wtorek, 31 grudnia 2019

Poradnik radiowca - wersja poprawiona


Kilka zdań o tym jak można wszystko poustawiać. Na zrzucie jest piosenka nadana przez radio w pewnej audycji. U góry wersja z nagrania emisji radiowej, u dołu jakieś mp3 ściągnięte dla porównania. Utwór to Jane's Addiction Three Days.

To co w oryginale jest ciche, w emisji radiowej było najgłośniejsze, a fragmenty z maksymalnym łojeniem w emisji przez radio - najcichsze.


PS. Ten post pierwotnie miał trochę, no dobrze, niech będzie trochę, inną treść. Tradycyjnie jednak wynikła taka sytuacja, że nie zgadzam się z własnymi poglądami. Nie wszystkimi, ale jednak. Ocena jakości dźwięku jest trudna, zwłaszcza, że zawsze jest subiektywna.

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

Nic ważnego się nie stało, ale intrygujący tytuł posta nie zaszkodzi. Albo zaszkodzi, w świecie audio nigdy nic nie wiadomo. Może właśnie na jakimś forum zakłada nowe konto ktoś, kto słyszy jak trawa rośnie? Tego i wielu innych rzeczy właśnie nie wiemy.

Chodzi o to, że nie śledzę na bieżąco nowości w oprogramowaniu, a być może coś takiego się pojawiło. Albo może jest od dłuższego czasu, ale ja nic na ten temat nie wiem.

Czy istnieje jakiś program, aplikacja, który pokazuje bitrate w pliku mp3, przy czym chodzi o to, żeby pokazywał to niezależnie dla każdego kanału stereo. Znaleźć program, który pokaże bitrate pliku mp3 w czasie rzeczywistym nie jest trudno, ale tą informację mamy podaną łącznie, ale dla obu kanałów.

Do czego by taki program był potrzebny? Chociażby do tego, żeby pokazać jak ma się dystrybucja pomiędzy kanałami w różnych systemach kodowania, tzn. joint stereo i stereo. Zapewne znalazłyby się też inne zastosowania, mam na myśli ocenę jakościową plików.

Jeśli ktoś zna taki program proszę o tym napisać w komentarzu.

piątek, 29 listopada 2019

A jednak coś nie-ciekawego

W poprzednim wpisie wzmiankowałem, że w magazynach o tematyce audio nie ma nic ciekawego, bo to samo od lat itp. Idąc tym tropem mogę napisać, że jednak jest coś ciekawego, ale tak naprawdę coś nieciekawego, jeśli ktoś za oczywiście ciężkie pieniądze nabył był te kolumny. Trzeba dodać o ile te wykresy są zrobione poprawnie i pokazują stan faktyczny.

Pierwszy wykres wygląda następująco:


Drugi wykres zaś prezentuje się tak:


Tak jak zawsze wymazuję informacje pozwalające zidentyfikować sprzęt, żeby nie robić reklamy czy też antyreklamy, tak tym razem je zostawiam.

Pytanie czy tak jest faktycznie i producent zrobił to celowo, czy po prostu "tak wyszło". Raczej tak ma być, o ile naprawdę wykresy pokazują stan faktyczny.

Jeśli jest w rzeczywistości tak, jak na rysunkach, to te kolumny naprawdę mają swe specyficzne brzmienie. Takie wycięcie na pograniczu średnich/wysokich częstotliwości na pewno jest słyszalne.

Według mnie kolumny z tego przedziału cenowego powinny gwarantować znacznie lepsze wyrównanie charakterystyki. Zresztą sam producent podaje, że charakterystyka tych kolumn powinna być w granicach +/-3 dB, a na wykresie widzimy, że w tym zakresie ona raczej się nie mieści. Poza tym slogan reklamowy tej serii brzmi "Studio sound comes home" a z taką charakterystyką w studio nagraniowym nikt nie wziąłby się do poważnej pracy, bo by nie miał żadnej kontroli nad efektem swych działań.

Dodam na koniec, że w ogóle z tych wykresów widać, że charakterystyka jest bardzo słabo wyrównana, a takie osłabienie na granicy średnich i wysokich tonów na pewno nie pomaga, a co gorsza zaraz potem mamy gwałtowne podbicie wysokich po czym znów jest osłabienie, a na koniec podbicie okolic 10 kHz, po czym znów spadek.

Pod tym względem Altusy produkowane w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku były jednak lepsze.*)

Ktoś tu musi się mijać z prawdą. Albo te kolumny nie mają nic wspólnego z jakością studyjną, albo pomiary są zrobione źle, bo jakość studyjna to tak +/-2 dB, a naprawdę dobre kolumny studyjne mieszczą się w zakresie +/-1 dB. I to jest jakość studyjna, a nie to, co tu widać na rysunkach.

*) Te dane być może ktoś jeszcze ma. Jeśli tak, to warto je tu zamieścić.

poniedziałek, 25 listopada 2019

Sprawa polegająca na zaufaniu

Czy ma sens, z naszego punktu widzenia, śledzenie magazynów audio Hi-Fi? Nie ma to wiele sensu, bo sprzętu w tych magazynach opisywanego raczej kupować nie będziemy, a czytanie wynaturzeń, pardon chciałem napisać wynurzeń, tam zawartych może tylko sprawiać dyskomfort. Czytanie elaboratów o brzmieniu kabli, skoro wiemy jak jest, może tylko skutkować postawieniem sobie pytania, jak to możliwe, żeby taka ściema potrafiła się utrzymywać przez tyle dziesiątków lat? Chociaż po zastanowieniu się nad tym, co się teraz wmawia się ludziom...

Ale jednak sięgnąłem po dość stare - sprzed ponad roku - wydanie takiego magazynu o interesującej nas tematyce sprzętu grającego. I cóż tam mamy ciekawego? Nic, bo przecież od lat jest to samo. Ale wstępniak, to pan redaktor naczelny napisał nowy.

Tym razem mogliśmy sobie poczytać, że zakup sprzętu polega na zaufaniu do sprzedawcy. Żeby sprawę zamknąć w kilku słowach powiedzmy tak. Idziemy do sklepu i tam sprzedawca "poleca nam" jakieś kable w cenie wielu tysięcy, a my mu ufamy. Tak, ufamy mu i wierzymy w jego zapewnienia, że słychać różnicę. A skoro mu ufamy, to zostawiamy kasę w salonie, bierzemy te kabelki do chałupy i sobie wmawiamy, że zrobiliśmy świetny interes.

Trzeba się zastanowić nad tym, jakie cechy osobowości musi mieć taki sprzedawca, który przecież bezczelnie i bez zmrużenia oka żeni kit. Wydaje mi się, że nie ma ludzi, którzy świadomie potrafiliby w perfidny sposób kłamać i to na dodatek w bezpośrednim kontakcie, twarzą w twarz. Manipulować innymi najlepiej potrafi ktoś, kto jest sam zmanipulowany i wierzy w to, co mówi.

Sprzęt grający nie robi tej różnicy, o której się mówi w salonach. Zostało to udowodnione po wielokroć i na przestrzeni wieli, wielu lat. Ale przecież wciąż są właśnie tacy zmanipulowani ludzie, którzy wierzą w tę blagę i manipulują innymi. Żeby dać się zmanipulować i manipulować innymi trzeba mieć pewne określone cechy osobowości.

Jeśli widzimy kogoś, kto kłamie w żywe oczy i robi to bez zająknięcia i drgnięcia powieki, a co najważniejsze sam wierzy w to co mówi, to musimy sobie zdawać sprawę, że on ma właśnie odpowiednią do tego osobowość.

Żeby żyć w świecie złudzeń, iluzji czy wręcz kłamstw potrzebna jest (hehehe...) osobowość. A jak wypracować taką osobowość? Trudne pytanie. Można dać sobie wyprać mózg, ale to nie zawsze wystarczy. Potrzebne są raczej pewne cechy wrodzone. Można się w kogoś wrodzić, albo wyrodzić. Ale ma się to w genach i po sprawie.

czwartek, 10 października 2019

Magnetofony analogowe - jakość dźwięku

We wcześniejszym poście dotyczącym magnetofonów analogowych poruszyliśmy kilka ogólnych tematów. Jednak najważniejszą rzeczą jest jakość dźwięku, którą mogą zapewnić takie urządzenia. I tu okazuje się, że właściwie istnieje tylko jedno ograniczenie warunkujące jakość zapisu. Sytuacja jest typowa, jak zawsze w odniesieniu do techniki analogowej, gdyż samo medium stawia ograniczenia.

W przypadku zapisu analogowego na płycie winylowej właściwości samej płyty warunkują jakość dźwięku. Największym problemem w przypadku płyty analogowej jest zmniejszanie się prędkości liniowej wraz ze zbliżaniem się do jej środka. Na początku strony jakość jest dobra, ale im bliżej końca, tym te parametry się pogarszają i dźwięk jest już gorszy.

W odniesieniu do taśmy magnetofonowej o jakości decyduje kompromis pomiędzy poszczególnymi parametrami nagrania. Można poprawić jeden parametr, ale wtedy pogorszą się pozostałe. Przy czym szybkość przesuwu taśmy nie jest elementem tej układanki. Prędkość przesuwu taśmy można zmieniać i wybrać taką, która spełni określone wymagania. Oczywiście wybór prędkości przesuwu taśmy też sam w sobie jest kompromisem pomiędzy jakością, a ilością użytej taśmy, nam jednak chodzi o inny kompromis. Aby zrozumieć z czego on wynika najlepiej wyjść od biasu dodawanego do nagrywanego sygnału.

Pierwszy rysunek pokazuje, że bias to jest, w przypadku zapisu magnetycznego, dodatkowy sygnał o wysokiej częstotliwości. Możliwe jest też dodawanie prądu stałego, ale praktycznie nikt tego nie stosował.




Pytanie powstaje takie: po co w ogóle jest ten dodatkowy prąd? Na to pytanie możemy odpowiedzieć analizując rys.2



Rysunek przedstawia krzywą transferu. Problem polega na tym, że to jest krzywa. Składa się ona jakby z dwóch liter "S" i właśnie taki kształt mówi nam, że nagranie będzie obarczone nieliniowością, czyli zniekształceniami. Idealna krzywa transferu nie byłaby krzywą, ale prostą. Kształt taki, jak to pokazuje schemat powoduje, że jeśli fragmenty zapisu o średniej głośności wypadną na te bardziej proste części krzywej, to zniekształcenia będą dość małe. Jednak głośne elementy nagrania wypadają na odcinki saturacji, co powoduje powstanie dużych zniekształceń. Tu chodzi generalnie o przesterowanie nagrania. Natomiast ciche fragmenty zapiszą się na tej mocno zakrzywionej części środkowej, w pobliżu przecięcia się osi wykresu.

O ile zniekształceń wynikających z zapisu w rejonach saturacji można uniknąć kontrolując poziom nagrania, to z cichymi dźwiękami jest już gorzej.

W technice jednak można znaleźć rozwiązanie każdego, przypuszczalnie, problemu, więc i z nagrywaniem słabego/cichego sygnału też można sobie poradzić. W tym przypadku rozwiązanie jest dość zaskakujące. Skoro słaby sygnał w nagraniu zostanie zniekształcony, to w takim razie w ogóle nie nagrywajmy słabych sygnałów.

