Kilkakrotnie był tu poruszany temat nagrywania audycji radiowych. Dźwięk radiowy charakteryzuje to, że powyżej 15 kHz nie ma nic. W internecie pasmo czasem sięga do do 16 kHz. W obu przypadkach można nagrywać takie programy z próbkowaniem 32000 Hz przy czym trzeba dodać, że nagrywanie strumienia internetowego powinno polegać na jego zapisie w takiej postaci, jak on jest w oryginale. Przy założonej przepływności zysk z takiego sposobu nagrywania polega na tym, że pliki są mniejsze, bo nie ma pustych bitów dla częstotliwości powyżej 16 kHz, które tylko powiększają ich wielkość.
Testowy plik nagrania z godzinną audycją z próbkowaniem 48 kHz waży 83,3 MB, z 44,1 kHz 81,8MB, natomiast z próbkowaniem 32 kHz już tylko 72,7MB. Oszczędności są naprawdę spore. Mając większą ilość nagrań ma to jeszcze większe znaczenie. Osoby nagrywające systematycznie, nawet latami swoje ulubione programy mogą zaoszczędzić pojemność całego sporego dysku.
Nagrywanie z wyjścia radia DAB z próbkowaniem 48 kHz, kiedy widmo sygnału kończy się na 15 kHz nie ma sensu.
W przypadku nadawców zmniejszenie częstotliwości próbkowania może podnieść jakość. Zamiast pustych bitów, które zabierają pasmo pozostaną tylko te, które niosą informacji, będzie po prostu więcej informacji o dźwięku, który jest więc jakość wzrośnie.
Wszystkie programy radiowe na satelitach powinny być nadawane z kodowaniem 32000 Hz chyba, że nadawca postanowił poszerzyć pasmo, bo nadaje tylko w sieci i przez satelitę i nie szczędzi pasma. Ale wszyscy nadawcy, którzy nadają naziemnie i przygotowują sygnał do tej wersji, a później z niej korzystają do wysłania na satelitę, powinni to robić z niższym próbkowaniem. Zamiast mp2 48 kHz 192 kb/s zrobić mp2 32 kHz 192 kb/s i jakość powinna się zauważalnie, tzn. odczuwalnie podnieść.
Jest jednak pewien problem, a nawet dwa. Weź przeciętnego słuchacza i powiedz mu, że zamiast 48 kHz będzie 32. Będzie się wykłócał do upadłego, że nie wolno, bo jakość spadnie, gdyż on widział w reklamie DAC'a jak tam były narysowane takie schodki i przy 32 kHz one będą za duże. Przy 48 kHz też są za duże, bo dla niego wystarczająco małe będą przy gigahercach dopiero. I nie uda się wytłumaczyć, że częstotliwość próbkowania wpływa tylko i wyłącznie za szerokość pasma, a w ogóle w żadnym przetworniku nie ma żadnych takich schodków, bo to są przetworniki delta sigma i w nich schodków w ogóle nie ma, tylko taki przebieg prostokątny, którego też na wyjściu nie ma, bo jest filtr dolnoprzepustowy. A skoro powyżej 15 czy 16 kHz nic w tych audycjach nie ma, więc nie ma sensu stosować wyższego niż 32 kHz. Ale nie, on to usłyszy. Teraz nie słyszy, ale w domu ma system, który jest bardziej transparentny i usłyszy, jak będzie bardziej zrelaksowany, nikt mu nie będzie stał nad uchem i będzie widział z jakim próbkowaniem jest dany plik.
No ale może ktoś weźmie sobie moje rady do serca i jakość w radio wzrośnie, a pliki wrzucane do sieci będą mniejsze. Ale z plikami to już mały problem, bo jak będę chciał sobie coś nagrać, to zrobię to dobrze.
środa, 2 maja 2018
sobota, 28 kwietnia 2018
Ostatnia nadzieja winylowców i oczywiście płonna
Podczas kiedy całe audiofilskie towarzystwo zajmuje się wsłuchiwaniem w rzeczy, których nie ma, płyta winylowa faktycznie ma swoje brzmienie. Składa się ono z dość szerokiego spektrum zniekształceń i zakłóceń. O ile współcześnie używanych nośników nie sposób od siebie odróżnić, to winyl odróżnić można bez żadnego wysiłku od wszystkiego.
Możliwe jest odróżnienie winyla od taśmy magnetofonowej i od nośników cyfrowych. Ale przecież można odróżnić LP od SP a także różne longi z tą samą muzyką, przykładowo wydane w różnych krajach, albo w różnych latach. Nie ma problemu z odróżnieniem dwóch ongiś identycznych longów, z których aktualnie jeden jest mniej zdarty od drugiego. Nie bierzemy pod uwagę płyt, które ktoś kiedyś elegancko zarysował, bo to zbyt proste, przecież jednak każda płyta trzeszczy w sposób unikalny.
Najbardziej irytującą cechą winyli jest to, poza tym, że można zniszczyć płytę jednym odtworzeniem starą igłą, że jakość systematycznie spada wraz ze zbliżaniem się do końca zapisu. Wynika ten spadek jakości czy też wzrost zniekształceń połączony ze zmniejszaniem się dynamiki z coraz mniejszej prędkości liniowej. Prędkość obrotowa jest stała, ale prędkość liniowa spada.
Bardzo adekwatne jest porównanie płyty analogowej do bagietki, która czerstwieje w miarę jedzenia. Otóż z pierwszym kęsem taka bagietka zaczyna czerstwieć w błyskawicznym tempie i piętka jest już nieco niestrawna, gdy przyjdzie ją skonsumować.
Rozwiązania problemu nie ma, można go albo przemilczeć, albo zbagatelizować, albo z nim żyć. Profesjonaliści znaleźli kilka rozwiązać.
Pierwsze rozwiązanie problemu polega na masteringu pod winyl. Ostatnie utwory na stronie muszą być pozbawione części wysokich tonów itd, żeby się to dało lepiej zapisać i odtworzyć. Drugi to umieszczanie na końcu strony utworu cichszego i spokojniejszego. Trzecie, rewolucyjne polega na nagraniu płyty od środka, jeśli utwór zaczyna się cicho, a kończy głośno - przykład "Bolero". I jest jeszcze jeden sposób, najlepszy - naciąć płytę 12 calową z prędkością 45 obrotów. Prędkość liniowa znacznie wzrośnie i częściowo odpadnie nawet potrzeba masteringu i stosowania różnych tricków w czasie nacinania, nie mówiąc już o dawaniu cichego utworu na koniec.
LP kręcący się na 45 ma wystarczającą prędkość liniową zapisu, żeby dźwięk mógł być nagrany niemal bezkompromisowo. Jakość takiej płyty jest znacznie lepsza niż nagranej na 33. Jest jednak pewien problem. Czas.
