piątek, 4 lipca 2025

Kwiat jednej nocy

Przy okazji poprzedniego postu warto się przyjrzeć płycie „Kwiat jednej nocy”. I okazuje się, że tę płytę nagrały Alibabki lub też Ali-Babki. Ale po kolei.


 

Płyta jest czarna, co warto pokazać. Mam taką tylko jedną, a Czytelnik niekoniecznie musi być zapamiętałym kolekcjonerem kompaktów. Możliwe, że takich czarnych CD nie posiada.

Każdy sześćdziesięciolatek, a i też trochę starszy, powinien sobie przypomnieć te piosenki. Już kompletnie bez zwracania uwagi na aspekty techniczne. Jan Ptaszyn Wróblewski przy okazji śmierci jednej z dziewcząt próbował rozgryźć fenomen brzmienia tej grupy. Audycja ukazała się na antenie w roku 2020, mógł być to luty albo marzec. To wskazówka dla posiadaczy archiwum 3. kwadransów.

A w następnym poście Alibabki będą śpiewać  w chórkach.

czwartek, 3 lipca 2025

Uchem weterana: Zagrajmy w kości jeszcze raz

Tym razem przyjrzymy się płycie "Zagrajmy w kości jeszcze raz". Została ona wydana w roku 1977 i nagrały ją Alibabki.

Są też płyty z czerwoną etykietą.


W latach siedemdziesiątych piosenki Alibabek często były grane w radio, ale też w telewizji. Właśnie w telewizji często była odtwarzana, a właściwie to pokazywana, piosenka "Kwiat jednej nocy". Ale to utwór nagrany wcześniej. Płyta o tym tytule jest datowana na rok 1969.

Widmo utworu pierwszego z pierwszej strony wygląda tak:

Strona pierwsza, utwór pierwszy.
"Odkładana miłość" to walczyk. Tak się prowadzącemu blog wydaje. Najlepiej by to wiedział Jan Ptaszyn Wróblewski, którego nazwisko można zauważyć na naklejce płyty. Ale nie możemy go już o to spytać.

Walc liczy się na trzy. Na rysunku mamy zaznaczone: 1 2 3 1. Na raz jest stopa, na dwa i trzy trzy - talerz. Dalej jest już na raz dwa razy stopa, ale to i tak się liczy jako raz.

Widać, że talerz perkusyjny (na dwa i trzy) jest odcięty do 5 kHz. Z tego powodu ten walc przestaje być walcem, bo słychać właściwie tylko raz, a dwa i trzy już nie. Przy głośniejszym słuchaniu walczyk jest walczykiem i można go liczyć na trzy, bo wszystko słychać, choć słabo i jakby nie wszystko.

Osoby po sześćdziesiątce jeszcze usłyszą ten talerz, a właściwie to część jego spektrum, w okolicach 5 czy 6 kHz. Ale tego, co jest głośniejsze i jest powyżej 10 kHz, już nie usłyszą. Jak wiemy z wcześniejszego wpisu, 10 kHz osoba mająca 60 lat słyszy mniej więcej 30 dB słabiej, a siedemdziesięcioletnia 40 dB słabiej niż dwudziestolatek.

Oczywiście, gdy realizator dźwięku sobie popatrzy na piosenkę, jak ta, na analizatorze widma, to wszystko się tam układa pięknie i sensownie. Tylko, że to sensu żadnego nie ma. Ludzie wraz z wiekiem tracą zdolność słyszenia góry pasma i dlatego to co wygląda ładnie brzmi jak błoto. Walc przestaje być walcem, bo dwa i trzy jest już w zakresie "ultradźwięków" i jest kulawy na jedną nogę lub nawet dwie.