Ale takie rozwiązanie, żeby nie nagrywać słabego sygnału kłóci się z naturą zapisu. Przecież nawet silny sygnał ma swoje miejsca, kiedy jest słaby i chodzi tu o przejście przez zero. Jednak jeśli do sygnału muzycznego dodamy BIAS o określonej wartości, to nawet najcichsze fragmenty będą głośniejsze o podkład.

Popatrzmy jeszcze raz na rys.1. Widzimy, że po dodaniu prądu podkładu sygnał przybrał na sile. Wobec tego, że podkład zwiększa energię sygnału, to wystarczy ją dobrać tak, żeby w środkowym wygięciu krzywej transferu zapisywał się podkład, a właściwy sygnał zostanie wypchnięty na fragmenty bardziej proste.

Na poniższym rysunku widzimy poprawnie zapisany sygnał o maksymalnej amplitudzie.




Kolejny rysunek (nr 4) pokazuje co się stanie z cichymi składowymi sygnału, jeśli BIAS będzie za słaby i nie "wypchnie" sygnału użytecznego na bardziej prostoliniowe części krzywej transferu.




Kolejny rysunek ilustruje sytuację, kiedy podkład ma za dużą siłę. Wtedy oczywiście słabe elementy sygnału zapiszą się dobrze, ale problem wystąpi z elementami głośnymi, gdyż zbyt duży podkład wypchnie z kolei głośne części sygnału na bardziej nieliniowe regiony nasycenia taśmy.




Dodanie prądu podkładu powoduje wyeliminowanie zniekształceń dla małych sygnałów, ale jednocześnie nieco ogranicza możliwości dynamiczne taśmy. Zazwyczaj myślimy o zakresie dynamiki taśmy jako o czymś, co limituje z jednej strony szum, a z drugiej jej przesterowanie. Teraz widzimy, że dobór prądu podkładu należy wykonać starannie, aby nie zabrać sobie niepotrzebnie części z zakresu dynamicznego, który może oddać taśma.





Rysunek 6 ilustruje wpływ różnych wartości podkładu na poziom nagranego sygnału. Z rysunku widzimy, że sygnał o niskiej i wysokiej częstotliwości (małej i dużej długości fali) zapisze się nieco inaczej. Taśma standardowa wykazuje duże różnice dla sygnałów o małej i dużej długości fali, natomiast taśma niskoszumowa ma te różnice niewielkie, dlatego kompromis z wyborem optymalnego podkładu jest odpowiednio mniejszy. Przy czym tutaj już chodzi o precyzyjny dobór wielkości biasu, bo zmiany wartości tego prądu są, w tym przykładzie, +/- 25%.

W praktyce, dla różnych rodzajów taśm magnetofon ma odpowiednie ustawienia. A magnetofony wyższej klasy mogły być dostrajane do każdej taśmy przez to, że dostępna była korekcja pokazana na poniższych dwóch schematach. Trzeba dodać, że była jeszcze korekta na czułość taśmy, ale tego nie będziemy ilustrować rysunkiem.




Jednak korekta EQ to nie wszystko, gdyż zmiana wielkości podkładu powoduje też zmianę charakterystyki częstotliwościowej. Z rysunku 8 odczytujemy, że jeśli zwiększymy bias, to spadnie ilość wysokich tonów. I odwrotnie, zmniejszenie BIAS-u spowoduje, że wysokich tonów zapisze się więcej. Jednak w tym ostatnim przypadku za mały bias spowoduje wzrost ilości zniekształceń dla cichych składowych sygnału, co ilustruje rys. 4.





W tym momencie wiemy już o najważniejszych rzeczach, które dotyczą działania prądu podkładu, a także o sposobie w jaki się nagrywa na taśmę. W takim razie możemy przejść do najbardziej interesujących nas spraw, a mianowicie do jakości. Tutaj posłużymy się ostatnimi wykresami, które pokazuje rys. 9.


Rys. 9 Wpływ BIAS na poziom nagrania i wartość zniekształceń.


Na rysunku w jego prawej części widzimy znany nam już wykres, który widzieliśmy wcześniej na rys. 6. Krzywa ma trochę inny kształt co wynika prawdopodobnie z tego, że dotyczy taśm w kasecie podczas gdy rys. 6 odnosił się to taśm na szpuli, czyli szerszych i grubszych oraz nagrywanych z wyższymi prędkościami. Natomiast rys. 9 pozwala nam powiązać trzy czynniki, a mianowicie wartość prądu podkładu, poziom nagrania oraz wielkość zniekształceń. Zauważamy więc, że całkowicie możliwe jest osiągnięcie bardzo małych zniekształceń, rzędu 0,1%. Jednak z danych katalogowych wiemy, że producenci podają wielkość zniekształceń znacznie wyższy. Dla taśmy typu metal około 0,8%, a dla zwykłej taśmy np. 1,5%.

I w ten sposób dochodzimy do kompromisu i samych możliwości taśmy oraz możliwości magnetofonu. Zacznijmy od magnetofonu.

Zazwyczaj najbardziej fascynowały nas parametry dotyczące pasma przenoszenia. Jeśli na taśmie "metal" pasmo sięgało do 20.000 Hz, to było coś. Jednakże teraz mamy już świadomość tego, że na taśmie można z powodzeniem nagrywać znacznie wyższe częstotliwości, przecież BIAS ma zazwyczaj częstotliwość około 100 kHz. Więc skoro nagrywa się 100 kHz, to jako problem nagrać 20 kHz?

Problem wynika z kompromisu. Możemy zmniejszyć podkład i wtedy pasmo poszerzy się nam w kierunku wyższych częstotliwości, ale odbędzie się to, jak już wiemy, kosztem powiększenia zniekształceń. W odwrotną stronę - zwiększenie BIAS-u pozwoli nam bardzo mocno zmniejszyć zniekształcenia, nawet do 0,1%, ale odbędzie się to kosztem zawężenia pasma, w tym sensie, że charakterystyka dla wysokich częstotliwości zacznie silnie opadać, a ponadto zawęzimy sobie zakres użytecznej dynamiki sygnału. Elektronika magnetofonu sama w sobie pozwala na osiągnięcie ekstremalnie niskich zniekształceń, jak każdy inny element toru audio. Natomiast katalogowe dane dotyczące zniekształceń biorą się z innego źródła - z właściwości taśmy.

Logiczne wydaje się ustalenie, że wybieramy kompromis pomiędzy zniekształceniami dość dużymi, w sensie jak to się prezentuje w tabeli, ale jednak niesłyszalnymi. Bo przecież nawet zniekształcenia 2% mogą być dla nas niezauważalne, gdyż będą dotyczyć najgłośniejszych części sygnału, a więc basu. Jeśli możemy usłyszeć harmoniczne od 1% dla średnich tonów, to dla niskich częstotliwości raczej już nie będziemy w stanie tego zauważyć.

Teoretycznie można dać większy BIAS i skorygować charakterystykę, ale przeszkodzi nam tu histereza. Otóż krzywe histerezy pokazują nam przede wszystkim to, jak sygnał sam siebie kasuje, kiedy go nagrywamy na nośnik magnetyczny. W takim razie zwiększenie BIAS-u, żeby było mniej zniekształceń i podbicie wysokich tonów, żeby wyrównać charakterystykę spowoduje, że wysokie tony zaczną się same wykasowywać.

Wobec tego rozumiemy już pewne zagadnienia związane z zapisem na taśmie magnetycznej. Producenci znaleźli ten najlepszy kompromis i w tej postaci zaproponowali go klientom. Mimo wszystko piętą achillesową taśmy jest to, że ona jednak dość mocno szumi. A problemów z systemami redukcji szumów jest kilka. Przede wszystkim, żeby układ redukcji szumu dobrze działał trzeba bardzo dokładnie ustawić poziom nagrania. Chodzi o to, że nie można się kierować poziomem sygnału na wejściu, ale trzeba kontrolować poziom nagrania na taśmie. Nagrywając sygnał 0 dB musimy mieć poziom na taśmie również tego sygnału dokładnie 0 dB. Ponieważ taśmy mają różną czułość i różnie reagują na prąd podkładu, to dostrojenie parametrów nagrania do konkretnej taśmy staje się koniecznością.

Postawmy takie pytanie: czy profesjonaliści zawsze to robili? I jeśli już ustawiali, to czy zawsze te ustawienia były dokładne? A jeśli dodamy do tego wypowiedzi różnych bardziej współczesnych nam użytkowników magnetofonów, że bias i korekcję to oni robią "na oko" (ucho), wtedy mamy pełniejszy obraz techniki analogowej.
Wypada zakończyć ten post następującym zdaniem. Magnetofony analogowe to bardzo efektowne urządzenia, jednak sama technika jest tu wyjątkowo kapryśna i osiągniecie naprawdę dobrych rezultatów wymagało nie tylko użycia naprawdę dobrego sprzętu, ale wymagało od użytkownika sporej wiedzy i dużej dokładności.

poniedziałek, 7 października 2019

Na marginesie: Audio-fil-skie paradoksy


Nasi sąsiedzi ze wschodu wydają się być mocno uczuleni na jakość dźwięku i w ogóle interesują się techniką Hi-Fi. Interesują się często bardzo poważnie. W sieci można znaleźć filmy pokazujące świetny sprzęt i w takich ilościach, że to naprawdę budzi respekt.

Czyli, że nasi sąsiedzi się interesują, mają sprzęt i się na nim znają. A może tylko powtarzają znane od dziesięcioleci kalki? Bo że nie bardzo słyszą rzeczy które mają i o których opowiadają, to można się przekonać jak się posłucha ich radia. Bo nadają tak jak my przed wprowadzeniem przepisów redukujących ryk w radio i TV, tylko jeszcze gorzej. Żeby nie było wątpliwości: nie byłem u nich, nie słuchałem, ale ci co byli tak twierdzą.

W każdym razie trochę ta sytuacja ma wspólnego z krytyką. Krytyk muzyczny świetnie wie czy utwór jest dobry i w ogóle jaki to jest ten dobry. Podobnie z krytykiem literackim. Świetnie wie czy powieść jest ciekawa i dobrze napisana. Ale ani jeden, ani drugi nic sam stworzyć nie potrafi, chociaż świetnie wie jak się tworzy i jakie powinno być dobrze skomponowane czy napisane dzieło.

Audio-itd. wiedzą jaki jest dobry dźwięk, ale sami go dobrze zrealizować już nie potrafią. Chociaż tu trzeba brać też poprawkę na głuchotę, niecałkowitą, ale taką częściową.

środa, 25 września 2019

Magnetofony analogowe - szpulowe i kasetowe

Kilka uwag dotyczących magnetofonów analogowych, ich zalet i wad.

Czy magnetofony analogowe, patrząc z współczesnej perspektywy, mają jakieś zalety? Nie mają, pominąwszy jakieś aspekty sentymentalne i estetyczne. Estetyczne aspekty rozumiemy jako efektowny wygląd. Obracające się szpule w dużym magnetofonie wyglądają bardzo efektownie. Nawet szpulki w kasecie fajnie się prezentują. Dodajmy do tego wskaźniki poziomu, piękną obudowę i faktycznie można się takim widokiem zachwycić. Z praktycznego punktu widzenia i przede wszystkim biorąc pod uwagę dość słabą jakość dźwięku, magnetofony nie mają dziś racji bytu.