Na jednej stronie 12 calowej płyty kręcącej się na 45 obrotów dużo muzyki się nie zmieści. I to jest problem. Jest całkiem sporo utworów, które są za długie na taką płytę. Błędne koło. Można mieć winyl z bardzo dobrą jakością dźwięku, ale nie każdy utwór się na nim zmieści.
No tak, no tak. Ale przecież mamy zapis cyfrowy i on umożliwia rejestrację dowolnie długich utworów i na dodatek jakość jest idealna. To może jednak lepiej używać tych nośników cyfrowych?
Możliwe jest odróżnienie winyla od taśmy magnetofonowej i od nośników cyfrowych. Ale przecież można odróżnić LP od SP a także różne longi z tą samą muzyką, przykładowo wydane w różnych krajach, albo w różnych latach. Nie ma problemu z odróżnieniem dwóch ongiś identycznych longów, z których aktualnie jeden jest mniej zdarty od drugiego. Nie bierzemy pod uwagę płyt, które ktoś kiedyś elegancko zarysował, bo to zbyt proste, przecież jednak każda płyta trzeszczy w sposób unikalny.
Najbardziej irytującą cechą winyli jest to, poza tym, że można zniszczyć płytę jednym odtworzeniem starą igłą, że jakość systematycznie spada wraz ze zbliżaniem się do końca zapisu. Wynika ten spadek jakości czy też wzrost zniekształceń połączony ze zmniejszaniem się dynamiki z coraz mniejszej prędkości liniowej. Prędkość obrotowa jest stała, ale prędkość liniowa spada.
Bardzo adekwatne jest porównanie płyty analogowej do bagietki, która czerstwieje w miarę jedzenia. Otóż z pierwszym kęsem taka bagietka zaczyna czerstwieć w błyskawicznym tempie i piętka jest już nieco niestrawna, gdy przyjdzie ją skonsumować.
Rozwiązania problemu nie ma, można go albo przemilczeć, albo zbagatelizować, albo z nim żyć. Profesjonaliści znaleźli kilka rozwiązać.
Pierwsze rozwiązanie problemu polega na masteringu pod winyl. Ostatnie utwory na stronie muszą być pozbawione części wysokich tonów itd, żeby się to dało lepiej zapisać i odtworzyć. Drugi to umieszczanie na końcu strony utworu cichszego i spokojniejszego. Trzecie, rewolucyjne polega na nagraniu płyty od środka, jeśli utwór zaczyna się cicho, a kończy głośno - przykład "Bolero". I jest jeszcze jeden sposób, najlepszy - naciąć płytę 12 calową z prędkością 45 obrotów. Prędkość liniowa znacznie wzrośnie i częściowo odpadnie nawet potrzeba masteringu i stosowania różnych tricków w czasie nacinania, nie mówiąc już o dawaniu cichego utworu na koniec.
LP kręcący się na 45 ma wystarczającą prędkość liniową zapisu, żeby dźwięk mógł być nagrany niemal bezkompromisowo. Jakość takiej płyty jest znacznie lepsza niż nagranej na 33. Jest jednak pewien problem. Czas.
Na jednej stronie 12 calowej płyty kręcącej się na 45 obrotów dużo muzyki się nie zmieści. I to jest problem. Jest całkiem sporo utworów, które są za długie na taką płytę. Błędne koło. Można mieć winyl z bardzo dobrą jakością dźwięku, ale nie każdy utwór się na nim zmieści.
No tak, no tak. Ale przecież mamy zapis cyfrowy i on umożliwia rejestrację dowolnie długich utworów i na dodatek jakość jest idealna. To może jednak lepiej używać tych nośników cyfrowych?
sobota, 14 kwietnia 2018
Gramofon analogowy vs. odtwarzacz cyfrowy w ślepym teście
Zrobienie testu porównawczego z użyciem gramofonu analogowego i odtwarzacza cyfrowego jest bardzo kłopotliwe, wydaje się nawet niemożliwe. Powody są dwa i oba wynikają z właściwości gramofonu analogowego.
1. Efekt mikrofonowy.
2. Zużywanie się płyty.
Efekt mikrofonowy polega w tym przypadku na sprzęganiu wkładki z głośnikiem. Gramofon analogowy sprzęga zawsze kiedy się słucha przez głośniki chyba, że są one w innym pomieszczeniu. Gdy się słucha przez słuchawki to zjawisko nie występuje. Dźwięk z głośników wywołuje mniejszą albo większą reakcję reakcję płyty, która przenosi się na igłę. Ale podatne na drgania są wszystkie elementy rozpatrywane osobno i jako całość. Talerz gramofonu masowego jest raczej mało podatny na wibracje, ale sama płyta na nim leżąca już nie. Słuchając nieco głośniej zauważymy, że muzykę odbieramy całym ciałem, już nie tylko słyszymy dźwięki, ale czujemy wibracje, uderzenia perkusji itd. Jeżeli dźwięk powoduje drganie szyb, drzwiczek do szafki, dzwonienie kluczyka w zamku szuflady i inne sensacje, to przecież dokładnie taka sama jest reakcja winylowej płyty leżącej na talerzu gramofonu, ale także korpusu, ramienia itd. Pytanie tylko jak głośno trzeba zagrać, żeby efekt stał się wyraźnie słyszalny. Gdy wystąpi sprzężenie, wtedy wiadomo, że to słychać wyraźnie;)
Efekt mikrofonowy daje się zauważyć nawet przy odsłuchu z umiarkowaną głośnością. Czasem właśnie najprawdopodobniej efekt mikrofonowy ratuje słaby zapis basu na płycie analogowej. Płyta analogowa odtwarzana w ten sposób, że gramofon zostanie odizolowany akustycznie od głośników momentalnie straci sporo ze swojego "ciepłego" dźwięku i zacznie grać "cienko" z powodu odchudzenia basu.
W domu trudniej jest zauważyć ten chudy bas płyty analogowej. Nikomu się nie będzie chciało, ani podobało, przeniesienie gramofonu albo głośników, do drugiego pomieszczenia, trzeba podkreślić za zamknięte dokładnie drzwi. A odsłuch przez słuchawki nie ujawnia tej chudości basu, bo w słuchawkach będzie dużo lepszy niż w głośnikach. Wobec tego słaby bas z głośników plus efekt mikrofonowy da podobne wrażenie jak dobry bas w słuchawkach i brak efektu mikrofonowego.
Różnice w brzmieniu gramofonów występują faktycznie, bo różne modele różnie mikrofonują. Są takie, które nie wykazują tego elementu niemal wcale, można podejrzewać, że one jednak nie są cenione przez amatorów "ciepłego" brzmienia analogów, bo po prostu obnażają braki w jakości dźwięku z winyla.
Wobec tego w teście porównawczym konieczne jest odizolowanie gramofonu od głośników, aby efekt mikrofonowy nie wystąpił. Konieczne to jest dlatego, że odsłuchy będą robione z dowolnie wybraną i różną głośnością, a skoro tak to trzeba by wykonać kopie cyfrowe winyli dla różnych głośności odsłuchu z różnym w konsekwencji efektem mikrofonowym. Taka procedura byłaby kłopotliwa i dlatego trzeba wyeliminować efekt zupełnie.