"Odkładana miłość" to też jakby piosenka o audiofilach. Audiofile uważają, że gdzieś jest sprzęt, który da im to wymarzone idealne brzmienie i dlatego ciągle coś zmieniają, bo podobno wszystko ma znaczenie. Słuchają swoich płyt z przekonaniem, że przecież zawsze może być lepiej. Tym czasem nie ma to sensu, bo płyt trzeba słuchać na tym, co się aktualnie ma i nie odkładać niczego na później. Później to się straci słuch i ze słuchania będą nici. Realizatorzy dźwięku postarali się i udało im się zabić pięćdziesiąt muzyki. I zabijają ją dalej. Słuchać trzeba teraz, póki się jest młodym i się jeszcze coś słyszy. A na starość? Muzyka ma sens, ale tylko wtedy, gdy omija realizatorów dźwięku, czyli na żywo i na instrumentach akustycznych, żeby nawet sam muzyk nie był w stanie nic popsuć.

Mając sześćdziesiąt lat i więcej można normalnie funkcjonować w kontekście słuchu. Świat "brzmi" zwyczajnie i nawet można nie zauważyć, że się słyszy gorzej. Ale gdy się zacznie słuchać płyt, to okazuje się, że na tą miłość jest już za późno.

niedziela, 29 czerwca 2025

Białe szaleństwo

Dlaczego biały jest tak modny trudno pojąć. Nie ma rzeczy, która wygląda ładnie, gdy jest biała. W naturze nie ma właściwie nic białego, tak dosłownie. Nawet śnieg nie jest biały. Śnieg to lód, który jest przezroczysty. Najbardziej wtedy, gdy woda jest czysta. Płatek śniegu w dużym zbliżeniu nie jest biały i widać, że to dość złożona struktura z przezroczystego lodu. Śnieg wydaje się być biały, choć taki nie jest. Wynika to z rozpraszania światła. Jeśli zmatuje się czarny lakier np. papierem ściernym, to zrobi się jasnoszary i to też będzie się brało z rozpraszania światła przez strukturę lakieru. Skąd się wzięło to białe szaleństwo, moda na białe?

O białych samochodach, które są właściwie oślepiającymi płaskimi konturami, zwłaszcza w silnym słońcu, już wspominaliśmy we wcześniejszym wpisie. Ale biały wciska się wszędzie. Można sobie przecież ustawić komputer, żeby prawie wszystko było białe, czy prawie białe. Czcionka będzie raczej czarna.

Kilkanaście lat temu czytałem jakiś tekst BHP mówiący o tym, że nie powinno się siedzieć przed monitorem komputera dłużej niż określona ilość czasu. Bo to szkodliwe dla oczu i w ogóle dla zdrowia. Jeszcze dawniej, to już będzie lat kilkadziesiąt, ekran komputera był czarny, a czcionka zielona, żeby nie męczyć wzroku. Teraz już względy zdrowotne się nie liczą, a wzrok nie męczy, przynajmniej dla części użytkowników komputerów, no i oni sobie ustawiają jasny motyw.

A jakiż to problem teraz mają nabywcy monitorów komputerowych? A taki, że są za mało jasne w trybie HDR. Jak się zdarzy taki bardzo jasny, to jest dobry, ale mniej jasny jest słaby. I teraz użytkownik sobie bierze taki monitor, który ma powiedzmy 32 cale i ustawia w nim jasność ekranu na jakieś 300 cd/m² i ogląda filmy. A jakie to mogą być filmy?

Te filmy to mogą być jakieś prezentacje. I dziwnym trafem sporo ludzi wybiera na tło do prezentacji kolor biały. Sytuacja wygląda więc tak, że na tym sporym monitorze, który jest ustawiony bardzo jasno jest białe tło, a na nim kilka słów lub jakiś wzór napisany małą czcionką. I teraz jeśli ten film trwa godzinę, to ja nie jestem w stanie go oglądać dłużej niż pięć minut, bo bolą mnie oczy. Mam mniejszy monitor i jest on ustawiony na 100 kandeli zaledwie, ale i tak po pięciu minutach patrzenia na białe mam dość.

Jak można się patrzyć na taką żarówę przez godzinę? Trzeba mieć wyjątkową odporność i świetne zdrowie. Ale przecież można sobie zdrowie popsuć. Może trzeba? Lekarz zarobi. I nie tylko on jeden.

Teraz wypada już wrócić na nasze poletko, tzn. audio. Skoro ludzie jadąc godzinami białym samochodem nie zauważają, że patrzenie na białą maskę odbijającą silne światło im szkodzi, to co oni mogą usłyszeć w audio? Ci sami ludzie są w stanie godzinami patrzyć na ekstremalnie jasny obraz w monitorze i im to nie szkodzi. Co oni są w stanie usłyszeć w audio?