W czasach analogowych byłem w stanie usłyszeć szum taśmy słuchając niektórych płyt winylowych. Dźwięk na płycie winylowej w dawniejszych czasach brał się z taśmy i ten szum taśmy matki można było usłyszeć na króciutką chwilę zanim zaczęła się muzyka i też na moment zanim utwór się skończył. Czasem też w czasie bardzo cichych fragmentów nagrania. Magnetofony dość mocno szumią, a magnetofony profesjonalne nie szumią, bo stosuje się bramki przeciw-szumowe, czyli też szumią, co było słychać na płytach, ale ten szum się wycisza. Najważniejszym argumentem przeciw magnetofonom jest słaba jakość dźwięku, a przecież są tacy, którzy ich wciąż używają, bo wierzą, że w ten sposób uzyskują jakieś wyjątkowe brzmienie.

Ale jakość zostawmy na inny moment, a zacznijmy od zabrudzeń.

Skąd się biorą, zabrudzenia w magnetofonie? Przede wszystkim z taśmy, która się ściera. I to jest kolejna istotna wada magnetofonów. Słuchając taśm niszczymy je powoli. Zużywają się też głowice, elementy toru przesuwu taśmy i w ogóle wszystkie części ruchome. Jeśli ktoś ma dużo taśm, to posłucha każdej raz lub dwa, więc ta degradacja nie będzie wielka. Ale w studio nagraniowym jest już inaczej. Taśma w magnetofonie studyjnym idzie non stop, bo się nagrywa kolejne ślady, poprawia itp. Często zanim się wszystko nagra, taśma przejdzie mnóstwo razy. Chyba każdy zna historię pierwszego nagrania Dzwonów Rurowych... A potem trzeba jeszcze wszystko zmiksować, co nie zawsze się udaje za pierwszym podejściem, więc taśma naprawdę może się mocno zużyć.

Podstawowy problem z domowym sprzętem polega na czym innym. Mianowicie magnetofony różnią się między sobą i taśmy, nawet tego samego typu, też różnią się między sobą. Przy czym nie chodzi tu tylko o jakość.

W magnetofonach bardzo ważną rzeczą jest ustawienie głowic. Dlatego taśma, w sensie kaseta, dobrze grająca w magnetofonie kumpla w naszym nie musiała grać już tak dobrze, bo zaniknęły wysokie tony. To nawet nie musiała być wina regulacji fabrycznej, ale kogoś swędziały ręce i miał w ich zasięgu śrubokręcik. Regulacja skosu głowicy jest trudna i wymaga dużej precyzji. Na ucho zrobić się tego nie uda.

Załóżmy jednak, że mamy nowy i fabrycznie wyregulowany magnetofon kasetowy. Czy posiadając taki wyregulowany i w pełni sprawny magnetofon możemy mieć gwarancję uzyskania bardzo dobrej jakości dźwięku? Raczej nie i jest tego kilka powodów.

Odtwarzając dobrze nagraną kasetę powinniśmy mieć też dobrą jakość dźwięku. Ale ta jakość może się zmieniać. Dzieje się tak dlatego, że elementem toru taśmy jest sama kaseta. A w kasecie mamy dwie plastykowe rolki, które nie gwarantują idealnego prowadzenia. Co innego magnetofon szpulowy, bo w nim cały tor prowadzenia taśmy jest częścią magnetofonu i może być dzięki temu zrealizowany z dużą precyzją. A plastykowa kaseta z takimiż rolkami nie gwarantuje żadnej precyzji. Są magnetofony z dodatkowymi elementami prowadzącymi taśmę, ale polskie kaseciaki z dawnych lat przecież ich nie miały. Żeby taśma w ogóle szła bardzo dokładnie, to trzeba by ją wyciągnąć z kasety i poprowadzić w torze przesuwu zrobionym na takiej zasadzie, jak w magnetofonie szpulowym. Ale takiego rozwiązania nie wprowadziła żadna firma, bo kaseta magnetofonowa nie nadaje się do tego w przeciwieństwie do kaset wideo czy DAT, natomiast sama kaseta magnetofonowa jak widać ma po prostu wadę systemową, która utrudnia uzyskanie dobrej jakości.

Dlatego różnego rodzaju rozwiązania polegające na dodaniu dodatkowych elementów prowadzących taśmę są tylko półśrodkami. Różni producenci stosują/stosowali różne rozwiązania, ale takiej precyzji prowadzenia taśmy jaką można osiągnąć w magnetofonie szpulowym nie gwarantują chyba nawet te najlepsze. Po prostu w kaseciaku głowice muszą być dosuwane do taśmy, natomiast w szpulowym to taśma dochodzi do głowic, co daje znacznie większą dokładność prowadzenia.

Precyzyjne prowadzenie taśmy przez fabrycznie wyregulowany magnetofon, który ma dodatkowe prowadnice nie gwarantuje jednak dobrej jakości odtwarzania, bo zawsze natrafimy na kasety nagrane w rozregulowanych, przez ich użytkowników, innych magnetofonach.

Jest opcja korekty skosu w czasie odtwarzania, ale do tego jest potrzebna specjalna głowica i układy elektroniczne i mechaniczne. Istnieje chyba tylko jeden magnetofon z takim rozwiązaniem. Jest też inny magnetofon, który pozwala na ręczną korektę skosu głowicy odtwarzającej, ale to są konstrukcje będące raczej - chlubnym - wyjątkiem. Mając jeden z tych magnetofonów możemy odtworzyć wszystko, co zostało nagrane na innych, ale nie znaczy to, że to nagranie jest optymalnej jakości.

Problem uzyskania najlepszej możliwej jakości nagrań na taśmie zależy przede wszystkim od samej taśmy. Magnetofony są bowiem regulowane do konkretnego typu taśmy. Co się stanie jednak, jeśli właściwości taśmy się zmienią? Albo w ogóle weźmiemy inny rodzaj taśmy czyli taką, do której magnetofon nie jest dopasowany? Oczywiście będą wyższe zniekształcenia i szumy oraz gorsza charakterystyka częstotliwościowa.

Ale przecież można wyregulować magnetofon pod każdą taśmę. Oczywiście pod warunkiem, że magnetofon w ogóle na regulację pozwala. Taśma ma taką właściwość, że tylko przy optymalnym prądzie podkładu uzyskuje się najmniejsze zniekształcenia i najlepsze pozostałe parametry. Jednak nawet ustawienie optymalnego prądu podkładu nie gwarantuje sukcesu, bo przy nagrywaniu z włączonym układem redukcji szumu taśma przy wyższym wysterowaniu nie będzie już przyjmować wysokich tonów, bo one same będą działać jak prąd podkładu, a więc ilość wysokich tonów w nagraniu spadnie.

Producenci magnetofonów zauważyli ten problem i znaleźli rozwiązanie o nazwie Dolby HX. Ten system służy do dynamicznej zmiany prądu podkładu w zależności od tego jak się prezentuje sygnał pod kątem ilości wysokich tonów.

O ile niektóre magnetofony kasetowe z trzema głowicami umożliwiały dość wygodną regulację parametrów nagrania, bo miały zmienny zakres wskazań poziomu sygnału, a przede wszystkim miały wbudowane generatory sygnałów testowych, to magnetofony szpulowe, te amatorskie, już tych udogodnień nie posiadały i nagranie udawało się dobrze na paśmie dopasowanej do danego magnetofonu, albo udawało się gorzej na innej taśmie.

Nawet w tak pobieżnej analizie właściwości magnetofonów analogowych zauważamy ich liczne wady, a przecież dochodzi jeszcze problem przechowywania taśm, a nawet fakt, że nie powinno się przechowywać taśmy przewiniętej, tylko odsłuchaną.

Warto wspomnieć o tym, że interesujący nas fragment nagrania może być na końcu szpuli, a zatem np. pół kilometra od początku, co trochę utrudnia dostęp. W kasetach mamy trochę mniej taśmy, ale i tak dostanie się do ostatniego fragmentu może zabrać sporo czasu.

W broszurach, instrukcjach itd. producenci często nie podają w ogóle poziomu zniekształceń dla magnetofonów kasetowych, co ma sens, bo zależą one od wielu czynników, przede wszystkim od tego jak się wykona nagranie. Magnetofony mają taką właściwość, że poprawiając jakiś parametr psuje się inny i ogólna jakość wynika z kompromisu.

Wrażenia podczas słuchania taśm wynikają przede wszystkim nie z właściwości magnetofonu, taśmy i sposobu nagrania, ale z niedoskonałości słuchu. Zniekształcenia i szumy są, także kołysanie i drżenie dźwięku, ale przeważnie nie jesteśmy w stanie ich usłyszeć. Zauważamy czasem, że jest za mało wysokich tonów lub też, że taśma szumi, ale pozostałych niedoskonałości już nie. A przecież brak wysokich tonów czy szum nie wynikają z jakości magnetofonu i taśmy, tylko ze sposobu ich użycia.

Parametry jakościowe, choć budzą zainteresowanie nie są aż tak istotne. Magnetofony wysokiej klasy mają je na podobnym poziomie i w zasadzie nie ma znaczenia jaki magnetofon jest w użyciu, bo jakość dźwięku zależy od wiedzy nagrywającego i od dodatkowego sprzętu, który pozwala tak ustawić magnetofon, aby nagranie było optymalne. Mam tu na myśli generatory i analizatory sygnału, które umożliwiają skalibrowanie przede wszystkim magnetofonów z dwoma głowicami.

Magnetofon jest jednak sprzętem bardzo wymagającym jeśli chce się mieć naprawdę dobre nagrania i niestety przegrywa jakościowo z każdym komputerem mającym kartę dźwiękową. A co można maksymalnie osiągnąć i w jaki sposób nagrywając na taśmie pod względem jakości - przy innej okazji

wtorek, 3 września 2019

Czy można się procesować 20 lat o 2 sekundy sampla?

Można.

Nie chcę nawet wiedzieć jak wygląda taki proces. Nie chciałbym też być prawnikiem, bo to jest klimat zupełnie mi obcy. Zresztą żeby być prawnikiem trzeba mieć fotograficzną pamięć, której nie mam. Ale nie o proces mi chodzi, ani o predyspozycje potrzebne, żeby być prawnikiem.

W taki dość przypadkowy sposób, ponoć nie ma przypadków, trafiłem na informację o tym, że była audycja dotycząca sporu prawnego trwającego 20 lat, a który się zakończył wygraną zespołu Kraftwerk. W audycji wystąpił prowadzący i specjalista od prawa autorskiego.

Zanim zacząłem sobie słuchać podcastu; takiego własnego wyrobu; pomyślałem sobie, że z tej audycji dowiem się kilku rzeczy. Rzeczywistość przerosła wyobrażenia, bo okazało się, że z audycji nie dowiedziałem się:

1. Z jakiej płyty pochodzi utwór, z którego wysamplowano te 2 sekundy.
2. Z jakiego konkretnie utworu.
3. Kto samplował.
4. Jaki z tego powstał utwór.

Dowiedziałem się natomiast czegoś o sztucznej inteligencji.