Rozumiemy, że chodzi o porównanie dźwięku bezpośrednio z płyty analogowej i kopii cyfrowej odtwarzanej następnie w jakimś odtwarzaczu. W takim razie można włączyć równocześnie płytę i odtwarzacz cyfrowy, oczywiście po wyrównaniu głośności, i dać pilota, żeby uczestnik testu mógł się przełączać pomiędzy nośnikami.
Problem polega jednak na tym, że każde odtworzenie winyla powoduje jego zużycie. Niewielkie, ale jednak. Można więc powiedzieć, że nigdy się nie porówna równolegle oryginału i kopii. Jeśli zgramy dźwięk z winyla, to porównanie będzie już z winylem o jedno odtworzenie bardziej zużytym. Niby niewielka różnica, ale różnica.
Ktoś może uważać, że jedno porównanie to za mało i będzie chciał powtórzyć odsłuch. Jeśli mu jeden nie wystarczy, to jeszcze raz, albo sto trzydzieści sześć razy. Jak już powiedzieliśmy każde odtworzenie płyty analogowej to jedna generacja zużycia się płyty więcej. Po którym odtworzeniu będzie to słyszalne wyraźnie jest kwestią dyskusyjną, ale dla osoby o dobrym słuchu, a więc młodej, wystarczy kilka odtworzeń, żeby mogła wyłapać degradację płyty.
W takim razie zdanie z pierwszego akapitu trzeba poprawić. Nie, że "wydaje się niemożliwe" ale po prostu jest niemożliwe. Ten czarny winylowy relikt się zużywa i z tego powodu porównania być nie może.
W każdym razie nawet dysponując dużą ilością identycznie wytłoczonych, nowiutkich winyli, z których jeden będzie użyty do sporządzenia kopii, a reszta do odsłuchu kopia cyfrowa jest identyczna jak oryginał dla nawet najbardziej zdrowych i młodych uszu.
1. Efekt mikrofonowy.
2. Zużywanie się płyty.
Efekt mikrofonowy polega w tym przypadku na sprzęganiu wkładki z głośnikiem. Gramofon analogowy sprzęga zawsze kiedy się słucha przez głośniki chyba, że są one w innym pomieszczeniu. Gdy się słucha przez słuchawki to zjawisko nie występuje. Dźwięk z głośników wywołuje mniejszą albo większą reakcję reakcję płyty, która przenosi się na igłę. Ale podatne na drgania są wszystkie elementy rozpatrywane osobno i jako całość. Talerz gramofonu masowego jest raczej mało podatny na wibracje, ale sama płyta na nim leżąca już nie. Słuchając nieco głośniej zauważymy, że muzykę odbieramy całym ciałem, już nie tylko słyszymy dźwięki, ale czujemy wibracje, uderzenia perkusji itd. Jeżeli dźwięk powoduje drganie szyb, drzwiczek do szafki, dzwonienie kluczyka w zamku szuflady i inne sensacje, to przecież dokładnie taka sama jest reakcja winylowej płyty leżącej na talerzu gramofonu, ale także korpusu, ramienia itd. Pytanie tylko jak głośno trzeba zagrać, żeby efekt stał się wyraźnie słyszalny. Gdy wystąpi sprzężenie, wtedy wiadomo, że to słychać wyraźnie;)
Efekt mikrofonowy daje się zauważyć nawet przy odsłuchu z umiarkowaną głośnością. Czasem właśnie najprawdopodobniej efekt mikrofonowy ratuje słaby zapis basu na płycie analogowej. Płyta analogowa odtwarzana w ten sposób, że gramofon zostanie odizolowany akustycznie od głośników momentalnie straci sporo ze swojego "ciepłego" dźwięku i zacznie grać "cienko" z powodu odchudzenia basu.
W domu trudniej jest zauważyć ten chudy bas płyty analogowej. Nikomu się nie będzie chciało, ani podobało, przeniesienie gramofonu albo głośników, do drugiego pomieszczenia, trzeba podkreślić za zamknięte dokładnie drzwi. A odsłuch przez słuchawki nie ujawnia tej chudości basu, bo w słuchawkach będzie dużo lepszy niż w głośnikach. Wobec tego słaby bas z głośników plus efekt mikrofonowy da podobne wrażenie jak dobry bas w słuchawkach i brak efektu mikrofonowego.
Różnice w brzmieniu gramofonów występują faktycznie, bo różne modele różnie mikrofonują. Są takie, które nie wykazują tego elementu niemal wcale, można podejrzewać, że one jednak nie są cenione przez amatorów "ciepłego" brzmienia analogów, bo po prostu obnażają braki w jakości dźwięku z winyla.
Wobec tego w teście porównawczym konieczne jest odizolowanie gramofonu od głośników, aby efekt mikrofonowy nie wystąpił. Konieczne to jest dlatego, że odsłuchy będą robione z dowolnie wybraną i różną głośnością, a skoro tak to trzeba by wykonać kopie cyfrowe winyli dla różnych głośności odsłuchu z różnym w konsekwencji efektem mikrofonowym. Taka procedura byłaby kłopotliwa i dlatego trzeba wyeliminować efekt zupełnie.
Rozumiemy, że chodzi o porównanie dźwięku bezpośrednio z płyty analogowej i kopii cyfrowej odtwarzanej następnie w jakimś odtwarzaczu. W takim razie można włączyć równocześnie płytę i odtwarzacz cyfrowy, oczywiście po wyrównaniu głośności, i dać pilota, żeby uczestnik testu mógł się przełączać pomiędzy nośnikami.
Problem polega jednak na tym, że każde odtworzenie winyla powoduje jego zużycie. Niewielkie, ale jednak. Można więc powiedzieć, że nigdy się nie porówna równolegle oryginału i kopii. Jeśli zgramy dźwięk z winyla, to porównanie będzie już z winylem o jedno odtworzenie bardziej zużytym. Niby niewielka różnica, ale różnica.
Ktoś może uważać, że jedno porównanie to za mało i będzie chciał powtórzyć odsłuch. Jeśli mu jeden nie wystarczy, to jeszcze raz, albo sto trzydzieści sześć razy. Jak już powiedzieliśmy każde odtworzenie płyty analogowej to jedna generacja zużycia się płyty więcej. Po którym odtworzeniu będzie to słyszalne wyraźnie jest kwestią dyskusyjną, ale dla osoby o dobrym słuchu, a więc młodej, wystarczy kilka odtworzeń, żeby mogła wyłapać degradację płyty.
W takim razie zdanie z pierwszego akapitu trzeba poprawić. Nie, że "wydaje się niemożliwe" ale po prostu jest niemożliwe. Ten czarny winylowy relikt się zużywa i z tego powodu porównania być nie może.
