nawet jeśli ktoś w latach siedemdziesiątych zakochał się na zabój w Sandy Olsson, to teraz nic mu to nie pomoże. Płyta brzmi bardzo błotniście. Naprawdę nikt nie brał pod uwagę tego, że słuch się starzeje? A w 1981 roku nie było starszych panów słuchających tej muzyki? I nikt nie wiedział, że oni już nie słyszą wysokich tonów? Oni sami nie wiedzieli, że nie słyszą wysokich tonów? A starsze panie? O nich też nikt nie wiedział i one same nie wiedziały?

A ilu ludzi od roku osiemdziesiątego, dla równego rachunku, do dzisiaj, szukało odpowiedniego zestawienia wzmacniacz/kolumny i do tego pasującego kabla? I wszyscy znaleźli w końcu pasujące do siebie kolumny, wzmacniacze i kable. I wszyscy usłyszeli "ten" dźwięk. I nikt nie zauważył, że brakuje wysokich tonów...

Jakiś czas temu, przy pewnej okazji, ktoś mówił o zbiorowej psychozie. Może to nie psychoza, tylko wszyscy są zahipnotyzowani? O co tu chodzi, poza kasą?

sobota, 8 lutego 2025

Realizator dźwięku, który nie wiedział, że nagrywa prozę

"Daję słowo, zatem ja już przeszło czterdzieści lat mówię prozą, nie mając o tym żywnego pojęcia!" powiedział Pan Jourdain.

Czy realizatorzy dźwięku wiedzą, że nagrywają prozę? Możliwe, ale jak się posłucha i obejrzy ich realizacje (można też próbować sobie przypomnieć jak brzmiały one kilkadziesiąt lat temu), to dochodzi się do wniosku, że jest tylko jedna rzecz, którą oni wiedzą na pewno. Mianowicie, że ma być głośno. Ma być głośno i głośniej niż u konkurencji. U nas w tamtych latach nie było konkurencji, ale hierarchia wartości obowiązywała taka sama.

Z mojego punktu widzenia, a raczej słyszenia, prawie wszystkie płyty z muzyką rozrywkową wydane od lat siedemdziesiątych do teraz nie nadają się do słuchania. Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że ja nie mam nawet sześćdziesięciu lat. Muszę na to poczekać jeszcze parę lat, ale już teraz mój słuch nie jest wystarczająco dobry, żeby słuchać płyt bez odczuwania mdłości. A co będzie za lat dwadzieścia? Mój ojciec zmarł mając lat trzydzieści więcej, niż ja mam teraz. Czy czeka mnie zatem trzydzieści lat słuchania coraz bardziej błotnistego błota, bo realizatorzy dźwięku wymyślili sobie jakiś chory sposób pracy?

Możliwe, że realizatorzy dźwięku czegoś nie wiedzą, a poza tym są podatni na pranie mózgu jak każdy inny. Mózg można wyprać zwykłym ludziom, ale można też realizatorom. To tylko ludzie, jak by powiedział agent Kowal z matriksa.

O tym, że dobry sprzęt ma pasmo przenoszenia do 20 kHz, zacząłem czytać już w latach siedemdziesiątych. Wszyscy pamiętamy, jakie to było wrażenie w tamtym czasie wziąć do ręki ulotkę sprzętu dobrej zachodniej firmy. Kredowy papier, piękne kolory, świetne zdjęcia, no i tabelki z parametrami aparatury. Polski magnetofon, który miał pasmo do 12,5 kHz to był cienki, ale taki zachodni, co miał do 20k to był dobry.

Jeżeli ktoś w ogóle interesuje się sprzętem, to obudzony o północy i spytany jaką najwyższą częstotliwość dźwięku słyszy człowiek powie, że 20 kHz. Niestety to nie jest dobra odpowiedź. Gdyby spytać ile lat ma człowiek, to też nie jest dobrą odpowiedzią, że każdy ma lat sześć. W internecie można znaleźć wzór na górną częstotliwość dźwięku, którą człowiek może usłyszeć. Wynika z niego, że sześciolatek to może te 20 kHz usłyszeć. Wzór wygląda tak, że od 20925 trzeba odjąć wiek pomnożony przez 166. Żeby zostało 20 000, można odjąć tylko 925. A ile to będzie 925 podzielone przez 166? Niecałe sześć. Ale może wzór jest nie taki.