Ale jest jeszcze kilka rzeczy. Ta informacja o tym, że była audycja i jaką miała tematykę, ilustruje zdjęcie z płytą i okładką "Computer World", a więc nie tą, o którą się rozchodzi, bo się rozchodzi o "Trans-Europe Express". A ten utwór, z którego pochodzą te 2 sekundy, o które się procesowano dwie dekady, to "Metall auf Metall".

Gdybym to ja zrobił jakiś program radiowy, powiedzmy o jeleniach, to nie dałbym do artykułu o tym programie zdjęcia z mrówkami. Skoro program jest o jeleniach, to według mnie powinien być jeleń na zdjęciu, względnie kilku jeleni, eee... jeleniuf. Natomiast gdybym to ja robił program o tym samplu Kraftwerku, to bym o konkretnym utworze coś wspomniał i o albumie z którego pochodzi też. Powiedziałbym też kto samplował i jak się ten utwór nazywa.

Ale ja się nie nadaję nie tylko na prawnika, na radiowca też sie nie nadaję. Zbyt wielu rzeczy nie rozumiem. "Dziwny jest ten świat", więc może dlatego...

PS. To jest post na marginesie, więc proszę mi nie wytykać błędów, bo tak ma być.

środa, 28 sierpnia 2019

Wkładka optyczna

Wkładka optyczna nie jest czymś nowym. Pierwsze próby podejmowano już około 40 lat temu, a za przykład może służyć wkładka Aurex Toshiba C-100P. Problemem w tamtych czasach było ciepło wytwarzane przez źródło światła w takiej wkładce. Obecnie można zastąpić np. żaróweczkę świecącą diodą.

Wkładka optyczna charakteryzuje się tym, że masa drgająca w przetworniku jest mniejsza niż we wkładce MC, czyli naprawdę bardzo mała. W związku z tym zniekształcenia mogą być na poziomie setnej części procenta, czyli bardzo małe.

We współczesnym wcieleniu tej koncepcji możemy zauważyć dwa problemy. Pierwszym jest słaba separacja kanałów. Według danych pomiarowych zamieszczonych w pewnym znanym magazynie zajmującym się tematyką sprzętu audio, separacja kanałów powyżej 2 kH jest już dość mała. Konkretnie przy 2 kHz separacja wynosi 30 dB, czyli bardzo dobrze, ale przy 3 kHz już 20 dB by powyżej 10 kHz spaść poniżej 10 dB, co jest już wynikiem bardzo słabym. To są dane dotyczące jednej, tej testowanej wersji wkładki, bo są też inne znacznie droższe, nie wiadomo jak wygląda separacja kanałów dla tamtych wersji.

Drugi problem dotyczy przedwzmacniacza do tej wkładki. Jest ogromny, ciężki i bardzo drogi. Ten sam efekt można by uzyskać w urządzeniu wielkości zwykłego przedwzmacniacza gramofonowego, ale wtedy nie byłoby tego efektu... wizualnego. Są przedwzmacniacze gramofonowe małe i całkiem spore, ale świetne parametry nie muszą iść w parze z dużymi gabarytami. Postęp w technice oznacza miniaturyzację,  a jeśli miniaturyzacji nie ma, to znaczy, że chodzi o coś innego. Czyli w tym przypadku o efekt wizualny, mający skłonić do wydania ogromnej kasy.

W każdym razie produkt w tej wersji, której test tu nadmieniam wymaga dopracowania. Dotyczy to również przedwzmacniacza, tylko raczej wątpliwą rzeczą jest czy ktoś będzie go chciał zminiaturyzować. W pewnych dziedzinach płaci się od metra. Metr - w odniesieniu do wagi towaru oznacza 100 kg.

Wypuszczenie tej nowej wersji wkładki optycznej jest raczej przedsięwzięciem marketingowym. Gdyby chodziło o jakość, to trzeba by jeszcze spędzić sporo czasu w laboratorium, żeby przesłuch był lepszy w odniesieniu do wysokich tonów. Poza tym wkładka wydaje się być ok. Natomiast przedwzmacniacz jest ewidentnie zrobiony na pokaz. Nic nie przemawia za taką koncepcją biorąc to od strony technicznej.

Na koniec pozostaje pytanie czy słychać jakąś poprawę w odniesieniu do tradycyjnych wkładek? Co do wkładki MM, to chyba nikomu nie udało się uzyskać dobrej barwy dźwięku, może w drodze wyjątku przez zbieg okoliczności. Wkładka MM daje dobrą barwę dźwięku tylko wtedy, jak się wykona pomiary i dopasuje pojemności, ale tu trzeba podkreślić, że w ogóle są typy przedwzmacniaczy, które są nie do użycia. Po prostu mają za dużą pojemność wejścia. Poza tym ten typ wkładki pod względem jakościowym jest bardzo dobry, oczywiście jak się wszystko poprawnie dopasuje. Ale w odniesieniu do typu MC, które gwarantują poprawną barwę, chyba że ktoś naprawdę nie przeczyta instrukcji obsługi, to poprawa jakości jest wątpliwa. Zniekształcenia są bardzo małe, ale zniekształceń powstających we wkładce MC też raczej nikt nie słyszy. A stereofonia dla wkładki optycznej będzie najprawdopodobniej gorsza, więc w sumie chyba lepiej niż jest nie będzie.

Zresztą gdyby wkładka optyczna, taka już naprawdę dopracowana, dawała zauważalnie lepszą jakość, to wszystkie poematy dotyczące "analogowego i ciepłego" dźwięku z płyty winylowej zamieszczane w magazynach audio i na forach internetowych zaczęłyby wyglądać dość groteskowo. Czyż nie? Ale dla uspokojenia nastrojów trzeba dodać, że zniekształcenia i w ogóle różne niedoskonałości, są słyszalne tylko do pewnego poziomu. I zejście poniżej tego, co teraz już jest osiągalne będzie do zauważenia tylko w laboratorium, w pomiarach. A nie o pomiary nam chodzi ;)

środa, 31 lipca 2019

Dodatek do posta "Rozpraszać czy pochłaniać"

Napisałem swego czasu taki oto post.   Było to już jakiś czas temu. Nie bardzo dawno i nie w odległej galaktyce, ale jednak. Okazuje się, że nie tylko ja zwróciłem uwagę na pewne dość charakterystyczne zjawisko, bo zrobił to także Ethan Winer. Mianowicie można sobie przeczytać jego post na fb, który znajduje się tutaj.

Żeby było ciekawiej, to Ethan Winer jest jedną z nielicznych osób, która orientuje się w całej tej chucpie audio-voodoo, a ponadto jest osobą, od której dowiedziałem się bardzo wielu rzeczy. Dlatego warto się tą osobą zainteresować poważnie o ile jesteśmy na orbicie audio i jakości dźwięku, ale tej realnej, którą można zmierzyć, która istnieje, a nie jakichś fantasmagorii.

Wracając do dyfuzorów zawieszanych nie tam, gdzie trzeba i w ogóle nie tam, gdzie trzeba...

Dyfuzory wiesza się nie tam, gdzie trzeba czyli na przedniej ścianie, za kolumnami w miejscu, w którym nie mają racji bytu. To po pierwsze. Po drugie, dyfuzory wiesza się nie tam, gdzie trzeba czyli w pomieszczeniach, które są do tego za małe.

Ale jakiż jest pożytek z dyfuzora na bocznej ścianie, skoro go nie będzie widać na zdjęciu? W jaki sposób zdobyć uznanie, zyskać prestiż i roztoczyć aurę tajemniczości? Dyfuzory są dość, echem, tajemnicze, przynajmniej dla niektórych...

Świat audio-voodoo rządzi się swoimi prawami. Nieważne jak co gra, ważne jak to wygląda i jakie robi wrażenie. I wobec tego wiesza się te dyfuzory w ogóle i w ogóle niepotrzebnie i nie w tym miejscu, gdzie by się na coś mogły przydać.

sobota, 6 lipca 2019

Co siódmy człowiek ma problemy ze słuchem

Z danych statystycznych wynika, że co siódmy człowiek ma problemy ze słuchem, taką informację podano jakiś czas temu dniami w telewizji.Gdyby jeszcze co dziesiąty, ale nie, co siódmy. Taka statystyka jest dosyć zatrważająca, naprawdę bardzo dużo ludzi źle słyszy lub, co gorsza, wcale nie słyszy.

Żeby rzecz długą uczynić krótką:

Znamy statystyki dotyczące stanu zdrowia pod kątem słyszenia, wiemy ile osób ma z tym problemy. Jaki procent audiofilów ma problemy ze słuchem? Ja obstawiam, że wszyscy z wyjątkiem może niektórych początkujących. Każdy, kto interesuje się sprzętem grającym lubi dać do pieca. Ja też lubiłem, chociaż wtedy jeszcze nie było Loudness War, może dopiero były jakieś początki, więc słuchanie głośno było inne i, według mnie, znacznie fajniejsze niż teraz. Audiofile z racji swej obsesji, tak to rozumiem, też lubią zagrać głośno i skwapliwie to czynią. A skoro grają głośno, to i głuchną pomału lub trochę szybciej, ale za to systematycznie.

PS. Głośne granie było kiedyś fajniejsze. Żeby do tego wrócić trzeba sobie puszczać muzykę z winyli. Wtedy będzie tak, jak dawniej. Lecz słuch już nie ten...
Ponad miliard ludzi na świecie ma problemy ze słuchem

Czytaj więcej na https://twojezdrowie.rmf24.pl/czlowiek/zmysly/news-ponad-miliard-ludzi-na-swiecie-ma-problemy-ze-sluchem,nId,3014712#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Ponad miliard ludzi na świecie ma problemy ze słuchem

Czytaj więcej na https://twojezdrowie.rmf24.pl/czlowiek/zmysly/news-ponad-miliard-ludzi-na-swiecie-ma-problemy-ze-sluchem,nId,3014712#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

sobota, 1 czerwca 2019

Tuning kolumn głośnikowych

We wcześniejszym poście zwróciliśmy uwagę na pewne cechy budowy obudów kolumn głośnikowych. Kiedy stwierdzimy, że jesteśmy w posiadaniu kolumn, które producent zepsuł celowo, możemy sobie zadać pytanie: czy można je poprawić? Warto zadać jeszcze dwa inne pytania. Pierwsze będzie takie: czy do tej pory to nam przeszkadzało, czy rzeczywiście coś niepokojącego słyszeliśmy? Drugie pytanie jest takie: czy to się opłaci?

Przerabianie kolumn jest zajęciem raczej nieracjonalnym. Jeśli stwierdzimy, że mamy kolumny z rezonującymi obudowami o ściankach cienkich jak wydmuszka, które mają jakieś rachityczne usztywnienia, jeśli w ogóle jakieś, a przede wszystkim, że nam to przeszkadza, to najlepiej je sprzedać i kupić coś solidnego. A jeśli stwierdzimy, że koniecznie chcemy nasze kolumny poprawiać, bo w ogóle jest to wykonalne, to warto pomyśleć nad tym jak to zrobić dobrze.

Chcąc poprawić kolumny możemy dodać wewnętrzne usztywnienia, co jest trudne, bo trzeba je wstawiać przez otwory, które są do dyspozycji, zatem głównie przez otwór głośnika niskotonowego. Wynika z tego, że nie będzie to zwyczajne usztywnienie, ale takie składane z kilku części. W jaki sposób usunąć wytłumienie trudno powiedzieć, prawdopodobnie jest dobrze przyklejone, w każdym razie usztywnienia można wklejać tylko na czyste powierzchnie. W ogóle usunięcie wytłumienia i montaż usztywnień w sposób taki, żeby nie nasyfić w środku jest przedsięwzięciem trudnym, jeśli w ogóle wykonalnym.