W każdym razie nawet dysponując dużą ilością identycznie wytłoczonych, nowiutkich winyli, z których jeden będzie użyty do sporządzenia kopii, a reszta do odsłuchu kopia cyfrowa jest identyczna jak oryginał dla nawet najbardziej zdrowych i młodych uszu.
niedziela, 1 kwietnia 2018
Wydanie specjalne magazynów audio Hi-Fi
Dziś na całym świecie ukazały się specjalne wydania, dostępne nieodpłatnie zresztą, wszystkich największych czasopism zajmujących się sprzętem grającym Hi-Fi. W tych wydawnictwach redakcję przyznają, że wszystkie recenzje wzmacniaczy, odtwarzaczy, słowem całości sprzętu grającego wysokiej klasy były humbugiem. Wszystko gra identycznie, a jeśli nie, to z tej przyczyny, że sprzęt jest popsuty lub nie spełnia wymagań jakościowych zawartych w normach.
Jednocześnie producenci sprzętu przepraszają nabywców za to, że wprowadzając standardy SACD, DVD Audio tzw. dźwięk o "wysokiej rozdzielczości" wprowadzali ich celowo w błąd mając pełną świadomość, że nie dają one żadnej zauważalnej poprawy jakości w porównaniu do CD audio.
Natomiast wytwórnie fonograficzne oferujące pliki o "wysokiej rozdzielczości" informują, że będą one dostępne w takiej samej cenie jak pliki w standardzie 44/16, a ta cena z kolei będzie obniżona do poziomu mp3, bo i tak nie ma żadnej poprawy w stosunku do tego ostatniego.
Natomiast małe firmy produkujące zestawy Hi-Fi o ekstremalnych cenach zadeklarowały, że zwrócą nadpłaty klientom, którzy za nie słono przepłacili. Niektórzy mogą się spodziewać zwrotów w wysokości kilku milionów, bo przyjęto poziom cenowy standardowego zestawu o wysokiej jakości, a ten nie jest przesadnie drogi.
Jednocześnie producenci sprzętu przepraszają nabywców za to, że wprowadzając standardy SACD, DVD Audio tzw. dźwięk o "wysokiej rozdzielczości" wprowadzali ich celowo w błąd mając pełną świadomość, że nie dają one żadnej zauważalnej poprawy jakości w porównaniu do CD audio.
Natomiast wytwórnie fonograficzne oferujące pliki o "wysokiej rozdzielczości" informują, że będą one dostępne w takiej samej cenie jak pliki w standardzie 44/16, a ta cena z kolei będzie obniżona do poziomu mp3, bo i tak nie ma żadnej poprawy w stosunku do tego ostatniego.
Natomiast małe firmy produkujące zestawy Hi-Fi o ekstremalnych cenach zadeklarowały, że zwrócą nadpłaty klientom, którzy za nie słono przepłacili. Niektórzy mogą się spodziewać zwrotów w wysokości kilku milionów, bo przyjęto poziom cenowy standardowego zestawu o wysokiej jakości, a ten nie jest przesadnie drogi.
poniedziałek, 5 marca 2018
Samochód - najgorsze miejsce do słuchania muzyki, ale za to bardzo lubiane
A może samochód nie jest takim złym miejscem, żeby sobie posłuchać muzyki? Zobaczmy.
Współczesne samochody nie są tak głośne jak stare kaszlaki. Mimo wszystko jednak hałas to hałas i on jest jednym z najważniejszych powodów, że realizatorzy z tak maniakalnym uporem dążyli do uzyskania DR0, tzw. Dynamic Range, co im się zresztą udało. Gdyby nie to, że samochód daje duży odsetek czasu, kiedy ludzie w ogóle słuchają muzyki, tzw. inżynierowie dźwięku nigdy nie pozwoliliby sobie na tak drastyczne podejście do masteringu, a przecież często właśnie w samochodzie klienci oceniają pracę realizatora. Do słuchania w aucie dynamika każdego naturalnego źródła dźwięku jest za duża, włączając w to młot pneumatyczny. Przy większych prędkościach jazdy i większym poziomie hałasu w aucie nie da się usłyszeć nawet wszystkich szczegółów uderzenia pioruna, o muzyce nie ma sensu wspominać.
Dlaczego ludzie jednak lubią słuchać w aucie? Poza tym, że jazda do pracy zajmuje np. godzinę i tyle samo w drugą stronę itp. więc jest na to czas. Dlatego, że właściwie tylko w aucie mogą usłyszeć dobry bas. Nie do końca dobry, bo pneumatyczny, ale auto jest tak małe, że nie powstaną w nim mody, w zakresie niskich częstotliwości oczywiście. A odsłuch niepodbarwionego przez mody i z tego też powodu "szybkiego" basu daje satysfakcję.
W samochodzie bas nie muli, nie wlecze się i nie zlewa szybkich nut. W domu nikt takiego basu nie ma poza nielicznymi osobami, które mają profesjonalne adaptacje akustyki pomieszczeń o wystarczającej kubaturze i dobrych proporcjach.
Jeśli ktoś zaprotestuje, że owszem, ma w domu świetny bas w takim razie może sobie odpowiedzieć na kilka pytań. A mianowicie: Czy brał kiedyś udział w dyskusji na temat jakie kolumny są lepsze, takie z dużym głośnikiem niskotonowym, a może z kilkoma mniejszymi? A może debatował nad subwooferem jaki by tu kupić? No i jeszcze przykładowo czy udzielał się w wątku w rodzaju, że niektóre nuty w basie nikną?
Problemy z basem trapią wielu użytkowników, można powiedzieć, że to jak z alergią, każdy ma, nie każdy wie.
Auto jest po prostu za małą puszką, jak już wspomniałem, żeby mogły się nabudować rezonanse w zakresie niskich tonów, a głośniki są "w ścianie" więc nie ma też możliwości powstania wycięć. Niestety na zakresie niskich częstotliwości kończą się zalety takiego samochodowego odsłuchu.
Tony średnie i wysokie są przerzedzone silnymi odbiciami od wszystkiego, zwłaszcza lewej szyby, jeśli wychodzimy z założenia, że słuchamy prowadząc i nie jest to wersja angielska auta. Oddziaływanie bliskich powierzchni zaburza barwę, która staje się dziwna. Nie każdy na to zwraca uwagę, bo niewielu ma słuch muzykalny, a w ogóle mało kto wie o co chodzi i na co zwracać uwagę. Sytuację ratuje właśnie bas, który ma duży potencjał do maskowania pozostałych braków dlatego, że jest pełny i bez wytłumień. Poza tym marketingowcy zapełnili już całe góry przeróżnych wydawnictw bajkami o dobrej jakości odsłuchu w aucie. Więc skoro napisano już tysiące razy, że jest jakieś "Car Hi-Fi", to znaczy, że jest.