W audio mamy różnice wyrażane w ułamkach procent. Usłyszenie czegoś takiego jest albo bardzo trudne, albo w ogóle niemożliwe. To dotyczy sprzętu.

Jeśli chodzi o realizatorów dźwięku z kolei, to wprowadzają oni zniekształcenia, które wyrażają się całymi procentami, z reguły to jest od dziesięciu do kilkudziesięciu, ale ludzie słuchając tego uważają, że to jest jakość dźwięku.

No i wreszcie są ludzie, którzy stracili nawet kilkadziesiąt dB w odniesieniu do progu słyszenia i słyszenia w ogóle, ale tego nie są w stanie zauważyć. I w świetnym humorze oraz z przekonaniem o własnej doskonałości i nieomylności zajmują się „recenzowaniem” i „testowaniem” sprzętu grającego, oczywiście na słuch, albo recenzują jakość dźwięku wydawnictw płytowych.

Zaiste, dziwny jest ten świat.

wtorek, 17 czerwca 2025

Normy progu słyszenia

Kiedy się spędzi trochę więcej czasu nad normami progu słyszenia, to absurdalność audiofilstwa, przemysłu fonograficznego i produkującego sprzęt audio hiend staje się brutalnie oczywista.

Proszę spojrzeć na poniższy rysunek:

Rys. Nie daję gwarancji, że wartości są odczytane dobrze. Najlepiej przyjrzeć się temu samodzielnie po zainstalowaniu aplikacji (i wykonaniu testu).


Na rysunku są dwa zestawy liczb. Pierwszy, ten na górze obrazka, to wartości bezwzględne, odnoszące się do dwudziestolatków jako punkt referencyjny. Drugi zestaw to wartości względne, które pokazują ile się traci z wysokich tonów, gdy się da o kilka dB głośniej. Tak czy inaczej można dostać zawrotów głowy. Nie tylko dlatego, że taka jest perspektywa, ale przede wszystkim z powodu rozmiarów bezczelności jednej grupy ludzi oraz naiwności czy łatwowierności innej.

Znajdźmy audiofila, który ma 70 lat. Co on by mógł powiedzieć dwudziestolatkowi? "Jak przez pięćdziesiąt lat będziesz szukał idealnego sprzętu, to w końcu usłyszysz tak wspaniały sałnd kłality, jak ja słyszę". W praktyce oznacza to, że po pięćdziesięciu latach ten dwudziestolatek będzie słyszał 12 kHz ponad 50 dB słabiej, czyli nie będzie tego słyszał wcale. Teraz jeszcze można wrócić do wcześniejszych postów i zobaczyć jak pracują realizatorzy dźwięku.

Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Gdyby dziennikarze zaczęli pisać, że w Afryce ludzie głodują, bo wegetację zjadają pingwiny, to spora część ludzi by w to uwierzyła. Przecież dziennikarze piszą, że podstawki pod kable do głośników poprawiają brzmienie i ludzie w to wierzą i te podstawki kupują.

Audiofile to są ludzie spostrzegawczy, mający świetny słuch i doskonałą pamięć, nieprawdaż? A te ich poszukiwania idealnego sałnd kłality są zawsze uwieńczone sukcesem, chociaż trwają dziesięciolecia.



piątek, 6 czerwca 2025

Profesjonalne i samodzielne badanie słuchu

Każdy, kto interesuje się akustyką ma przynajmniej kilka książek na ten temat. Podobnie jest z psychoakustyką. Okazuje się jednak, że te książki nie mówią nam rzeczy najbardziej fundamentalnych. Nie dowiemy się z nich jak słyszymy i dlaczego, ani tego co można, a czego nie można usłyszeć w sensie praktycznym. A słyszymy kiepsko w ogóle, a na dodatek coraz gorzej z każdym rokiem. Nie mówiąc nawet jaki wpływ na słuch ma hałas.