W sieci jest filmik pokazujący montaż kolumny naszego producenta na literę "T" i widzimy tam, że usztywnienia by się przydały, ale jak je wstawić do sklejonej już skrzynki pozostaje pytaniem dość podchwytliwym. Co innego, gdyby kupić elementy skrzynki i montować wszystko samemu uprzednio dodawszy wzmocnienia i wygłuszenie.

Jeśli ktoś jednak ma kolumny, które pozwalają na modyfikację, to zanim się tego podejmie, wspomnijmy o dwóch podstawowych zasadach budowy obudów.

Ścianki obudowy nie mogą być takie same, tzn. wymiary przodu i tyłu są zazwyczaj takie same, to samo z oczywistych względów dotyczy boków, ale boki, przód i tył nie mogą być takie same. Kolumna jest zazwyczaj głębsza niż szersza. Chodzi o to, że inna szerokość przodu, tyłu i boków daje różne częstotliwości rezonansowe. Zatem jeśli spojrzymy na obudowę z góry i widzimy kwadrat lub coś zbliżonego do kwadratu, to nie ma sensu się tym bawić. Konstrukcja jest po prostu wadliwa.

Wewnętrzne usztywnienia natomiast wstawia się w ten sposób, żeby nie podzielić wnętrza na części symetryczne. Jeśli wstawiamy jedno usztywnienie, nie może dzielić kolumny w połowie. Kiedy wstawia się dwa usztywnienia, nie mogą podzielić kolumny na trzy przedziały o równych długościach. Jeśli sekcje są tej samej długości, to i rezonanse będą mieć te same częstotliwości, a więc się na siebie nałożą i obudowa będzie rezonować silniej.

Jeśli podzielimy wnętrze na nierówne części, to rezonanse będą różne w każdej części i nie będą się sumować. Będą dwa lub trzy rezonanse, ale za to nie będą się one sumować, a zatem będą słabsze. Sekcja nie powinna być też połową wielkości drugiej, bo wtedy będzie się sumować harmoniczna.

Dobrze jest przejrzeć kilka dobrych konstrukcji obudów i zobaczyć, że króluje tam asymetria. W których miejscach wstawiać usztywnienia pozostaje kwestią otwartą. Można to zrobić np. w oparciu o ciąg Fibonacciego. Czy będzie to gwarantem sukcesu trudno orzec, przecież producent nie musiał się przykładać do znalezienia optymalnych proporcji, mógł poprzestać na tym, co zaproponował stylista.

Na koniec dodam, że chyba jedyny sensowny scenariusz to zrobienie nowych skrzynek, ale tylko wtedy, kiedy wiadomo, że w naszych kolumnach mamy świetne głośniki, a stolarz jest zaprzyjaźniony i nie policzy nam za wycięcie elementów za dużo. Taka przeróbka, kiedy przejmuje się wszystkie elementy ozdobne, np. pierścienie itd. i montuje w nowej skrzynce na pewno będzie udana z punktu widzenia estetyki. Ale czy skasowanie rezonansów, które pozostawił oryginalnie producent da oczekiwany efekt, trudno przewidzieć. Na pewno bardziej wyrównana niż poprzednio charakterystyka będzie świadczyć na korzyść.

W konstrukcji kolumn wszystko wpływa na wszystko. Dopasowanie obudowy, głośników i zwrotnicy jest skomplikowanym zagadnieniem i dlatego jednak lepiej kupić jakąś udaną konstrukcję niż coś przerabiać. A jeśli koniecznie chcemy coś zrobić samodzielnie, to lepiej skorzystać z gotowych i sprawdzonych projektów DIY. Właściwości niektórych kolumn są naprawdę imponujące. Charakterystyka jest bardzo wyrównana, a wykresy csd pokazują, że jest lepiej niż w większości konstrukcji fabrycznych.

piątek, 17 maja 2019

Jak poprawić kolumny, bhp

Poprzednim poście zajmowaliśmy się obudowami kolumn. Jest sporo kolumn, które mają obudowy zbyt słabe. Jeśli ktoś stwierdzi, że posiada właśnie takie kolumny o "wadze piórkowej", to prawdopodobnie zacznie się zastanawiać czy to można jakoś poprawić? Przede wszystkim trzeba się zastanowić nad celowością i sensownością podjętych działań.

Użytkowanie kolumn stanowi ryzyko utraty zdrowia i nie chodzi o to tylko, że można stracić słuch.

Kolumny podłogowe mają z reguły wysoko położony środek ciężkości, co skutkuje tym, że można je dość łatwo przewrócić. Umieszczenie jakiegoś obciążenia na takiej kolumnie spowoduje, że środek ciężkości znajdzie się jeszcze wyżej i dlatego będzie ją jeszcze łatwiej przewrócić, natomiast upadający z niej dodatkowy ciężar może wyrządzić bardzo duże szkody, jeśli upadnie np. na nogę.

Na kolumnach nie wolno stawiać niczego, nawet mała doniczka z kwiatkiem nie jest dobrym pomysłem.

Poza tym położenie czegoś na kolumnie nie zmieni jej właściwości. Jeśli ktoś nie dowierza, niech położy jakiś ciężar na pudle gitary. Nie spowoduje to, że pudło rezonansowe zacznie działać w jakimś zauważalnym stopniu. Przecież nie możemy nic położyć na przód i tył, tylko na bok. Dociążenie boku gitary nic nie zmienia, bo drgają głównie przód i tył pudła. Podobnie z obudową głośnika. Ciężar położony na górę spowoduje, że zmniejszą się drgania tylko jednej i tak mało drgającej, bo małej, ścianki.

Bezpieczeństwo przede wszystkim. Na kolumnach nie wolno stawiać niczego.

środa, 15 maja 2019

Grające obudowy i kilka innych rozczarowujących szczegółów.

Kolumny głośnikowe mają swoje indywidualne brzmienie, to fakt. Pomiary parametrów różnych typów i modeli kolumn pokazują wyraźnie, że bardzo się one różnią między sobą. Każdy sprzęt, np. odtwarzacze, także różni się od innych, ale te różnice są na poziomie poniżej progu percepcji, jeśli mówimy o sprzęcie dobrej jakości, który nie jest na dodatek popsuty. Różnice pomiędzy kolumnami są na tyle duże, że można je usłyszeć.

W przypadku kolumn głośnikowych o ich brzmieniu decyduje generalnie charakterystyka częstotliwościowa, którą można kształtować w pewnych granicach. Stosując takie, a nie inne głośniki, zwrotnice, częstotliwości filtrów, rodzaje i wymiary obudów itd. zmienia się charakterystykę częstotliwościową. Istotne jest też to w jaki sposób działają przetworniki przy bardzo dużych obciążeniach, ale nas to nie będzie interesować, bo wychodzimy z założenia, że szanujemy słuch i gramy nie za głośno.

Sposobów na osiągniecie określonego brzmienia jest sporo, niektóre z nich mają na nie duży wpływ, inne niewielki. Do tych mających duży wpływ na dźwięk należy zwrotnica, bo pozwala nieco modyfikować charakterystykę częstotliwościową. Duży wpływ na dźwięk często ma też sama obudowa kolumny, choć nie w tym sensie, jak się zazwyczaj uważa.

Idealna obudowa jest bardzo sztywna, nie rezonuje, a jej drgania wygasają bardzo szybko, co unaoczniają wykresy csd. Zbudowanie bardzo sztywnej i neutralnej akustycznie obudowy nie jest czymś trudnym czy kosztownym. Różnica w kosztach i w ostatecznej cenie kolumny z doskonałą obudową i taką działającą jak pudło rezonansowe gitary przykładowo, nie jest duża.

Praktycznie każda udana konstrukcja DIY może być uznana za bardzo dobrą, natomiast producenci celowo robią w niższych seriach swoich kolumn obudowy gorsze niż mogą i powinni. Zresztą niektórzy nawet w topowych seriach robią obudowy-wydmuszki.

Producenci celowo budują niespecjalnie sztywne i odporne na powstawanie rezonansów pudła. Jeśli się pozostawi rezonanse w określonym zakresie częstotliwości, to podbarwią one w specyficzny sposób brzmienie kolumny.

Żeby się przekonać, że tak jest faktycznie trzeba przeanalizować wykresy wodospadowe różnych modeli kolumn. Jeśli zauważymy, że jakaś lub jakieś częstotliwości wygasają trochę za długo, lub w ogóle wszystko wygasa za długo, to możemy być pewni, że to ma tak być i producent to zrobił celowo. Jeśli amatorzy robią obudowy milczące jak grobowiec, to to samo może zrobić producent dysponujący nieporównywalnie większymi możliwościami. A skoro tak nie robi, to znaczy, że tak chce. Jedne kolumny, te z wyższych serii, mają brzmieć dobrze, a inne, te tańsze, mają dodawać trochę brudów i nie być tak dobre.

Inne przetworniki, inna zwrotnica itd. mogą trochę pomóc w "zepsuciu" brzmienia, ale tylko trochę. Więcej można uzyskać celowo psując właściwości obudowy, żeby trochę podbarwiały dźwięk rezonansami. Bez większego wysiłku można obudowę "nastroić" na odpowiednie rezonanse, które mają wybrzmiewać odpowiednio dłużej, tzn. nie za długo, akurat troszkę dłużej, żeby osiągnąć odpowiedni efekt.

Nie zawsze można znaleźć wykresy z pomiarami, zwłaszcza csd. Ale jeżeli kolumna podłogowa waży niewiele więcej niż dziesięć kilogramów, to znaczy, że ścianki są cieniutkie, a wewnętrzne usztywnienia są słabe, jeśli w ogóle jakieś są. Taka leciutka podłogówka ma tę zaletę, że łatwo ją przestawić, ale dźwięku dobrego dać nie może, bo nie do tego ją zbudowano. Ma specyficzne brzmienie właśnie dlatego, że w niej nie grają tylko przetworniki, ale gra, w sensie drga, cała obudowa. Zupełnie na takiej samej zasadzie jak w gitarze. Inne pudło w gitarze daje inne brzmienie, choć struny są takie same. Podobnie z kolumnami.

O kiepskiej kolumnie z obudową podbarwiającą dźwięk rezonansami można wiele napisać w testach i recenzjach. Natomiast o dobrej kolumnie nie da się nic napisać. Ona nie ma żadnego brzmienia, żadnych cech wyróżniających ją z tłumu. Jeśli np. ktoś pisze, że dźwięk jest jak na koncercie w pierwszym rzędzie, to znaczy, że ktoś przede wszystkim tak ukształtował charakterystykę częstotliwościową właśnie m.in. dodając rezonanse obudowy, żeby taki dźwięk, czy też takie wrażenie, osiągnąć. Ale to oznacza, że takie kolumny są bezużyteczne z punktu widzenia wierności odtwarzania, bo dobre nie dodają nic od siebie.