Poza tym problem z tym wzorem jest inny. Owszem, ja słyszę mniej więcej tyle (trochę mniej), ile wychodzi ze wzoru. Ale fakt, że jestem w stanie usłyszeć 11 kHz nie znaczy, że tyle słyszę w muzyce. Przy tych 11k mam już bardzo duży spadek, więc w nagraniach praktyczne znaczenie mają częstotliwości znacznie niższe. Może 9k, prędzej jednak 8 kHz. I dlatego prawie wszystkie płyty brzmią mi jak błoto.

Jak już napisałem, nie mam jeszcze sześćdziesięciu lat, ale muzyka już teraz zamieniła się w błoto za sprawą chorej realizacji dźwięku. A co słyszą siedemdziesięciolatkowie? A co osiemdziesięciolatkowie?  Jest taki dziarski 78-latek, który się intensywnie produkuje i wypowiada na temat jakości sprzętu i sałnd kłality. Przecież to jest żałosne.

Kiedyś rozmawiałem z moim kolegą, który chodził do technikum elektronicznego. Mieli oni tam generator i on twierdził, że słychać nawet więcej niż 20k, jak się da trochę głośniej. Ja mam co do tego wątpliwości. Prędzej on mógł słyszeć intermodulacje schodzące w dół niż więcej niż 20k.

Człowiek nie jest w stanie usłyszeć 20 000 Hz. Człowiek nie jest w stanie przebiec 100 metrów w czasie  9,58 s. Człowiek nie jest w stanie podnieść ciężaru 267 kg. To, że dziecko może usłyszeć 20k i byli tacy, którzy przebiegli 100m w czasie poniżej 10 sekund czy uzyskali w podrzucie ponad ćwierć tony, to nie znaczy, że zwykły Kowalski tak potrafi. Podobnie z realizację dźwięku. Większość płyt nadaje się do słuchania przez małe dzieci, bo już nawet nastolatki nie usłyszą wszystkiego.

999 realizatorów dźwięku na 1000 nie słyszy tego, co robi. Być może statystyka jest jeszcze gorsza.

Ten realizacyjny absurd ma rozmiary niebywałe. Zastanówmy się tylko nad dwoma aspektami. Wszyscy narzekają na kompresję czyli redukcję dynamiki dźwięku. Owszem, to jest bardzo duży problem, ale nie jedyny.

Ktoś kiedyś zauważył, że fajnie jest, jak się doda trochę, albo trochę więcej wysokich tonów. Więc realizatorzy dźwięku zaczęli je dodawać. Im mieli lepszy sprzęt, tym dodawali więcej. Jak się zacznie oglądać nagrania, to widać, że zakres powyżej 10k z czasem stał się bardzo "gorący". W odniesieniu do indywidualnego realizatora wyglądać to może w ten sposób.

Realizator trzydziestolatek w latach siedemdziesiątych dodaje trochę wysokich tonów. Sprzęt ma już lepszy i trochę więcej może. Już nie słyszał wszystkiego, co zrobił, ale dodał wysokich tonów i skompensował sobie utratę słuchu w tym zakresie. W latach osiemdziesiątych ten już czterdziestolatek musi dodać więcej, żeby skompensować utratę słyszenia, ale może to zrobić. Sprzęt ma lepszy, lepsze są kompresory i limitery. W latach dziewięćdziesiątych ten pięćdziesięcioletni realizator dźwięku musi już mieć pewne wątpliwości, o ile jest spostrzegawczy, ale siedzi cicho, robi swoje, nie przyznaje się, że coś jest nie tak. Ale przecież są nowsze kompresory i limitery. Można zrobić jeszcze głośniej i jakoś zamaskować problem. W XXI wieku nasz sześćdziesięciolatek działa po omacku. Realizuje bardziej na wskaźniki niż na słuch, ale milczy albo opowiada jakieś dziwne rzeczy o brzmieniu i sprzęcie. Co zrobił w nagraniach, to on już nie ma bladego pojęcia, a loudness war osiągnęła swoje apogeum. Najgorsze pod względem realizacyjnym płyty ukazały się właśnie na początku XXI wieku, wliczając reedycje. No i wreszcie czas na emeryturę. Zbieg okoliczności?

A ci młodsi to zrobią coś lepiej? Przecież oni też mają wpojone, że człowiek słyszy 20 kHz, więc powyżej 10k jest mnóstwo przestrzeni do robienia głośno. A że oni sami tyle nie słyszą, to nie ma znaczenia.