Bliskość wszystkiego powodująca powstanie filtracji grzebieniowej jest bardzo dobrze znana realizatorom dźwięku, a właściwie tym osobom, które zajmują się masteringiem. Żeby sobie z tym jakoś poradzić i zrobić taki dźwięk, który sprawdzi się w aucie muszą brzmienie "podrasować". I to jest problem, bo taki podrasowany czyli spaskudzony dźwięk nie jest wadą w samochodzie, ale w domu w dobrych warunkach odsłuchu cała mizeria jest słyszalna aż za bardzo.
Jeśli się to doda do silnej kompresji, mamy odpowiedź czemu tak dużo muzyki nie daje się słuchać w domu. Realizacja dźwięku jest dostosowana do silnego hałasu i filtracji grzebieniowej, takiej samochodowej, a nie domowej.
Poza tym w aucie słyszy się wszystko skrzywione, bo naprawdę mało kto słucha jako piąty siedząc na środku tylnej kanapy. A przecież podstawą dobrego odbioru jest symetria bazy. Więc naprawdę trudno zrozumieć usiłowania nazywania odsłuchu w samochodzie "Car Hi-Fi". Jeśli ktoś nie dostrzega problemu niech przesunie fotel w domu na lewo, albo niech siądzie z boku na sofie. Czy taki odsłuch siedząc praktycznie na wprost jednego głośnika będzie faktycznie odsłuchem o wysokiej jakości?
Dużo by można pisać o odsłuchu w samochodzie. Zastanawiające jest to, że ten samochodowy odsłuch jest naprawdę marny i to daje się łatwo zauważyć, ale nikt o tym głośno nie mówi, wręcz przeciwnie. Dlaczego marketing i producenci o tym nie mówią jest jasne, nikt by nie kupował drogiego sprzętu do aut. Ale dlaczego tzw. zwykli ludzie nic nie mówią?
Naprawdę nie słyszą?
Współczesne samochody nie są tak głośne jak stare kaszlaki. Mimo wszystko jednak hałas to hałas i on jest jednym z najważniejszych powodów, że realizatorzy z tak maniakalnym uporem dążyli do uzyskania DR0, tzw. Dynamic Range, co im się zresztą udało. Gdyby nie to, że samochód daje duży odsetek czasu, kiedy ludzie w ogóle słuchają muzyki, tzw. inżynierowie dźwięku nigdy nie pozwoliliby sobie na tak drastyczne podejście do masteringu, a przecież często właśnie w samochodzie klienci oceniają pracę realizatora. Do słuchania w aucie dynamika każdego naturalnego źródła dźwięku jest za duża, włączając w to młot pneumatyczny. Przy większych prędkościach jazdy i większym poziomie hałasu w aucie nie da się usłyszeć nawet wszystkich szczegółów uderzenia pioruna, o muzyce nie ma sensu wspominać.
Dlaczego ludzie jednak lubią słuchać w aucie? Poza tym, że jazda do pracy zajmuje np. godzinę i tyle samo w drugą stronę itp. więc jest na to czas. Dlatego, że właściwie tylko w aucie mogą usłyszeć dobry bas. Nie do końca dobry, bo pneumatyczny, ale auto jest tak małe, że nie powstaną w nim mody, w zakresie niskich częstotliwości oczywiście. A odsłuch niepodbarwionego przez mody i z tego też powodu "szybkiego" basu daje satysfakcję.
W samochodzie bas nie muli, nie wlecze się i nie zlewa szybkich nut. W domu nikt takiego basu nie ma poza nielicznymi osobami, które mają profesjonalne adaptacje akustyki pomieszczeń o wystarczającej kubaturze i dobrych proporcjach.
Jeśli ktoś zaprotestuje, że owszem, ma w domu świetny bas w takim razie może sobie odpowiedzieć na kilka pytań. A mianowicie: Czy brał kiedyś udział w dyskusji na temat jakie kolumny są lepsze, takie z dużym głośnikiem niskotonowym, a może z kilkoma mniejszymi? A może debatował nad subwooferem jaki by tu kupić? No i jeszcze przykładowo czy udzielał się w wątku w rodzaju, że niektóre nuty w basie nikną?
Problemy z basem trapią wielu użytkowników, można powiedzieć, że to jak z alergią, każdy ma, nie każdy wie.
Auto jest po prostu za małą puszką, jak już wspomniałem, żeby mogły się nabudować rezonanse w zakresie niskich tonów, a głośniki są "w ścianie" więc nie ma też możliwości powstania wycięć. Niestety na zakresie niskich częstotliwości kończą się zalety takiego samochodowego odsłuchu.
Tony średnie i wysokie są przerzedzone silnymi odbiciami od wszystkiego, zwłaszcza lewej szyby, jeśli wychodzimy z założenia, że słuchamy prowadząc i nie jest to wersja angielska auta. Oddziaływanie bliskich powierzchni zaburza barwę, która staje się dziwna. Nie każdy na to zwraca uwagę, bo niewielu ma słuch muzykalny, a w ogóle mało kto wie o co chodzi i na co zwracać uwagę. Sytuację ratuje właśnie bas, który ma duży potencjał do maskowania pozostałych braków dlatego, że jest pełny i bez wytłumień. Poza tym marketingowcy zapełnili już całe góry przeróżnych wydawnictw bajkami o dobrej jakości odsłuchu w aucie. Więc skoro napisano już tysiące razy, że jest jakieś "Car Hi-Fi", to znaczy, że jest.
Bliskość wszystkiego powodująca powstanie filtracji grzebieniowej jest bardzo dobrze znana realizatorom dźwięku, a właściwie tym osobom, które zajmują się masteringiem. Żeby sobie z tym jakoś poradzić i zrobić taki dźwięk, który sprawdzi się w aucie muszą brzmienie "podrasować". I to jest problem, bo taki podrasowany czyli spaskudzony dźwięk nie jest wadą w samochodzie, ale w domu w dobrych warunkach odsłuchu cała mizeria jest słyszalna aż za bardzo.
Jeśli się to doda do silnej kompresji, mamy odpowiedź czemu tak dużo muzyki nie daje się słuchać w domu. Realizacja dźwięku jest dostosowana do silnego hałasu i filtracji grzebieniowej, takiej samochodowej, a nie domowej.
Poza tym w aucie słyszy się wszystko skrzywione, bo naprawdę mało kto słucha jako piąty siedząc na środku tylnej kanapy. A przecież podstawą dobrego odbioru jest symetria bazy. Więc naprawdę trudno zrozumieć usiłowania nazywania odsłuchu w samochodzie "Car Hi-Fi". Jeśli ktoś nie dostrzega problemu niech przesunie fotel w domu na lewo, albo niech siądzie z boku na sofie. Czy taki odsłuch siedząc praktycznie na wprost jednego głośnika będzie faktycznie odsłuchem o wysokiej jakości?