Dobrą konstrukcję można znaleźć analizując wyniki pomiarów, ale jeśli ich nie ma, to w ostateczności trzeba sprawdzić wagę. Jeśli weźmie się podobne konstrukcje, tzn. mające tyle samo głośników o podobnych wymiarach, a ponadto porównywalne rozmiary obudów, to okaże się, że różnica w wadze może być zastanawiająco duża.

Przykładowo kolumny z dwoma głośnikami nisko-średniotonowymi i jednym wysokotonowym, które mają bardzo podobne wymiary i podobny rodzaj materiału na obudowy, tzn. płytę mdf, różnice w wadze wykazują takie, że najlżejsza spośród kilku konstrukcji opisanych w różnych recenzjach waży 12 kilogramów, a najcięższa 26.

Kolumny z dwoma głośnikami niskotonowymi, jednym średniotonowym i jednym wysokotonowym potrafią ważyć od 15 do 27 kg.

Gdyby przejrzeć więcej recenzji zapewne udałoby się znaleźć jeszcze większe rozbieżności. Trzeba podkreślić, że zawsze najlepsze oceny w tych przejrzanych testach z odsłuchów zbierały modele najcięższe. Dodatkowo, ciężkie kolumny zawsze mają lepiej wyglądające wyniki pomiarów csd niż te lekkie. W ogóle jeśli się przejrzy ofertę kilku producentów, to okaże się, że ci z lepszą renomą robią cięższe kolumny niż ci z gorszą.

Oczywiście waga kolumny to nie wszystko. Jednak dobrej obudowy, która jest lekka nie da się zrobić. Dlatego kolumna podłogwa ważąca niewiele więcej niż 10 kg nie może być dobra.

piątek, 26 kwietnia 2019

Kompresja stratna, jakość dźwięku - gdzie jest haczyk?

Czy kompresja stratna jest słyszalna? To zależy. Przy wysokich przepływnościach nie jest, natomiast gdy bitrate jest niskie można ją usłyszeć. Ale to czy jest 128 kb/s czy też 192 nie mówi nam wszystkiego. Można usłyszeć artefakty kompresji przy 192 kb/s, a staną się one niemożliwe do zauważenia jeśli przepływność wyniesie "tylko" 128 kb/s. Wszystko zależy od tego jak były kodowane poszczególne pliki.

128 może być lepsze niż 192. Niemożliwe? Całkiem możliwe. Ważne jest kilka rzeczy, np. to czy została wybrana opcja "stereo" czy też "joint stereo". Większość audycji czy też utworów muzycznych charakteryzuje to, że zawartość obu kanałów stereofonicznych jest do siebie podobna. Z tego powodu korzystniejsze jest kodowanie joint stereo, które jest w takim przypadku bardziej efektywne. Pliki mają lepszą jakość przy danej przepływności niż przy użyciu metody "stereo". Opis, jak się koduje Joint Stereo. "Stereo" natomiast polega na kodowaniu dwu kanałów niezależnie, czyli coś w rodzaju dwa razy mono, więc bitrate jest dzielone w jakimś sensie na pół. Jeśli joint stereo ma 128 kb/s, to można powiedzieć, że każdy z kanałów stereo ma przepływność zbliżoną do tej wartości, natomiast przy zwykłym stereo każdy kanał ma do dyspozycji tylko jej połowę. To duże uproszczenie, ale chodzi o podkreślenie pewnej cechy kodowania, a nie oddanie dokładnej jego natury. Dla tych którzy chcą się dowiedzieć więcej detali jest link powyżej, od tego miejsca można zacząć dalsze szukanie.

Inna rzecz polega na tym, że bitrate może być ustawione na sztywno, albo może być zmienne. Każda audycja zawiera fragmenty, kiedy wystarczy bardzo niska przepływność, a są też takie, kiedy potrzebna jest cała "moc przerobowa". Kodowanie ciszy nie wymaga zbyt wielu informacji, złożone pasaże muzyczne wręcz przeciwnie.

Jak widać wykorzystanie joint stereo i zmiennego bitrate pozwala na osiągniecie znacznie lepszej jakości przy porównywalnej wadze plików niż gdy jest kodowanie stereo ze stałym bitrate.

Plik VBR ze średnim bitrate 128 kb/s ma fragmenty, kiedy przepływność wzrasta nawet do 320 kb/s oraz takie, gdy spada znacznie poniżej 128, wszystko w zależności od potrzeb. Można powiedzieć, że taki plik ze średnim bitrate 128 w pewnych przypadkach będzie brzmiał bardzo podobnie lub identycznie jak taki mający sztywno ustawione 320 kb/s i na dodatek będzie mieć znacznie mniejszą wagę, co zawsze jest korzystne.

Oczywiście są wyjątki i stereo da lepszy efekt w przypadku, gdy np. dwie osoby mówiły do dwóch mikrofonów. W tym przypadku nagranie nie ma elementów wspólnych. Natomiast zmienne bitrate zawsze daje przewagę.

Jest jeszcze opcja doboru częstotliwości próbkowania. Dla nagrań radiowych zawsze wystarczy 32 kHz, bo radio nie nadaje nic powyżej 15 kHz. Niższe próbkowanie w tym przypadku oznacza brak pustych bitów i cała przepływność może być wykorzystana na kodowanie dźwięku, a nie szumów i sygnału pilota stereo, a także ciszy, która generalnie panuje powyżej 15 kHz. Ogólnie rzecz biorąc, wybierając nieco niższą średnią przepływność, aby mieć mniejsze pliki, oczywiście w przypadku VBR, w ogóle warto dać niższe próbkowanie, bo kodek i tak odfiltruje wyższe częstotliwości, co widać szczególnie dobrze w przypadku mp3.

Teraz wypada się zastanowić nad dwiema rzeczami. Po pierwsze dlaczego radiofonia i telewizja zdają się stosować wyłącznie stałe bitrate z próbkowaniem 48 kHz? Przyznam, że nie mam kompletnych informacji, ale wszystkie kanały tv, które sprawdzałem mają stały bitrate audio, natomiast bitrate wideo jest już zmienny. Radio także korzysta ze stałego bitrate. Jeśli ktoś zna kanały tv i radiowe, które mają zmienny bitrate dźwięku może to sprostować w komentarzu. Natomiast 48 kHz to zawsze jest marnotrawstwo. 44,1 kHz w zupełności wystarczy, a w przypadku radia 32kHz będzie ok.

Druga sprawa polega na tym, że wciąż są osoby, które kodują swoje prywatne nagrania w stereo i ze stałym bitrate i jeszcze na dodatek z samplingiem 48 kHz. Trudno w to uwierzyć, ale tak jest i popełniają one wszystkie możliwe do zrobienia błędy o których tu była mowa plus jeszcze inne, także obniżające jakość. Paradoksalnie jeśli tego typu ludzie zabierają głos w dyskusji o jakości dźwięku, to zawsze krytykują nadawców i producentów za złą jakość. Tylko, że w praktyce jeżeli ktoś sam coś koduje to robi to tak, że jakość siada.W zasadzie każda decyzja, którą podjął zmieniając domyślne ustawienia programu, którego używa powodują obniżenie jakości nagrań.

Jeśli zatem już coś nagrywać, to warto to zrobić samemu, w domyśle - dobrze. Jak to robić zostało już opisane we wcześniejszych postach. Nie ma sensu słuchać czyichś nagrań, bo nie będą one zrobione dobrze. Problem nie do rozwiązania to jakość, którą oferują nam nadawcy i w ogóle fonografia. Ale tu jest więcej problemów niż sposób kodowania. Nawet odsłuchując nową płytę w formacie bezstratnym często słyszy się coś, co jest absolutnie niestrawne. To już osobny temat.

W dyskusjach dotyczących jakości dźwięku w telewizji i w radio wszyscy są za poprawieniem jakości, wszyscy słyszą niedostatki, natomiast jeśli przyjdzie co do czego, czyli ludzie sami coś sobie nagrywają, to już nie dostrzegają błędów, które sami robią, natomiast o słyszeniu niedoskonałości własnej pracy nie ma nawet mowy. Kiedy ktoś krytykujący innych robi coś samodzielnie natychmiast kompletnie głuchnie. Taki paradoks. To jest właśnie ten haczyk, na który się wszyscy łapią.

niedziela, 17 marca 2019

Lepsza jakość? Ale przecież jakość jest dobra.

Kiedyś istniały punkty do których można było przynieść sprzęt RTV, kiedy się popsuł. W witrynie jednego z nich leżały prospekty takiego sprzętu. Nie było to nic nadzwyczajnego, praktyka była normą, ale ten punkt był przy mojej drodze do szkoły, więc dlatego mam właśnie to miejsce na uwadze. Można było sobie zobaczyć nowoczesne telewizory i sprzęt Hi-Fi, jaki był w tym czasie produkowany na zachodzie. Ja wtedy byłem dzieckiem i do słuchania radia służył mi zwykły radioodbiornik. Miałem też magnetofon szpulowy, a gramofonu jeszcze nie.

Zastanawiałem się, patrząc na te prospekty, po co się robi zestawy typu wieża. Oczywiście wszystko to mi się bardzo podobało, bo te zestawy wyglądały bardzo efektownie, jednak nie rozumiałem sensu robienia czegoś takiego. Przecież zamiast rozdzielać radioodbiornik na tuner, wzmacniacz i kolumny można było mieć wszystko w jednej skrzynce. Co tam się znajdowało w tych obudowach takiego, że nie mogło się pomieścić w jednej, myślałem.

Kumpel powiedział mi, że to po to, żeby jakość była lepsza. Jakość?

Przyszedłem sobie tego dnia do domu, włączyłem swój magnetofon, zacząłem słuchać i zastanawiać się, jaka to może być ta lepsza jakość? Bo, według mnie, z jakością było wszystko w porządku. Nie słyszałem żadnych problemów, wszystko grało tak jak powinno, i grało tak, jak u każdego.

Więc nie udało mi się wtedy zrozumieć, co z tą jakością dźwięku z mojego magnetofonu jest nie tak i co mogłoby być inaczej.

Trochę to śmieszne z dzisiejszej perspektywy, ale pokazuje inne podejście do tematu. Bardziej praktyczne. Sprzęt był po to, żeby słuchać muzyki. I ją było słychać więc nie było problemu. Muzyka była tym, co powodowało, że się to wszystko włączało.

A teraz?

Ale wróćmy jeszcze do dawnych czasów. Owszem, chciałem mieć inny magnetofon i inne radio. Jednak z pewnością nie chodziło mi to to, że to będzie inaczej grać, ale o wygląd. I tak to było. Kiedy jechaliśmy na wycieczkę szkolną, podstawiono dwa autobusy. Ja chciałem jechać tym "ładniejszym". A czy była jakaś różnica pomiędzy tymi autobusami, poza wyglądem? Raczej nie. Wycieczka w jednym i drugim była taka sama. Oglądaliśmy przecież to samo. Autobusy były tylko środkiem transportu. Ważne było coś innego.

Podobnie jest z muzyką. Można jej słuchać na różnym sprzęcie, ale efekt jest bardzo podobny, przynajmniej do momentu, kiedy muzyka nie zejdzie na dalszy plan, a zacznie się zwracać uwagę na sprzęt.

Warto powrócić do tamtych czasów, kiedy liczyło się to, co ważne. Były to inne czasy, niewinne i naiwne, ale przez to chyba jednak lepsze.

piątek, 8 marca 2019

Na marginesie: O co chodzi z tymi winylami?