Bryndza robi się po pięćdziesiątce, tak przed sześćdziesiątką. Jak ktoś ma cztery dychy, to już muzyka mu nie brzmi tak, jak kiedyś, ale przeważnie nie ma problemów, żeby słuchać typowych produkcji. Po pięćdziesiątce za to pojawia się coraz więcej płyt bez wysokich tonów. Jak się im przyjrzeć, to te wysokie tony są tam nawet w nadmiarze, ale słuch już nie ten. A jak ma się prawie sześćdziesiąt ta, to okazuje się, że ten realizacyjny obłęd zniszczył prawie wszystko i nie ma czego słuchać. Kilka dobrze zrobionych płyt się znajdzie, ale co z tego? Jak ktoś chce słuchać z przyjemnością, to musi sięgać do lat sześćdziesiątych, a nawet wcześniej. Cóż za paradoks. Im lepszy sprzęt (nagraniowy), tym gorszy dźwięk.

Przerobienie talerzy perkusyjnych, w szczególności hi-hata, na instrumenty ultradźwiękowe to nie był dobry pomysł. Niestety granica ultradźwięków jest płynna. Dla małego dziecka to będzie 20k, ale dla sześćdziesięciolatka już tylko połowa z tego. Ale jest jeszcze inny chory pomysł realizacyjny.

Realizatorzy zauważyli, że jak się doda zniekształceń, to brzmienie jest "fajniejsze". Jak zauważyli, to zaczęli dodawać. Faktycznie, dźwięk zniekształcony jest (był) fajniejszy. Ja takowy lubiłem, gdy te zniekształcenia mogłem jeszcze usłyszeć. Tylko, że teraz one są poza granicą ultradźwięków.

Proszę zauważyć, że dodawanie harmonicznych, takich czy innych, do spektrum instrumentu nie zmieni wiele, zgoła nic. Dopiero jak się tych zniekształceń doda powyżej ich normalnego spektrum, to staną się słyszalne, a brzmienie zrobi się "fajne". Jak się popatrzy na różne realizacje, to widać, że werbel ma spektrum sięgające bardzo, bardzo wysoko. Ale jak się popatrzy jak wysoko realizatorzy potrafią pociągnąć spektrum bębna basowego, to można się naprawdę zdziwić.

Pewnie to będzie leciutką przesadą, ale można powiedzieć, że fajne brzmienie płyt polega na dwóch manewrach. Po pierwsze kompresja dynamiki dźwięku. Po drugie dodanie zniekształceń.

Zniekształceń dodają nie tylko ci, co realizują muzykę. W filmach też się dodaje zniekształceń. Ktoś kiedyś napisał, że w filmie wszystko brzmi trochę inaczej. Kompresja i, przede wszystkim, zniekształcenia. Jeżeli w filmie ktoś nalewa kawy do filiżanki, to brzmi to fajnie i inaczej niż w rzeczywistości. Ale sześćdziesięcioletni kinoman usłyszy już całkiem zwykły dźwięk. Zniekształcenia są poza granicą ultradźwięków, czyli tak powyżej 10k.

Filmy brzmią inaczej, fajniej jak się jest młodym i zwyczajnie, jak się jest starym.

We wszystkich źródłach dotyczących słuchu powinno się podawać, że zakres słyszalnych częstotliwości jest zmienny. I nie byłoby dużym błędem przyjęcie założenia, że człowiek słyszy od 20 Hz do 8 kHz. 12 kHz mniej, niż to się powszechnie uważa. Niestety, jak się wyjdzie z matriksa rzeczywistość jest mniej atrakcyjna, ale jednak przecież chodzi się po Ziemi.

Czy realizatorzy dźwięku wiedzą, że ich "target" to osoba słysząca 8 kHz? Iże wszystko powyżej to jedynie bonus, który można dodać, ale to tylko bonus. To, co się liczy naprawdę to ledwo 8 kHz.

To oni wiedzą, że nagrywają prozę? Na pewno są tacy, którzy wiedzą, ale się nie przyznają.

Na koniec przytoczę słowa, które powiedział Rom w odcinku "The.Assignment". No i też musi się tu znaleźć Chief O'Brien, ale chodzi o to, co mówi Rom.

 - Rom... I'm going to have to leave you in a tough spot.