To zdumiewające, że nawet przeczytanie kilku czy kilkunastu książek nie spowoduje, że człowiek wyjdzie z matriksa. Czyta, wie coraz więcej, ale nie wie tego, co jest ważne. Wydaje mu się za to, że słyszy świetnie. Aż do momentu, kiedy jest już naprawdę bardzo źle. Chociaż to nie jest regułą.

W książkach o psychoakustyce jest cała masa wyników różnych badań, ale są one w jakiś sposób abstrakcyjne. Poza tym do tych badań bierze się ludzi o dobrym słuchu, a nie z przeciętnym, co byłoby chyba bardziej odpowiednie. Książki swoje, a życie i codzienna praktyka swoje. Książki milczą w odniesieniu do faktu, że słuch się starzeje, a to jest rzecz bodaj najważniejsza. Książki medyczne oczywiście mówią o starzeniu się słuchu, schorzeniach itd., ale kto je czyta?

O tym, że nasz słuch się zestarzał można się przekonać wykonując badanie. Dowiemy się przy tej okazji czy poza wiekiem jest jeszcze jakaś inna przyczyna kiepskiego słyszenia.

Jeżeli ktoś nie chce się fatygować na badanie, może je zrobić samodzielnie. Do tego celu można użyć np. aplikacji. Nie powinno się jednak oczekiwać jakichś dokładnych wyników. Tylko skalibrowane słuchawki dadzą rezultaty odpowiadające rzeczywistości. Jednak takim aplikacjom warto się przyjrzeć z innego powodu. Mianowicie mają one opcję nałożenia na wykresy norm wiekowych. Tzn. niekoniecznie każda aplikacja ma taką opcję, ale akurat ta, której używa autor ma.

Te normy wiekowe dla progu słyszenia pokazują w sposób dobitny przede wszystkim jak absurdalna jest metoda pracy realizatorów dźwięku. Oczywiście nie można powiedzieć, że skoro w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to dokładnie tak będzie w odniesieniu do słuchania muzyki czy w ogóle do życia codziennego. Ale w odniesieniu do dźwięków o typowym natężeniu to jest dobre przybliżenie. Jeśli w wieku X próg słyszenia podnosi się o Y, to znaczy, że dźwięki mowy, odgłosy codziennego życia i muzyka będą słyszane o taką wartość słabiej.

Przypuszczalnie taki prawdziwy audiofil ma pod siedemdziesiątkę. W tym wieku przechodzi się na emeryturę i ma się więcej czasu na ulubione hobby. Ale my przyjrzymy się możliwościom słuchowym sześćdziesięciolatka, a za punkt odniesienia weźmiemy osobę dwudziestoletnią.

Biorąc za punkt referencyjny normę dla dwudziestolatka, osoba sześćdziesięcioletnia słyszy słabiej odpowiednio: 250 Hz 8 dB, 500 Hz 8 dB, 1000 Hz 10 dB, 2000 Hz 14 dB, 3000 Hz 19 dB, 4000 Hz 24 dB, 6000 Hz 27 dB, 8000 Hz 30 dB, 10000 40 dB, 12000 Hz 55 dB, 14000 Hz 65 dB słabiej. To są liczby odczytane z wykresu, nie muszą być dokładne i nie daję gwarancji, że je odczytałem bezbłędnie.

Jeśli się teraz odejmie 8 dB dla każdej częstotliwości, bo przecież wzmacniacz ma potencjometr do regulacji głośności, to i tak sześćdziesięciolatek słyszy 8000 Hz 22 dB, 10000 32 dB, 12000 Hz 47 dB i 14000 Hz 57 dB słabiej niż dwudziestolatek.

Czy zatem autor omawiając płyty ma prawo twierdzić, że ta czy inna brzmi jak błoto? Skoro realizator dźwięku zrobił talerze perkusyjne głośno w zakresie np. od 12 do 14 kHz, to autor bloga słyszy ten zakres odpowiednio od 47 do 57 dB słabiej niż kiedyś, gdy miał dwadzieścia lat, bo teraz ma prawie sześćdziesiąt.