Ten tak zwany powrót płyty analogowej ma jakąś przyczynę. Tkwi ona w sprytnie prowadzonej kampanii marketingowej. Jest naprawdę pomysłowa i skuteczna. Polega ona odwołaniu się do jakichś atawistycznych lęków, na niedomówieniach i co ciekawe na braku nachalności. Te trzy cechy tej marketingowej kampami czynią ją naprawdę przebiegłą i efektywną.

Atawizmy można pokonać, tak uważam, przez uzyskanie racjonalnych wyjaśnień dla pewnych niepokojących zjawisk. Ciekawe, że ludzie chętnie kupujący płyty winylowe nie odczuwają potrzeby sięgnięcia do opracowań, które dokumentują jak jest. Co można usłyszeć, a co nie, a przede wszystkim jaka jest jakość dźwięku na winylu, a dodać trzeba, że niespecjalnie dobra.

Ludzie kupujący winyle obawiają się, że coś się stanie z dźwiękiem, jak kupią wersję cyfrową, albo im się coś przez to stanie. I nikt na ten lęk nic nie chce poradzić, wręcz przeciwnie wciąż się go podsyca.

Niedomówienia tworzą pewną aurę, w tym wypadku akcentuje się atrakcyjną aurę tajemniczości, a sferę lęków pozostawia w cieniu. Coś w rodzaju "a wiesz, jak to wspaniale jest chodzić boso po rosie". Problem w tym, że można się przeziębić lub nadepnąć na coś ostrego lub nieciekawego. Ale dopowiedzenie historyjki do końca uczyniłoby ją nudną i trywialną. A tak, to aż do momentu, kiedy ktoś się nie przekona jak to jest łazić bez butów i złapać zapalenie płuc, bo się było niezahartowanym, historyjka będzie nader interesująca.

Brak nachalności jest ewidentny. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim, żeby ktoś "polecał gramofony analogowe i płyty winylowe". Wyjątkiem są fora internetowe, gdzie w dobrym tonie jest wypytywanie o różne rzeczy godne polecenia. Przypuszczalnie niedługo ktoś wpadnie na pomysł, żeby serdecznie polecać oddychanie, rozumiecie, wdech wydech, wdech wydech. Ale winyli nikt nie poleca, przynajmniej ja się z tym nie spotkałem. Najczęściej ktoś coś wspomni, napomknie itd.

Kto stoi za tą kampanią? Tak naprawdę chyba nikt tego nie kontroluje, to jest jakaś taka samonapędzająca się paranoja.

Ale jest też pewien dodatkowy aspekt sprawy, mianowicie wstyd. Bo wstyd się przyznać, że się w to wszystko uwierzyło, w ten szeptany, wręcz szemrany marketing. A wstyd jest, zwłaszcza, że nawet ktoś z przytępionym słuchem przyzna, ale tak po cichu, żeby nikt nie usłyszał przyzna, że nie słychać tego czegoś nadzwyczajnego. Dźwięk jest zwyczajny, trochę zniekształcony, płyty często są zniszczone, okładki wytarte i pogięte...

Rzeczywiście to wszystko tylko po to, żeby sobie popatrzyć jak kółko się kręci? Muzyka to za mało dla niektórych ludzi? Nic się nie dzieje, jak się słucha plików? Faktycznie, nic się nie dzieje. A jak się słucha winyla, to kółko się kręci, ramię powoli przesuwa do środka płyty, w końcu trzeba wstać i zmienić stronę, albo płytę. A okładka jest duża i jest na co popatrzyć.

I do tego ten "ciepły" dźwięk. Co za beznadziejny slogan. Teraz tak reklamuje się sprzęt cyfrowy. Nawiasem mówiąc nie cierpię ciepłego dźwięku, jeśli jest naprawdę ciepły, czyli bez wysokich tonów.

Wobec tego pozostaje możliwość popatrzenia na gramofon, jego ruchome części, obracającą się płytę, dużą okładkę. I jeszcze do tego dochodzi możliwość obsługi gramofonu, wzięcia płyty i okładki do rąk itd. itp.

Niby wszystko fajnie, ale ja nie jestem w stanie ścierpieć zniekształceń, szumów, stuków, trzasków itd. A przede wszystkim tego, że ktoś wcześniej zdarł płytę starą igłą. Więc niby wiem o co chodzi z tymi winylami. Ale jednak tego nie rozumiem.

niedziela, 17 lutego 2019

Wznowienia na winylu, np. purpurowym

W poprzednim wpisie padło zdanie mówiące o przewadze wznowienia na CD nad oryginalnym winylem. Ale przecież można wydać na nowo zmiksowane płyty z nowym masterem na winylu. Zwłaszcza jeśli chodzi o trochę nowsze płyty przeważnie jest do dyspozycji wszystko, co zostało nagrane na każdym etapie. A co do ery nagrań cyfrowych, to jeśli ktoś pomyłkowo czegoś nie skasował, to jest dosłownie wszyściusieńko:) Więc można to opracować na nowo i wydać na winylu i każdym innym możliwym nośniku.

W takim razie możemy mieć wznowienie winylowe z dźwiękiem tej samej generacji co na CD, SACD i  innych nośnikach. Możemy, ale...

Zanim usłyszymy muzykę odtwarzaną z winyla dotrą do nas szumy, zakłócenia i trzaski będące immanentną częścią tego nośnika oraz to, co dołoży do tego gramofon i przedwzmacniacz. Kiedy muzyka zagra, to oczywiście jakość będzie bardzo podobna do wydań cyfrowych, jeśli ktoś tak zdecydował i nie zrobił jakiegoś specjalnego mastera dla płyty analogowej. Tylko, że taką jakość będziemy mieć do około 2/3 płyty, w sensie jednej strony analogu. Poza tą umowną granicą, prędkość liniowa jest już za mała do tego, żeby dźwięk był czysty i dynamiczny. Ostatnie minuty winyla są zawsze trudne do słuchania, zwłaszcza jeśli czas odtwarzania wynosi ponad 20 minut.

I do tego dochodzi mechaniczne zużywanie się płyty analogowej wraz z każdym odtworzeniem, co skutkuje spadkiem jakości szczególnie dla wysokich tonów... jeśli ktoś jeszcze je słyszy.

Poza tym mamy całą listę ograniczeń możliwości nośnika winylowego. Wystarczy zajrzeć do starszych postów lub przeczytać co trzeba zrobić, żeby dobrze naciąć płytę analogową. A trzeba zrobić bardzo wiele rzeczy czyli pójść na bardzo wiele kompromisów.

Dlatego uważam, że wznowienie cyfrowe będzie lepsze, bo dźwięk jest zawsze taki sam. Każdy utwór brzmi równie dobrze, a dźwięk się nie zmieni pomimo wielu odtworzeń, choć słyszeć go będziemy wciąż inaczej, bo nam w uszach z wiekiem zanikają wysokie tony.

wtorek, 12 lutego 2019

Wspomnień czar cz.3

W tym poście, który kończy serial uwag sentymentalnych, nie będzie o sentymentach i wspomnieniach. Tym razem musimy zastanowić się nad tematem "taśma matka".

Taśma matka jest czymś, czemu przypisuje się zbyt duże znaczenie. Taśma matka nie jest wcale jakimś praźródłem oryginalnego, czyli tego najbardziej pożądanego, brzmienia. Taśma matka jest po prostu materiałem użytym do wykonania końcowego nośnika, czyli w naszym przypadku, do wytłoczenia płyty winylowej, a właściwie to do nacięcia matrycy.

Proces nagrywania w czasach analogowych przebiegał w uproszczeniu w ten sposób, że nagrywało się poszczególne ślady na szeroką taśmę, miksowało to dwóch kanałów stereo, czyli zgrywało na wąską taśmę, a na koniec tą taśmę dawało do masteringu. Mastering to nie jest, nawiasem mówiąc, jakiś tajemniczy proces, który ma uczynić dźwięk pięknym, ale de facto powinien być czymś w rodzaju retuszu. Niestety mastering to najczęściej czynność polegająca tylko na tym, żeby dźwięk stał się głośny.

Ze studia masteringu wychodzi kolejna wąska taśma, która teoretycznie może być użyta do produkcji płyty analogowej, względnie kasety. Jednak jeśli nakład jest przewidywany na milion egzemplarzy, a bywał często wielomilionowy, więc nie da się wyprodukować tylu matryc z jednej taśmy, bo ona ulegnie fizycznemu zniszczeniu. Wobec tego trzeba tą taśmę sklonować tyle razy ile to będzie potrzebne.

Dopiero te klony, czyli kolejne kopie, są taśmami matkami.

Wobec powyższego widzimy, że wydanie na CD może być lepsze, bo do digitalizacji można było wziąć wąską taśmę z miksem, taką jeszcze bez masteringu i zrobić go już cyfrowo, czyli otrzymujemy lepszą jakość, bo mamy dźwięk nie z kopii kopii, tylko z oryginału. Jedyny problem to sam mastering, ale przyjmijmy, że ktoś go wykonał dobrze i to był rzeczywiście retusz, który ujednolicił brzmienie poszczególnych utworów i skorygował ewentualne błędy powstałe w czasie nagrywania i edycji.

Wracając jednak do winyli, to trzeba dodać, że nawet jeśli taśma matka zawsze była z tej samej generacji, to i tak poszczególne tłoczenia mogą się różnić i różnią się. Wydanie amerykańskie będzie inne niż niemiecki i japońskie, bo ktoś inny nacinał matrycę i mógł zrobić to trochę inaczej. Ten proces nie był robiony automatycznie i wiele zależało od umiejętności i w końcu preferencji tej osoby.

W takim przypadku w najlepszym razie w odniesieniu do winyli mamy do czynienia z różnymi wydaniami nieco różniącymi się dźwiękiem, albo jeśli płytę wydał np. Tonpress czy Muza, bardzo różniące się, a na CD możemy mieć kopię wcześniejszej generacji, a więc lepszą.

Reedycje na CD, jeśli ktoś mówi o nowym masteringu nie muszą być dlatego lepsze, że ktoś zrobił nowy, lepszy master. One mogą być lepsze dlatego, że ktoś wyciągnął taśmę wcześniejszej generacji, mniej razy kopiowaną w procesie produkcyjnym.

Taśma matka może być kopią entej generacji i wciąż jest taśmą matką, nie ze względu na jakość, bo tej już mogło zabraknąć, ale tylko ze względu na to, że była materiałem użytym do produkcji końcowego nośnika. Każde odtworzenie taśmy analogowej powoduje spadek jakości przez rozmagnetyzowanie, niewielkie ale jednak i ścieranie warstwy magnetycznej.

I z tego powodu winyl, choć wydaje się nie mieć alternatywy, jednak ją ma. I ta opcja często bywa lepsza, nie tylko z opisanych tu powodów, bo są jeszcze inne, tak samo przemawiające na korzyść kompaktu.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Wspomnień czar cz.2

Sentymenty sentymentami, ale Loudness War nie poddaje się sentymentom. Kolejne wznowienia cyfrowe padają ofiarą dźwiękowców, którzy kupują coraz to nowe zabawki do robienia głośno i koniecznie chcą z nich zrobić użytek. Wobec tego opcją, która wydaje się nie mieć alternatywy jest winyl.