Dużo by można pisać o odsłuchu w samochodzie. Zastanawiające jest to, że ten samochodowy odsłuch jest naprawdę marny i to daje się łatwo zauważyć, ale nikt o tym głośno nie mówi, wręcz przeciwnie. Dlaczego marketing i producenci o tym nie mówią jest jasne, nikt by nie kupował drogiego sprzętu do aut. Ale dlaczego tzw. zwykli ludzie nic nie mówią?
Naprawdę nie słyszą?
czwartek, 22 lutego 2018
Jak zrobić wodę z mózgu nie robiąc jej
Jak to jest możliwe, że gazety robią ludziom wodę z mózgu nie robiąc wody z mózgu? Otóż czytelnicy muszą sobie sami zrobić wodę z mózgu, gazeta musi im tylko podsunąć odpowiednio spreparowany materiał.
Przykład pochodzi ze stereop(l)ay numer 11/2003. Ze względu na prawo prasowe nie mogę tu zamieścić omawianego artykułu w oryginale, dlatego zostanie on tylko omówiony. Artykuł jest zatytułowany "Good Vibrations" i dotyczy rzekomego laboratoryjnego dowodu na to, że podkładki i kolce pod nóżki sprzętu działają(sic!). Chodzi o podkładki pod elektronikę czyli np. wzmacniacz czy odtwarzacz.
Co trzeba podsunąć czytelnikowi, żeby ten mógł - prawie - zupełnie samodzielnie zgłupieć.
Zaczyna się od trzęsienia Ziemi, żeby napięcie mogło wzrosnąć. Pada więc już w pierwszym zdaniu pytanie czy to voodoo te wszystkie kolce i podkładki? Czytelnik utożsamia się z wydawnictwem, zapłacił przecież, więc weźmie jego stronę i uzna, że żadne tam voodoo i piszą samą prawdę.
Że nie voodoo ma zaświadczyć laboratorium, bo wszystko zmierzone i udokumentowane. Mamy 10 wykresów z tego laboratorium, które coś na pewno znaczą i są prawdziwe. Rzeczywiście, są prawdziwe, ale znaczą nie to, co czytelnik ma sobie skojarzyć.
Za wszystko odpowiada Pan dyplomowany inżynier, który ręczy swym tytułem naukowym, imieniem, nazwiskiem i swą twarzą pokazaną w miniaturce.
Autor tekstu zaczyna swój wywód od tego, że urządzenia lampowe wykazują efekt mikrofonowy. Faktem jest, że lampy wykazują efekt mikrofonowy, jak się w nie puknie palcem albo śrubokrętem. Ale czym innym jest stukanie w lampy, a czym innym delikatne wibracje dźwięku, bo te są nieporównywalnie słabsze i prowadzą do odpowiednio słabszych skutków. W rzeczywistości wpływ fali dźwiękowej czy też wibracji wywołanych przez dźwięk na sposób działania urządzeń lampowych jest raczej trudny, jeśli w ogóle możliwy, do zauważenia.
Dlaczego trudno zauważyć wpływ drgań na działanie urządzeń lampowych? Czy ktoś był świadkiem naprawiania lampowego telewizora? Technik stukał i pukał coś tam robiąc w tym telewizorze, ale obraz się od tego nie zmieniał, podobnie jak i dźwięk, prawda?
Następnie autor artykułu sugeruje, że różne podzespoły elektroniczne mogą być podatne na wibracje. Różne elementy mogą wykazywać efekt mikrofonowy, ale w tekście nie podano jakie i w jakim stopniu. W praktyce żadne urządzenie wykonane na półprzewodnikach nie wykazuje zauważalnego efektu mikrofonowego, nawet na stukanie śrubokrętem, nie wspominając już o efekcie, który mogą wywołać słabiutkie wibracje fal dźwiękowych. Jeśli ktoś chce rozkręcić wzmacniacz, żeby stukać śrubokrętem w części wypada go ostrzec, że grozi to porażeniem prądem, popsuciem sprzętu i utratą gwarancji.
Opisywane przez autora efekty mikrofonowe, które jakoby mogą być słyszalne przez słuchawki trzeba przypisać raczej mechanicznemu sprzężeniu urządzenia z uchem poprzez kabel. Co prawda kabel musi być sztywny, a słuchawki tanie, bo lepsze modele są na takie rzeczy odporne, a miękki kabel słabo przenosi drgania. Trzeba przyjąć, że dobrze skonstruowane urządzenie zbudowane na półprzewodnikach nie wykazuje efektu mikrofonowego o ile nie jest popsute, a podłączanie słuchawek nic tu nie pomoże.
Wreszcie autor pisze, że w laboratorium prawie niemożliwe jest wykazanie, że wibracje w jakiś sposób wpływają na funkcjonowanie urządzeń. Jednak rzekomo sygnały testowe są inne niż muzyczne i dlatego w odtwarzaniu muzyki, którą cechuje rytm są jakieś różnice, które można usłyszeć. Jednakże dowodem na to, że coś można usłyszeć mają być pomiary z laboratorium, a nie jakiś test odsłuchowy, konkretnie aż 10 diagramów.
Sztuczka narracyjna polega na tym, że te diagramy pokazują drgania generatora taktu odtwarzacza powstałe wskutek wystawienia go na działanie głośnego szumu wytworzonego przez parę dużych kolumn i subwoofer. Wszystkie głośniki są ustawione w bezpośredniej bliskości odtwarzacza, który z kolei jest ustawiany na różnych podkładkach i kolcach.
Miernik wyłapuje mechaniczne drgania generatora i wartość tych drgań jest pokazana na wykresach, ale nie jest to przecież wykres pokazujący jak działa dany odtwarzacz.
Można to zilustrować w ten sposób, że ktoś mierzy drgania czajnika, jeśli się go wystawi na działanie głośnego dźwięki i faktycznie różne czajniki będą drgać różnie także wtedy, jak się je postawi na innym podłożu, ale to nie oznacza, że będą grzać wodę w różnym czasie i zużywać inną ilość prądu.
To, że miernik wyłapał inne drgania w jakimś odtwarzaczu jeśli się go postawiło na innym podłożu nie oznacza, że wykaże on, odtwarzacz, inne zniekształcenia, szumy, jitter, charakterystykę częstotliwościową itd. itp. Owszem, nie wykaże, co napisał ten sam autor już nieco wcześniej. Jednak na zakończenie sugeruje, że lepiej jest słuchać zamiast studiować, tzn. mierzyć.
A niestety jeśli ktoś chce usłyszeć różnicę, to ją usłyszy, a czy ona jest czy jej nie ma, nie ma żadnego znaczenia.
Pobieżne zapoznanie się z omawianym artykułem, a przecież typowy czytelnik nie wgłębia się i nie analizuje dokładnie, ma za zadanie wywołać skojarzenie takie, że podkładka daje zmianę w dźwięku, bo sugerują to wykresy pokazujące quasi charakterystykę częstotliwościową. Czytelnik powinien pomyśleć, że ogląda wykresy sygnału z wyjścia odtwarzacza, a przecież pokazują one tylko mechaniczne drgania jednego z elementów.