Jeżeli coś słyszy się od 47 do 57 dB słabiej, to znaczy, że się tego nie słyszy. Tu już pokrętło głośności i regulacja barwy nie mają znaczenia. Można dać trochę głośniej, ale nie o 57 czy powiedzmy 60 dB. Słuchając z normalną głośnością, tj. 50 dB jeśli się doda jeszcze 60 dB, to mamy opcję uszkodzenia słuchu przez huk.

Nie ma takiej potrzeby, żeby talerze perkusyjne odcinać na dole spektrum do np. 10 kHz, ale są realizatorzy dźwięku, którzy tak robią. Co z tego, że inni obetną "tylko" do 5 kHz? I tak zakres od 5 do 10 kHz będzie cichy, bo przecież to, co faktycznie miało być słyszalne jest powyżej 10 kHz. A skoro taka jest praktyka realizatorów dźwięku, to prawie wszystkie płyty z muzyką rozrywkową brzmią jak błoto, bez talerzy perkusyjnych, bez wysokich tonów, jakby "gwizdki" się przepaliły. W uszach osoby starszej, oczywiście, ale przecież każdy się zestarzeje i doświadczy tego błota.

Gdyby płyty były realizowane normalnie, to oczywiście wrażenie słuchowe osoby sześćdziesięcioletniej byłoby inne niż dwudziestoletniej, ale przynajmniej byłyby słyszalne wszystkie instrumenty.

Czy płacąc za płyty nie mamy prawa oczekiwać, że wszystkie instrumenty będą słyszalne? Przecież wszystkie instrumenty są słyszalne na żywo, czyż nie? Czemu zatem w nagraniach niektóre z nich znikają? Tzn. wiemy dlaczego znikają, gdyż tak zrobili realizatorzy dźwięku, nie znamy jedynie ich motywacji.

Czy kupując sprzęt grający nie mamy prawa oczekiwać, że będziemy słyszeć wszystkie instrumenty czy też grę wszystkich muzyków? Przecież niektórzy wydają fortuny na sprzęt i dostają za te pieniądze iluzję, że są w samym centrum wydarzeń muzycznych, tuż obok muzyków. Niestety niektórzy muzycy za sprawą manipulacji realizatorów dźwięku zniknęli wraz ze swoimi instrumentami.

Czy człowiek trochę starszy ma jedyną szansę na niezakłamany i pełny odbiór muzyki jedynie na żywo?

Popatrzmy na poniższy rysunek. Jest opisany trochę inaczej niż to było do tej pory.

  
To akurat jest na płycie kompaktowej, a nie na winylu. Brzmi to oczywiście jak błoto, ale ludziom to nie przeszkadza. Jakoś nie są w stanie pewnych rzeczy zauważyć. Takich najbardziej oczywistych. A co im chodzi po głowie, jak słuchają kompaktów? A że lepiej by było kupić inny odtwarzacz, bo ten to ma przetwornik delta sigma, a ten nowy to by miał 32 bitowy. A jak mają odtwarzacz z tym 32 bitowym, to zastanawiają się jaki by tu DAC kupić. A jak mają już ten DAC, to jaki filtr by tu włączyć. Żadnej różnicy pomiędzy tym delta sigma i jakimś zaczarowanym DAC-iem nie są w stanie usłyszeć i nie są w stanie usłyszeć połowy pasma, albo i więcej, ale kto by się tym przejmował. W matriksie jest fajniej. Przecież dziennikarze przez prawie pięćdziesiąt lat pisali, że słuch jest tak doskonały, że to się w głowie nie mieści.


W świecie audiofilskim naprawdę są rzeczy, które się w głowie nie mieszczą. A realizatorzy dźwięku, nie wszyscy, niektórzy, to dla audiofilów są idole. Coś nieprawdopodobnego w zestawieniu z tym, że niektóre płyty są słuchane przez tych samych ludzi przez dziesięciolecia. I jakoś nikt nie narzeka, że coś się z tym dźwiękiem robi dziwnego. Jak się poszuka w internecie to można coś znaleźć, ale to są wyjątki. W porównaniu do bibliotek z bajkami adresowanymi do audiofilów i niczego nieświadomej publiczności to jest nic.