Więc kupujemy wydania winylowe płyt, które już mamy w wersjach cyfrowych, bo wydaje się nam, że dynamika została spłaszczona lub nawet wiemy to dokładnie bo sprawdziliśmy, że mamy wydanie z DR8, wcześniejsze wydania miały DR 12 natomiast po winylu spodziewamy się, że dźwięk będzie taki jak powinien być i taki jak był kiedyś. Trzeba przyznać, że czasem strasznie korci, żeby mieć takie "prawdziwie" grające płyty.

Problem w tym, że sprawdzenie DR winyla jest trudne, jeśli w ogóle możliwe. Trzaski i zakłócenia na płycie zawyżają wskazania DR. Pozostaje sprawdzenie na słuch. A to się powinno zrobić w ten sposób, że zgrywa się płytę analogową do komputera, wybiera stosowny utwór, normalizuje głośność odtwarzania i oczywiście normalizuje się też głośność odtwarzania porównywanej wersji cyfrowej. Dopiero w ten sposób możemy odtworzyć obie wersje, zdigitalizowaną analogową i cyfrową, z identyczną głośnością i porównać.

Co się okazuje po takich porównaniach? Przede wszystkim to, że bardzo często oczekujemy zbyt wiele. I to nie tylko oczekujemy zbyt wiele od wydań takich czy innych, ale przede wszystkim od własnego słuchu. O słuchu można powiedzieć dużo, ale nie to akurat, że jest precyzyjnym narzędziem, które może niezawodnie służyć do oceny jakości.

Żeby sens tego posta nie umknął, powtórzę: trzeba zrobić porównanie według opisanej metody. Można też, a nawet zdecydowanie warto, zrobić normalizację głośności i posłuchać kilku wersji, takich mniej i bardziej skompresowanych pod względem dunamiki.

I na koniec warto wspomnieć, że krytyczny odsłuch jest możliwy w dobrych warunkach, a to oznacza adaptację akustyki pomieszczenia, w którym się słucha. Jeśli ktoś nie zrobił sobie adaptacji akustyki, musi użyć jakichś dobrych, czyli zrównoważonych pod względem barwy, słuchawek. Dobre słuchawki nie muszą być drogie.

Kiedy się zrobi takie porównanie zakupionych płyt, które miały zapewnić powrót do przeszłości, patrzy się trochę inaczej na pewne sprawy. Ale trzeba spróbować samemu, na słowo się nie uwierzy. Dlatego nie rozwodzę się nad własnymi spostrzeżeniami, ale namawiam do samodzielnych działań.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Na marginesie: Jak zostać recenzentem płyt

Recenzje płyt są potrzebne, bo przecież chcemy kupować dobrą muzykę, jeśli w ogóle. Płyt ukazuje się całe mnóstwo, więc żeby mieć coś ciekawego trzeba się posiłkować dwoma sposobami. Albo się kupuje wszystko, co nas interesuje, w sensie gatunku, czyli bierzemy wszystko z półki z naszym rodzajem muzyki, względnie wybieramy sobie odpowiedni rodzaj muzyki w sklepie internetowym i też dodajemy do koszyka wszystko nowe jak leci. Albo się czyta recenzje w prasie muzycznej i kupuje to, co zostało dobrze ocenione i co według nas dobrze się zapowiada.

Tak czy inaczej warto czytać recenzje jeśli nie zamierza się samemu kupować wszystkiego, co tylko się ukazało. Przecież nawet ulubiony wykonawca może mieć lepsze płyty i gorsze. Tych gorszych nie musimy kupować jeśli nasze uwielbienie nie jest całkiem ślepe, a czy wydana akurat została płyta lepsza czy gorsza dowiemy się z recenzji.

Bycie recenzentem jest trudne, bo recenzje też są recenzowane. Trudno coś zjechać od góry do dołu, bo to wyda się podejrzane. Trudno też coś wychwalać pod niebiosa i piać z zachwytu, bo to będzie jeszcze bardziej podejrzane. Recenzja neutralna będzie raczej nudna. Jednak odrobina talentu, wyobraźni, co nieco umiejętności dyplomatycznych i łączenia ognia z wodą powinno wystarczyć, żeby pisać ciekawe recenzje. Zresztą poczytajmy trochę tych recenzji i okaże się, że przecież nie jest to coś aż tak trudnego jak opanowanie wyższej matematyki. Zresztą nie święci garnki lepią.

Bycie recenzentem jest trudne, ale nie są to przeciwności nie do przezwyciężenia.

Najgorzej jest wtedy, gdy ktoś usiłuje być recenzentem bez wyraźnej potrzeby i wcale nie dlatego, że ma po temu jakieś inklinacje, ale niestety tylko zapędy ma belferskie. Taki niespełniony belfer, choć może nawet sobie z tego nie zdawać sprawy, że ma ciągotki do belferstwa, sam wlezie na minę, jeśli się zabierze za recenzowanie.

Najlepszym sposobem, żeby sobie strzelić w stopę belfersko-recenzencką jest zabieranie się do krytykowania starych płyt. Tylko po kiego grzyba w ogóle się brać za ocenę starych płyt?

Według mnie recenzowanie starych płyt jest bezsensem i to z kilku powodów.

Stare płyty były już dawno temu zrecenzowane - w momencie ich wydawania. Po co więc wyważać otwarte drzwi? Czyżby obecnie można było kupować olej do głowy, czego nie mogli uczynić recenzenci dawniej? Byli oni mniej muzykalni niż my teraz? Nie byli erudytami, a może byli, ale teraz my jesteśmy lepsi, gdyż spożywamy olej do głowy? W ogóle gdzie można kupić taki olej?!

Stare płyty zostały też już dawno ocenione przez konsumentów, którzy kupili ich tysiące, setki tysięcy lub nawet miliony egzemplarzy. Więc teraz trzeba powiedzieć tym milionom ludzi, którzy nie kupili jakiejś płyty, bo miała mały nakład, że są idiotami i mają zły gust, bo się nie poznali na świetnej muzyce? A może przeciwnie, powiemy milionom ludzi, ale tym razem tym, co kupili płytę, która jest z kolei słaba, że są idiotami, bo się nie zorientowali, że ta płyta to badziew i wydali pieniądze na muzycznego knota?

Wykonawcy starej muzyki mają wielu fanów, którzy ich uwielbiają i z kolei ci fani mają mnóstwo miłych wspomnień związanych z dawnymi czasami, muzyką, wykonawcą. Ale przecież nie każdy wykonawca musiał być geniuszem i tworzyć kamienie milowe i muzyczne arcydzieła. Geniusze się też zdarzają, ale większość jest przeciętniakami, a są i tacy, co nawet przeciętniakami nie są, tylko robią jakąś konfekcję. To co teraz? Koniecznie trzeba uświadomić tych fanów, którzy kochają ślepą miłością przeciętniaków i słabeuszy, że są kretynami, bo się zakochali nie w tych twórcach, którzy mają na koncie arcydzieła? I że ich najpiękniejszym wspomnieniom towarzyszyła muzyczna konfekcja i szmira?

Nie ma opcji, żeby zrecenzować starą muzykę i nie wylać na kogoś wiadra z pomyjami. Gdyby recenzować wyłącznie arcydzieła może, ale przecież ileż jest tych arcydzieł? I po co je w ogóle recenzować, przecież od dziesięcioleci wiemy, że są arcydziełami. Chyba, że ktoś ma inne zdanie, ale może przecież też lubić odżywiać się korzonkami i pić wodę z kałuży.

Mówienie prawdy, nawet takiej, która nam się wydaje niepodważalna i absolutna nie ma sensu. Nie można powiedzieć rano partnerowi życiowemu: już cię nie kocham. Nie można też powiedzieć szefowi w pracy: ty idioto. Nie można, chociaż to są obiektywne fakty. Nie można też powiedzieć obiektywnej prawdy, tej prawdy najmojszej nawet, o jakiejś muzyce, bo zawsze się komuś można narazić.

Krytyka starych płyt jest bezsensem. Dorzućmy najważniejszy czynnik - czas. Nie da się ocenić obiektywnie czegoś bez kontekstu minionych czasów. Wszystko się starzeje, bo świat nie stoi w miejscu. Technika i technologia poszły nieprawdopodobnie do przodu i już z tego powodu to, co stare wydaje się być być na straconej pozycji.

Przecież nawet artyści wyglądają inaczej niż kiedyś. A zawdzięczają to obróbce swych wizerunków w komputerze, albo skalpelowi. Nie wspominajmy nawet o tym jakie są możliwości edycji dźwięku. Teraz można zrobić z dźwiękiem wszystko. Nie trzeba umieć grać, nie trzeba umieć śpiewać, nie trzeba umieć komponować i nie trzeba mieć talentu. Wystarczy użyczyć swego wizerunku, tego skorygowanego, a komputery i ludzie działający gdzieś za kulisami załatwią sprawę. A kiedyś trzeba było jednak coś umieć. Więc nawet z dzisiejszego punktu widzenia dzieło niedoskonałe i nadszarpnięte zębem czasu obiektywnie jest czynem heroicznym i godnym najwyższego podziwu.

Stare płyty są znane od bardzo wielu lat i po prostu spowszedniały nam. Nie mają już czynnika świeżości, nowości, zaskoczenia. Stare płyty znamy jak własną kieszeń i nie słuchamy ich dla ich obiektywnych zalet tylko, żeby sobie powspominać dawne, dobre czasy, że przytoczę słowa piosenki.

Stara muzyka jest jak stary samochód. Jest stara, ale w momencie ukazania się była nowa i to była jej siła. I my byliśmy młodzi, młodsi.

Czas mija, to co nowe jest stare, to co było modne trąci myszką. Co możemy zrobić, to nie patrzyć na młodych z zazdrością, oni też się zestarzeją. Więc zamiast się pakować na minę zajmijmy się czymś, co nikogo nie zirytuje.


Więc ja się pytam jak ocenić starą muzykę, kiedy czynników, które trzeba uwzględnić jest tyle, że starczyłoby na grubą książkę? I czy to jest w ogóle komukolwiek potrzebne?

Rozumiem, że można i trzeba zrecenzować jakieś współcześnie wydane wznowienie, bo są nowe dodatki, nieznane wersje, jakiś inny mastering. Ale przecież nawet wtedy nie ma sensu oceniać samej muzyki.

Czy chęć bycia belfrem jest tak silna, że wszystko schodzi na plan dalszy?

Recenzowanie nowości nawet jak się płytę zjedzie totalnie i skrytykuje jest o tyle prostsze, że nowość nie jest skojarzona z niczym. Krytykując nowe krytykuje się dzieło. Krytykując stare depcze się po odciskach każdemu, kto to stare zna i ma pokojarzone ze wspomnieniami, uczuciami, osobami. Krytykowanie starego jest bez sensu i nie powinien tego robić nikt, nawet jeśli płonie misjonarskim zapałem czy wręcz fanatyczną potrzebą obiektywnej oceny. Jak coś jest pokojarzone z emocjami, to obiektywna prawda schodzi na dalszy plan. A jak ktoś się zapomni i powie coś obiektywnie, tzn. obiektywnie jego zdaniem, prawdziwego, to depcze czyjeś uczucia czy chce, czy tego nie chce. Po prostu depcze.