Wobec tego cały tekst nie zawiera sformułowań nieprawdziwych. Jest tylko tak skonstruowany, żeby czytelnik źle skojarzył fakty. A ma skojarzyć tak: to jednak działa, więc sięgam po telefon i zamówię jakieś podkładki. Ceny tych rzeczy, opisanych w tym samym wydaniu czasopisma, wahają się pomiędzy 19 a 500 Euro za komplet względnie nawet 230 Euro za sztukę.
Przykład pochodzi ze stereop(l)ay numer 11/2003. Ze względu na prawo prasowe nie mogę tu zamieścić omawianego artykułu w oryginale, dlatego zostanie on tylko omówiony. Artykuł jest zatytułowany "Good Vibrations" i dotyczy rzekomego laboratoryjnego dowodu na to, że podkładki i kolce pod nóżki sprzętu działają(sic!). Chodzi o podkładki pod elektronikę czyli np. wzmacniacz czy odtwarzacz.
Co trzeba podsunąć czytelnikowi, żeby ten mógł - prawie - zupełnie samodzielnie zgłupieć.
Zaczyna się od trzęsienia Ziemi, żeby napięcie mogło wzrosnąć. Pada więc już w pierwszym zdaniu pytanie czy to voodoo te wszystkie kolce i podkładki? Czytelnik utożsamia się z wydawnictwem, zapłacił przecież, więc weźmie jego stronę i uzna, że żadne tam voodoo i piszą samą prawdę.
Że nie voodoo ma zaświadczyć laboratorium, bo wszystko zmierzone i udokumentowane. Mamy 10 wykresów z tego laboratorium, które coś na pewno znaczą i są prawdziwe. Rzeczywiście, są prawdziwe, ale znaczą nie to, co czytelnik ma sobie skojarzyć.
Za wszystko odpowiada Pan dyplomowany inżynier, który ręczy swym tytułem naukowym, imieniem, nazwiskiem i swą twarzą pokazaną w miniaturce.
Autor tekstu zaczyna swój wywód od tego, że urządzenia lampowe wykazują efekt mikrofonowy. Faktem jest, że lampy wykazują efekt mikrofonowy, jak się w nie puknie palcem albo śrubokrętem. Ale czym innym jest stukanie w lampy, a czym innym delikatne wibracje dźwięku, bo te są nieporównywalnie słabsze i prowadzą do odpowiednio słabszych skutków. W rzeczywistości wpływ fali dźwiękowej czy też wibracji wywołanych przez dźwięk na sposób działania urządzeń lampowych jest raczej trudny, jeśli w ogóle możliwy, do zauważenia.
Dlaczego trudno zauważyć wpływ drgań na działanie urządzeń lampowych? Czy ktoś był świadkiem naprawiania lampowego telewizora? Technik stukał i pukał coś tam robiąc w tym telewizorze, ale obraz się od tego nie zmieniał, podobnie jak i dźwięk, prawda?
Następnie autor artykułu sugeruje, że różne podzespoły elektroniczne mogą być podatne na wibracje. Różne elementy mogą wykazywać efekt mikrofonowy, ale w tekście nie podano jakie i w jakim stopniu. W praktyce żadne urządzenie wykonane na półprzewodnikach nie wykazuje zauważalnego efektu mikrofonowego, nawet na stukanie śrubokrętem, nie wspominając już o efekcie, który mogą wywołać słabiutkie wibracje fal dźwiękowych. Jeśli ktoś chce rozkręcić wzmacniacz, żeby stukać śrubokrętem w części wypada go ostrzec, że grozi to porażeniem prądem, popsuciem sprzętu i utratą gwarancji.
Opisywane przez autora efekty mikrofonowe, które jakoby mogą być słyszalne przez słuchawki trzeba przypisać raczej mechanicznemu sprzężeniu urządzenia z uchem poprzez kabel. Co prawda kabel musi być sztywny, a słuchawki tanie, bo lepsze modele są na takie rzeczy odporne, a miękki kabel słabo przenosi drgania. Trzeba przyjąć, że dobrze skonstruowane urządzenie zbudowane na półprzewodnikach nie wykazuje efektu mikrofonowego o ile nie jest popsute, a podłączanie słuchawek nic tu nie pomoże.
Wreszcie autor pisze, że w laboratorium prawie niemożliwe jest wykazanie, że wibracje w jakiś sposób wpływają na funkcjonowanie urządzeń. Jednak rzekomo sygnały testowe są inne niż muzyczne i dlatego w odtwarzaniu muzyki, którą cechuje rytm są jakieś różnice, które można usłyszeć. Jednakże dowodem na to, że coś można usłyszeć mają być pomiary z laboratorium, a nie jakiś test odsłuchowy, konkretnie aż 10 diagramów.
Sztuczka narracyjna polega na tym, że te diagramy pokazują drgania generatora taktu odtwarzacza powstałe wskutek wystawienia go na działanie głośnego szumu wytworzonego przez parę dużych kolumn i subwoofer. Wszystkie głośniki są ustawione w bezpośredniej bliskości odtwarzacza, który z kolei jest ustawiany na różnych podkładkach i kolcach.
Miernik wyłapuje mechaniczne drgania generatora i wartość tych drgań jest pokazana na wykresach, ale nie jest to przecież wykres pokazujący jak działa dany odtwarzacz.
Można to zilustrować w ten sposób, że ktoś mierzy drgania czajnika, jeśli się go wystawi na działanie głośnego dźwięki i faktycznie różne czajniki będą drgać różnie także wtedy, jak się je postawi na innym podłożu, ale to nie oznacza, że będą grzać wodę w różnym czasie i zużywać inną ilość prądu.
To, że miernik wyłapał inne drgania w jakimś odtwarzaczu jeśli się go postawiło na innym podłożu nie oznacza, że wykaże on, odtwarzacz, inne zniekształcenia, szumy, jitter, charakterystykę częstotliwościową itd. itp. Owszem, nie wykaże, co napisał ten sam autor już nieco wcześniej. Jednak na zakończenie sugeruje, że lepiej jest słuchać zamiast studiować, tzn. mierzyć.
A niestety jeśli ktoś chce usłyszeć różnicę, to ją usłyszy, a czy ona jest czy jej nie ma, nie ma żadnego znaczenia.
Pobieżne zapoznanie się z omawianym artykułem, a przecież typowy czytelnik nie wgłębia się i nie analizuje dokładnie, ma za zadanie wywołać skojarzenie takie, że podkładka daje zmianę w dźwięku, bo sugerują to wykresy pokazujące quasi charakterystykę częstotliwościową. Czytelnik powinien pomyśleć, że ogląda wykresy sygnału z wyjścia odtwarzacza, a przecież pokazują one tylko mechaniczne drgania jednego z elementów.