A na koniec warto przypomnieć jeszcze raz to, co zostało wskazane na rysunku. Zniekształcenia harmoniczne przestają być słyszalne, jeżeli są mniejsze niż 1%. Oznacza to, że jeśli są słabsze od sygnału o 40 dB, to się ich nie słyszy. To rzućmy jeszcze raz okiem na rysunek, żeby zobaczyć, gdzie osobie sześćdziesięcioletniej wypadnie te 40 dB czy 1%.

Audiofilstwo to nie jest hobby dla starych ludzi.

wtorek, 20 maja 2025

Uchem Weterana: Kayah

Dzisiaj mamy „na talerzu gramofonu” debiutancką płytę, która właściwie to nie jest debiutem. W każdym razie wydana została w 1988 roku, a Kayah uznaje za swój debiut kolejną płytę. Muzykę skomponowali John Porter i Neil Black, natomiast teksty napisał Maciej Zembaty. W którymś z wywiadów Kayah powiedziała, że nie pozwolono jej  na tej płycie zaśpiewać nic od siebie. Chociaż miała już wtedy swoje zaśpiewy (może to nie jest dokładnie to słowo, które padło w wywiadzie), to nie pozwolono jej ich wykorzystać. Więc (zdanie się nie zaczyna od więc) Kayah zaśpiewała teksty, które jej napisano w taki sposób, jak to ktoś uznał za stosowne. Ten sposób śpiewania jednak nie jest całkiem fortunny, na pewno artystka mogła to zrobić lepiej, gdyby dano jej szansę. Teksty są pisane przez mężczyznę dla mężczyzn raczej, przy czym Maciej Zembaty-satyryk stworzył sporo rzeczy genialnych, ale jako autor tekstów dla młodej dziewczyny raczej się nie sprawdził. Gdyby Kayah miała szansę zaśpiewać coś swojego i po swojemu, dotyczy to także słów, to płyta byłaby lepsza.

Rys 1.

Właśnie sposób, w jaki Kayah śpiewa na tej płycie jest powodem, że się nią tu zajmujemy (płytą). Kiedyś, podczas słuchania wydawało mi się, że głos wokalistki brzmi nienaturalnie, jakby został w sposób sztucznie obniżony. Miałem wtedy gramofon, który pozwalał na regulację obrotów, więc przyspieszyłem je trochę. To było coś podobnego do naszej metody oglądania filmów na DVD z tym, że filmy spowalniamy do tempa 24 fps, żeby dźwięk odzyskał swe oryginalne brzmienie, a tu właśnie przyspieszenie tempa miało dać podobny skutek.

Ale czy na płycie rzeczywiście wokal został obniżony?

Rys. 2. Strona pierwsza, utwór pierwszy.
 

Spodziewałem się, że skoro głos został spowolniony, jak mi się zdawało, to ślad tego będzie widoczny na sybilantach. Tylko, że nie jest to widoczne.

Na rysunku są zaznaczone dwa obszary oznaczone jako "S". Jest to głoska "S" w słowach "jeStem Sama". Gorąca część widma tych „S” zaczyna się przy około 8 kHz. Normalnie byłoby to między 3 a 4 kHz. Ale to nie świadczy o manipulacji lub o jej braku. Ważne jest to, dokąd widmo sięga. A sięga mniej więcej tak samo wysoko, jak w zwyczajnie nagranej mowie. Do porównania nagrałem kilka słów z głoską „S” a to, że tych słów nie zaśpiewałem niczego nie zmienia. Oczywiście nie ma sensu dawać tu widma tego mojego nagrania. Czy głos został obniżony czy nie, trudno powiedzieć, ale brzmienie sybilantów zostało zmanipulowane. Okazuje się, że nawet sybilanty może spotkać ta sama przypadłość realizatorska co talerze perkusyjne. Po co te sybilany realizator podciął? Żeby brzmienie było fajniejsze? Dla młodziaków może i jest fajniejsze, ale nie dla ludzi po sześćdziesiątce.

Oczywiście szukanie śladów spowolnienia dźwięku na wykresach jest pewną naiwnością. Żeby one były widoczne, to ta zmiana musiała by być duża. I nic nie stoi na przeszkodzie pociągnąć potem widmo do góry. Jednak z drugiej strony po realizatorach można się spodziewać wszystkiego, nie tylko subtelności, przede wszystkim nie subtelności. Przecież skoro talerze perkusyjne w normalnym nagraniu są widoczne już powyżej 100 Hz, a na płytach czasem dopiero powyżej 10.000 Hz, to czemu nie sprawdzić opcji obniżenia wokalu?