- Captain Sisko, Odo...they don't know about any of this, do they?

- No. No, they don't and I want you to help me keep it that way for a little while longer.

- I have to stay here and play the idiot?

- I'm afraid so. Now, no matter what Odo asks you...

- I'm Quark's brother. I know the role.

wtorek, 4 lutego 2025

Uchem Weterana: Ryszard Sygitowicz – Bez Grawitacji

Ryszard Sygitowicz wydał swego czasu płytę "Bez Grawitacji". Ktoś, kto skojarzył sobie autora z zespołem, w którym wcześniej grał, spodziewał się chyba innej muzyki. Przynajmniej prowadzący blog był trochę zaskoczony. Jednak muzyką my się tu nie zajmujemy, raczej realizacją dźwięku.


Tym razem za przykład posłuży drugi utwór z pierwszej strony.


Widzimy, że hi-hat, a właściwie to chodzi o automat perkusyjny, na rysunku zaznaczony "A" i "B", został podcięty do około 5 kHz. W pewnym wieku, czyli po pięćdziesiątce czy raczej przed sześćdziesiątką, "A" się już nie słyszy, natomiast słyszy się jeszcze "B". Dzieje się tak dlatego, że "A" jest w ogóle cichszy niż "B", a poza tym "B" jest głośniejszy trochę niżej.

Ta płyta pokazuje, że czasem przydatna jest regulacja barwy. Mianowicie jeśli się doda trochę wysokich tonów, tak co najmniej 6 dB, to słychać bez problemu także "A". Jednak jednocześnie okazuje się, że dodając wysokich tonów mamy więcej nie tylko to, co słabo słyszymy, ale również to, co dobrze słyszymy. Wzmacniacz autora bloga zaczyna dodawać wysokich tonów tak od 3 kHz, a chodziłoby o danie głośniej od 5 kHz. Wobec tego korektor graficzny byłby tu lepszy.

Ale o czym my tu mówimy. Normalny świat jest taki, że ludzie zastanawiają się czy płyta brzmi lepiej, bo została wytłoczona na tradycyjnej prasie, czy też injection molded. Wypada dodać, że pewna znana osoba z audiofilskiej branży, która wypowiada się o tych wtryskiwanych płytach ma 78 lat. Według wzoru na górną granicę słyszenia wychodzi, że będąc w tym wieku można usłyszeć co najwyżej 8 kHz. Jednak przy 8 kHz będzie już bardzo duży spadek czułości słuchu i dobrze można usłyszeć częstotliwości trochę niższe, 6 najwyżej 7 kHz. Ale i tak ktoś musiałby być bardzo ostrożny i unikać przeróżnych hałasów.

Co ktoś może powiedzieć o jakości winyla słysząc 6 czy 7 kHz? Wydaje się jednak, że jest przekonany, że wszystko świetnie słyszy.

wtorek, 28 stycznia 2025

Hipotetyczny życiorys audiofila

Nasze najpopularniejsze forum internetowe dla osób interesujących się sprzętem i w ogóle dla audiofili ma pewną ciekawą cechę. Otóż oni tam podają ile lat dany użytkownik się udziela. I są tacy z dość długim stażem. Pięć lat, dziesięć, dwadzieścia...

Załóżmy, że ktoś zaczął się interesować audiofilską tematyką będąc po czterdziestce. W takim razie ten hipotetyczny życiorys czy też może raczej "życiorys" może wyglądać w ten sposób.

Na początku było poszukiwanie wzmacniacza. Niech to poszukiwanie trwa dwa lata. W ogóle każde poszukiwanie niech tyle trwa. Kiedy wzmacniacz marzeń został znaleziony zaczęło się poszukiwanie źródła. Zresztą kolejność poszukiwań i czas nie mają znaczenia. Poza tym wszystko można zacząć od początku.

Źródło to mógł być odtwarzacz CD. Ale po znalezieniu odtwarzacza CD nasz audiofil mógł zainteresować się winylami. I najpierw szukał gramofonu, potem wkładki, a następnie przedwzamcniacza. Tzn. przedprzedwzmacniacza. To ile już mamy lat poszukiwań? Dziesięć przykładowo.

Ale przecież zawsze można czegoś szukać. Na pewnym forum jest cały dział poświęcony "kontroli wibracji". Można sobie kontrolować wibracje wszystkiego.

Dalej są kable, bezpieczniki i jakieś tam listwy zasilające. A lata lecą.