Wobec tego cały tekst nie zawiera sformułowań nieprawdziwych. Jest tylko tak skonstruowany, żeby czytelnik źle skojarzył fakty. A ma skojarzyć tak: to jednak działa, więc sięgam po telefon i zamówię jakieś podkładki. Ceny tych rzeczy, opisanych w tym samym wydaniu czasopisma, wahają się pomiędzy 19 a 500 Euro za komplet względnie nawet 230 Euro za sztukę.
wtorek, 30 stycznia 2018
12 profili słuchacza albo pięć profili słuchacza czyli "porad" ciąg dalszy
W nawiązaniu do poprzedniego posta kilka kolejnych ciekawostek. Wzmiankowany "tajemniczy" magazyn stereoplej wydawany za naszą zachodnią granicą wpadł na pomysł wymyślenia 12 profili słuchacza. I te profile są następujące:
1. Der vernünftige - rozsądny
2. Der Platzsparer - oszczędzający miejsce
3. Der Leise Hörer - słuchający cicho
4. Der Hi-Fi Purist - purysta
5. Der Temperamentvolle - temperamentny
6. Der Feingeist - subtelny
7. Der Tonmeister - realizator dźwięku
8. Der Genießer - smakosz
9. Der Kinofan
10 .Der Rockfan
11. Der Individualist - indywidualista
12. DerPerfektionist - perfekcjonista
Wymyślenie aż 12 profili było zabiegiem dość śmiałym. Nie miało to obiektywnie wiele sensu z wielu powodów, ale to temat na inną obszerną opowieść.
Tak duża ilość profili była przesadna. Ktoś wobec tego wpadł na pomysł, żeby dodać typy pomieszczeń, w których słuchacze będą mieć te kolumny i dlatego kolejnym pomysłem redakcji było 5 plus 5. Siedem typów słuchaczy wymarło zapewne w wyniku selekcji naturalnej czy też może w komorach gazowych. Eee... bezechowych.
1. Der Hi-Fi Purist
2. Der Temperamentvolle
3. Der Genießer
4. Der Feingeist
5. Der Individualist
I. Kleiner Raum - małe pomieszczenie
II. Großer Raum - duże pomieszczenie
III. Halliger Raum - pomieszczenie z pogłosem
IV. Altbau - stare budownictwo
Oba zestawy porad konsumenckich trzeba jednak rozpatrywać w kontekście wskazówek co do ustawienia względem ściany. A te były błędne i nie uwzględniały zasad akustyki.
Teraz kilka dat.
12 profili słuchaczy było publikowane co najmniej od stycznia 1998 roku. 5 plus 5 było publikowane co najmniej od czerwca 1999 roku. Koniec tych porad konsumenckich nastąpił od września 2016.
Wyciągnięcie wniosków pozostawiam czytelnikom. Wypada dodać, że czasopismo przestało podawać porady co do "ustawienia co najmniej 70 cm od ściany" nie ze względów merytorycznych, ale z powodu zmiany układu graficznego.
Skąd taki wniosek? Stąd, że bliźniacze czasopismo podaje podobne porady, z tym, że oni podają, że kolumnę trzeba odsunąć na co najmniej metr od ściany, tzn. jeszcze bardziej nie tam, gdzie trzeba. Są też podobne do tych powyższych profile pomieszczeń z tym, że jest ich sześć. A dlaczego sześć? Bo tak się to ładnie układa - graficznie - w dwu wersach po trzy sztuki. I takie porady są podawane od co najmniej maja 2014 aż do najnowszego numeru czyli ze stycznia 2018.
Wobec tego redakcje są w stanie usłyszeć wszystkie szczegóły w dźwięku, ale nie potrafią usłyszeć wycięcia w basie spowodowanego złym ustawieniem głośników?
A może u nich obowiązuje inna fizyka? Może centymetr jest krótszy? To by w zasadzie tłumaczyło wszystko. Jeśli ktoś ma informacje co do tego, proszę pisać w komentarzach.
1. Der vernünftige - rozsądny
2. Der Platzsparer - oszczędzający miejsce
3. Der Leise Hörer - słuchający cicho
4. Der Hi-Fi Purist - purysta
5. Der Temperamentvolle - temperamentny
6. Der Feingeist - subtelny
7. Der Tonmeister - realizator dźwięku
8. Der Genießer - smakosz
9. Der Kinofan
10 .Der Rockfan
11. Der Individualist - indywidualista
12. DerPerfektionist - perfekcjonista
Wymyślenie aż 12 profili było zabiegiem dość śmiałym. Nie miało to obiektywnie wiele sensu z wielu powodów, ale to temat na inną obszerną opowieść.
Tak duża ilość profili była przesadna. Ktoś wobec tego wpadł na pomysł, żeby dodać typy pomieszczeń, w których słuchacze będą mieć te kolumny i dlatego kolejnym pomysłem redakcji było 5 plus 5. Siedem typów słuchaczy wymarło zapewne w wyniku selekcji naturalnej czy też może w komorach gazowych. Eee... bezechowych.
1. Der Hi-Fi Purist
2. Der Temperamentvolle
3. Der Genießer
4. Der Feingeist
5. Der Individualist
I. Kleiner Raum - małe pomieszczenie
II. Großer Raum - duże pomieszczenie
III. Halliger Raum - pomieszczenie z pogłosem
IV. Altbau - stare budownictwo
Oba zestawy porad konsumenckich trzeba jednak rozpatrywać w kontekście wskazówek co do ustawienia względem ściany. A te były błędne i nie uwzględniały zasad akustyki.
Teraz kilka dat.
12 profili słuchaczy było publikowane co najmniej od stycznia 1998 roku. 5 plus 5 było publikowane co najmniej od czerwca 1999 roku. Koniec tych porad konsumenckich nastąpił od września 2016.
Wyciągnięcie wniosków pozostawiam czytelnikom. Wypada dodać, że czasopismo przestało podawać porady co do "ustawienia co najmniej 70 cm od ściany" nie ze względów merytorycznych, ale z powodu zmiany układu graficznego.
Skąd taki wniosek? Stąd, że bliźniacze czasopismo podaje podobne porady, z tym, że oni podają, że kolumnę trzeba odsunąć na co najmniej metr od ściany, tzn. jeszcze bardziej nie tam, gdzie trzeba. Są też podobne do tych powyższych profile pomieszczeń z tym, że jest ich sześć. A dlaczego sześć? Bo tak się to ładnie układa - graficznie - w dwu wersach po trzy sztuki. I takie porady są podawane od co najmniej maja 2014 aż do najnowszego numeru czyli ze stycznia 2018.
Wobec tego redakcje są w stanie usłyszeć wszystkie szczegóły w dźwięku, ale nie potrafią usłyszeć wycięcia w basie spowodowanego złym ustawieniem głośników?
A może u nich obowiązuje inna fizyka? Może centymetr jest krótszy? To by w zasadzie tłumaczyło wszystko. Jeśli ktoś ma informacje co do tego, proszę pisać w komentarzach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)