W odniesieniu do talerzy, to są one oczywiście (i niestety) podcięte, co dla rówieśnika piosenkarki, czyli dla autora bloga, czyni je słabo słyszalnymi, względnie w ogóle niesłyszalnymi. Słychać to, co jest oznaczone jako "1", natomiast "1a" jest niesłyszalne, bo jest bardzo ciche. Z tego powodu rytm słyszany przez weterana jest nabijany na talerzach przez perkusistę inaczej niż jest w nagraniu. 1A to aż trzy uderzenia, więc rytm słyszany jest bardzo, bardzo kulawy w porównaniu z rytmem zagranym i nagranym.

Można było nagrać normalnie, ale tylko Maciej Zembaty miał świadomość, że wszystko skończy się w prosektorium (względnie w kostnicy). Natomiast nikt nie brał pod uwagę tego, że słuch się starzeje i realizacje fajnie brzmiące dla nastolatków staną się błotem dla starszych panów.

Jeśli chodzi o występ artystki w 1988 roku w Opolu, to autor bloga oglądał go w telewizorze. Kayah zaśpiewała „Córeczkę”, a następnie udzieliła krótkiego wywiadu. Przeprowadzający ten wywiad pan był pod wrażeniem, bo Kayah robiła wrażenie ogromne. Głosem, talentem oraz urodą. Padło pytanie "Kto cię wykombinował?" Kayah odpowiedziała bardzo przytomnie, że wykombinowali ją rodzice, natomiast prowadzący wywiad sprostował, że chodziło mu o przebieg kariery, czy też może o to, kto ją odkrył. Jeżeli było inaczej to znaczy, że nie tylko słuch mnie zawodzi na starość.

Sytuacja jest typowa. Na okładce Kayah wygląda pięknie, chociaż autorowi projektu chodziło raczej o jakąś zgrywę, niż o pokazanie urody dziewczyny. Sama płyta jest w doskonałym stanie. Rzeczy się zachowują, obrazy się zachowują. Na szczęście nie można zrobić zdjęcia w ten sposób, że na starość pewne rzeczy z niego znikną. Ewentualnie wszystko znika, ale wtedy pomagają okulary. Niestety dźwięk można zmanipulować w ten sposób, że znikną z niego instrumenty, a aparat słuchowy nie pomoże, podobnie jak potencjometr głośności czy regulacji dźwięku.

Czy wymagania względem przemysłu fonograficznego, żeby w nagraniach były słyszalne wszystkie instrumenty to za wiele? A czyż nie jest jakąś aberracją to, że ludzie na starość wydają fortuny na sprzęt do słuchania zmanipulowanych nagrań, w których pewnych instrumentów nie usłyszą? Czy każdy realizator dźwięku ma na drugie lub trzecie imię Manipulant?

Poza prowadzącym blog mało kto się przejmuje starzeniem słuchu. A już najmniej audiofile, jak się zdaje. Być może błotniste brzmienie pozwala łatwiej usłyszeć jak gra sprzęt?

piątek, 2 maja 2025

Uchem Weterana: Urszula

 Tym razem przysłuchamy się płycie Urszuli, która została wydana w 1983 roku.

Rys.1 Okładka.

 Utwór pierwszy ze strony pierwszej wygląda w następujący sposób:

Rys. 2. Utwór pierwszy strona pierwsza - wstęp.

 Potrzebne jest jeszcze widmo drugiego fragmentu:

Rys. 3. Utwór pierwszy strona pierwsza - przejście do "ultradźwięków".


Piosenka nosi tytuł "Ciotka P." i zaczyna się w bardzo charakterystyczny sposób, chodzi o zmianę szybkości. Dzięki temu mamy możliwość usłyszeć kilka uderzeń w talerz (hi-hat?), a kiedy tempo wzrośnie do normalnego, to ten talerz (hi-hat?) przestaje być słyszalny, względnie robi się bardzo cichy.