Tematów poszukiwań można wymieniać wiele. Chodzi jednak o czas. Załóżmy, że w życiorysie naszego audiofila poszukiwania zajęły dwadzieścia lat. I teraz ma on super "system".

W takim razie nasz czterdziestolatek został sześćdziesięciolatkiem. Słuch oczywiście już nie ten, co kiedyś, na początku przygody z audiofilstwem. A w porównaniu z nastolatkami, to już lepiej nie mówić.

Nasz audiofil sześćdziesięciolatek uważa, że ma super system i dzięki temu wszystko świetnie słyszy. Tylko, że nie słyszy już połowy spektrum dźwięku, a realizatorzy przesunęli niektóre instrumenty do tej połowy niesłyszalnej. Więc pewnych instrumentów już nasz PT audiofil nie słyszy, o tym, że brzmienie stało się błotem, z powodu bezsensownego sposobu realizacji dźwięku, nie wspominamy. Tzn. nie w tym poście.

Ile on wydał kasy na sprzęt i dodatki? I co sobie za nie kupił? Ile wydał nie wiemy. Ale wiemy co kupił. Mianowicie kupił sobie złudzenia.

Cóż za ironia. Iluzja przybliżania się do idealnego dźwięku z jednej strony. Z drugiej strony systematyczna degradacja słuchu.

Ale przecież, że brakuje instrumentów nie można przeoczyć. Czy jednak można?

sobota, 25 stycznia 2025

DVD na 24 fps: The Straight Story

Mniej więcej dwadzieścia lat temu do czasopism dodawano płyty z filmami. I jednej z takich płyt przypatrzymy się dzisiaj.


Kiedy wydaje ci się, że przechowywanie płyty w kartoniku nie jest optymalnym rozwiązaniem...

Tytuł filmu wydaje się być łatwy do przetłumaczenia, jednak w rzeczywistości nie jest to takie proste. W oryginale tytuł mógł być taki: "The Alvin Straight Story".

Co się zmieniło przez te dwadzieścia lat? Richard Farnsworth zmarł w roku 2000., a Harry Dean Stanton w 2017 r. Pamiętamy go z filmu "Alien". Angelo Badalamenti zamrł w 2022r.  A David Lynch odszedł kilkanaście dni temu, dokładnie 15 stycznia.

 



Problem ze słuchem polega na tym, że pogarsza się z dnia na dzień. Odbierany zakres dźwięków systematycznie się zmniejsza. Dzieje się to tak wolno, że można tego nie zauważyć, co zdaje się jest typowe. Można też nie wiedzieć, że ma się uszkodzony słuch z powodu np. ekspozycji na hałas.

Jeśli ktoś z Czytelników bloga nie widział tego filmu, to oczywiście może go obejrzeć, ale nie powinien się spodziewać kina akcji. Nie będziemy się zajmować ścieżką dźwiękową, chociaż są przesłanki, żeby to zrobić.

Obraz został tu przywołany z tego powodu, że padają w nim słowa widoczne na kadrze z filmu. Audiofile i np. ludzie zajmujący się fonografią zdają się nie pamiętać jak brzmiała muzyka kiedyś, gdy byli młodzi. Nie zauważają, że nie słyszą już tego, co było fajne. Nie zauważają, że w ogóle nie słyszą już niektórych instrumentów.

W tym filmie nie porusza się tematu dysonansu poznawczego, ale prowadzący blog taki dysonans ma. Dlaczego ludzie zapominają, jak byli młodzi? Wskutek tego zapominania dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Redaktor radiowy w audycji puszcza płytę, którą grał kilkadziesiąt lat temu, oczywiście z winyla, wtedy i teraz i mówi, że płyta się świetnie zachowała, w sensie takim, że nie trzeszczy. Otóż trzeszczy. Trzeszczy, ale dziś tego pan redaktor tego nie słyszy, bo ma ponad siedem dych. I nie słyszy jeszcze innych rzeczy.

Tak to właśnie jest. Nie słyszy się połowy pasma, albo i więcej, nie słyszy się wielu innych szczegółów, bo słuch już jest przytępiony, ale to nie przeszkadza w wypowiadaniu się, bo ludziom wydaje się, że wszystko świetnie słyszyą. Z takiego matriksa wyjść jest strasznie trudno. Droga do wyjścia jest pod górę i nie jest prosta.