Wraz ze zmianą szybkości przesuwu taśmy w magnetofonie, prawdopodobnie w ten sposób uzyskano ten efekt, odpowiednio wzrasta częstotliwość. Spektrum talerzy w szczególności, a w ogóle to wszystko, przesuwa się w górę i z zakresu dobrze słyszalnego wędruje do "ultradźwięków".

W czasie, kiedy ukazała się ta płyta, wrażenie z odsłuchu było takie, że brzmi ona bardzo jasno z ostrą górą. Teraz, gdy mamy do dyspozycji komputery i stosowne oprogramowanie widzimy dlaczego. Nie wiemy jednak dlaczego realizatorzy dźwięku z taką żelazną konsekwencją eksploatują górną część pasma, która dla nas, starszych już osób, jest niesłyszalna. W tym przypadku to jest bardzo znana i szanowana para realizatorów.

Po latach płyta brzmi źle. Wysokie tony zanikły wraz z całą atrakcyjnością brzmienia. Być może trzeba przypominać realizatorom dźwięku, że wysokie tony zaczynają się od 3 kHz. Jeżeli się zrobi głośno wysokie tony w okolicach 14 kHz, jak na tej płycie, to mało kto to usłyszy. W 1983 roku ja te 14 kHz słyszałem dobrze, nawet z 18 kHz nie było żadnego problemu. Wtedy problem był ze sprzętem, który byłby w stanie to oddać, a teraz sprzęt jest, tylko słuchu już nie ma. A przecież można było dźwięk zrealizować normalnie. A jak już nie można było normalnie, to chociaż można było go podrasować, a nie zrobić tak, że dla starszych ludzi się nie nadaje. Dodać - tak, coś zabrać i przeinaczyć - nie. Tu jednak zabrano i przeinaczono.

Hi-hat czy w ogóle talerze pokazują tą patologiczną metodę realizacji dźwięku, ale ta płyta dobrze się nadaje do wskazania innego aspektu tego tematu. Chodzi tu o sybilanty. Popatrzmy na poniższy rysunek:

Rys. 4. Sybilanty w piosence "Dmuchawce, latawce, wiatr".

Na obrazku mamy zaznaczone głoski "s" i "z", które są zawarte w słowach "bosko zmęczeni". Są one bardzo wysoko i można powiedzieć co najmniej dwie rzeczy o tej nienormalnej tendencji w realizacji dźwięku. Nie tu jest ich miejsce, lecz znacznie niżej, a po drugie znalazły się tam, gdzie się znalazły, w sposób sztuczny. Brzmienie zostało zmanipulowane pod tym względem, tj. sybilantów, a w ogóle to wszystko zostało zmanipulowane. Kto pamięta, ten wie o czym mowa. Teraz to niestety możemy sobie popatrzeć na obrazki, bo o słuchaniu trzeba zapomnieć.

W ogóle, to płyta była przygotowana bardzo starannie, jak się wydaje. Ładna jest okładka i także do nagrania się przyłożono. O ile mnie pamięć nie myli, to redaktor JJ z Lublina opowiadał, że trzeba było odesłać taśmę do producenta, tą z wielośladu, bo okazała się być złej jakości. Niestety ta nowa i lepsza taśma, która pozwoliła uzyskać to charakterystyczne brzmienie, bo góra jest zrobiona głośno i ostro, pozwoliła na naprawdę chorą realizację, która nie uwzględnia w najmniejszym stopniu tego, że z wiekiem słyszy się gorzej, w szczególności górę pasma przestaje się słyszeć prawie zupełnie.

Podsumowując. Urszula na okładce wygląda pięknie. Sama płyta wygląda też tak, jak kiedyś. Mój egzemplarz jest w stanie bardzo dobrym. Niestety brzmienie jest bardzo złe. Ale to pewnie moja wina, że mi się słuch zestarzał. WP i JR wiedzieli oczywiście, że po latach ich praca będzie brzmieć jak błoto, ale tak zrobili jak zrobili, bo tak się robiło.

PS. Nomen est omen. W odniesieniu do tytułu pierwszego utworu i pracy realizatorów.