piątek, 10 września 2021

Telefon jako przenośny odtwarzacz

Telefon komórkowy do odtwarzania muzyki nadaje się... różnie. W zależności od tego jaki to jest telefon. Ale do telefonowania także nadaje się różnie.

Fotka poniżej jest dość kiepska, gdyż trudno jest zrobić dobre zdjęcie czegoś błyszczącego i czarnego jeśli się nie ma do dyspozycji profesjonalnego sprzętu. Konkretnie filtru polaryzacyjnego.




Od lewej: Ten telefon jest najstarszy i do odtwarzania muzyki i słuchania czegokolwiek nadaje się słabo. Można sobie włączyć radio, ale tylko w mono. Drugi telefon też daje tylko możliwość włączenia radia, tym razem już prawdopodobnie w stereo. Nie działa, więc nie sprawdziłem. W każdym razie nie da się do nich wgrać swoich plików ani odtwarzać czegoś z sieci. Ten trzeci, niebieski, ma radio FM stereo i oczywiście można sobie też słuchać radia internetowego i wgranych czy ściągniętych plików, gdyż to już jest prosty smarkfon. To samo, nawet lepiej, bo ma szybsze połączenie z internetem potrafi ten ostatni. Uważniejsi zauważą oczywiście, że to tylko sam pobity panel. "Resztą" z nowym wyświetlaczem zrobiłem zdjęcie tej kolekcji.

Te gorsze telefony w teorii nadają się lepiej do słuchania, jako przenośne odtwarzacze, bo są mniejsze i lżejsze. Mały to znaczy dobry, poręczny, lekki, prawdziwie przenośny.

Te starsze telefony poza tym są lepsze jako... telefony. Ten duży i dość nowoczesny jako telefon sprawdza się najgorzej. Jest niewygodny w obsłudze, ma kształt niepasujący do ręki, jest ciężki. W sumie jest dowodem, że my zwyczajnie dajemy sobie wciskać coraz bardziej beznadziejny sprzęt, który ponoć ma być coraz lepszy. Wzięcie do ręki nowego smarkfona, który jest ciężki i nie pasuje do ręki oraz starego, lekkiego wywołuje refleksję, że rozwój sprzętu polega często na tym, że staje się karykaturą samego siebie.

Te mniejsze nigdy nie zaliczyły gleby. Natomiast ten nowy jeden jedyny raz strzelił o beton i się potłukł. Wyśliznął się z kieszeni z ogrodniczek podczas odpalania kosiarki. Inna kieszeń ma suwak, ale kto by wpadł na myśl, że coś takiego się może wydarzyć. Mogło, więc się wydarzyło.




Nowoczesny smarkfon nie sprawdza się ani jako telefon, ani jako przenośny odtwarzacz. Mam przenośny odtwarzacz mp3, który czyta wszystkie formaty, ma wielkość znaczka pocztowego, waży tyle co komar i ma klips, żeby go przypiąć do kieszonki, na przykład. Nowoczesny smarkfon nie mieści się w kieszeni spodni, takich zwykłych dżinsów. Trzeba uważać, żeby nie upadł, a ma do tego jakieś szczególne predylekcje. Źle się go trzyma w ręce. Jest ciężki.

Postęp postępem, ale albo coś jest telefonem, albo przenośnym komputerem, albo aparatem fotograficznym czy kamerą. Nie da się połączyć wielu funkcji w jednym urządzeniu, bo wszystkie będą spełnione źle. Praktyczny test polegający na upakowaniu w dżinsach aparatu fotograficznego, odtwarzacza mp3 i tego najmniejszego telefonu wypadł pozytywnie. Cały kram mieści się bez problemu, kieszenie nie są wypchane i z takim ekwipunkiem można swobodnie usiąść. Jak już to zostało napisane duży smarkfon w kieszeni się nie mieści, a jeśli się usiądzie z tym cudem techniki, to jest spora szansa, że wyświetlacz pęknie.

Najbardziej irytujące dla audiofila jest jednak to, że przetwornik DA w smarkfonie jest tak dobry, że nie da się odróżnić czy gra telefon, czy stacjonarny odtwarzacz. Oczywiście kiedy już gra, bo podłączony do wzmacniacza zanim się włączy odtwarzanie może buczeć. Ale mimo wszystko zagra tak samo dobrze jak odtwarzacz za, powiedzmy, kilkadziesiąt tysięcy.

Postęp może być, i jest, irytujący. Z wielu względów.

4 komentarze:

  1. Co do zasady zgadzam się z Panem Autorem Audionumerem.
    Ale dwie rzeczy. Pierwsza to taka że stare telefony "na guziki" były i są doskonałe i lepsze niż smartfony. Mnie przy tym gównianym smartfonie trzyma jedynie to że mam w nim aplikację z muzyką ze streamingu. To w połączeniu ze słuchawkami Koss PortaPro robi robotę. No i może trochę to że mam tam mapy i nawigację.
    Po drugie podłączałem do mojego wzmacniacza tegoż smartfona i zamiennie laptopa i odtwarzałem muzykę z tego samego serwisu stramingowego i kolega siedział i słuchał i nie wiedział kiedy gra który sprzęt i wychodzi że Laptop jednak gra lepiej niż smatrfon. Więc już na tym poziomie jest różnica. Do tematu odtwarzacza CD w ogóle nie ma co startować z takimi porównaniami, bo serwis straminngowy grał z jakością zdaje się 320 KBps czy coś blisko tego...A dodam że odtwarzacz CD nie jest za kilkadziesiąt tysięcy :-)
    No i tu się otwiera kolejna brama do dyskusji na temat jakości realizacji utworów z przeniesieniem sprawy nośnika dla tej realizacji na dalszy plan.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odtwarzacze CD kiedyś bywały za kilkadziesiąt tysięcy... Euro. Ironia polega na tym, że taki odtwarzacz gra tak samo, jak smartfon.

      Usuń
  2. Można nawet pokusić się o zmianę formatu muzyki z mp3 na opus. Nie dość, że mniej waży to w teście ABX trudno wyczuć różnicę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dyskusja nad jakoscia odtwarzania powoli przestaje miec sens. Chodzi o to, ze jakosc byla dlugo rozumiana jako wiernosc - w porownaniu do rzeczywistosci. Stad to okreslenie Hi Fidelity. A rzeczywiste sa instrumenty na przyklad klasyczne. Skrzypce, fortepian itp. Ich mozna posluchac "na zywo" czyli w czasie rzeczywistym z pominieciem calego procesu jaki przeszedl by material nagrany w jakims studio, nim mozna by bylo sluchac tego instrumentu kiedy sie chce. Juz nie "na zywo". Wlasnie... wytwarza sie teraz dwuplaszczyznowosc miazdzaco-postepujaca. Dlaczego taka? Bo jedna plaszczyzna tej dwuplaszczyznowatosci to odniesienie do rzeczywistosci. Jego coraz wiekszy brak, poniewaz juz prawie nie uzywa sie instrumentow, ktore mozna porownac do "na zywo". Nic nie jest "na zywo" tylko wedlug ustawien jakiegos urzadzenia. Czyli juz trudno mowic o jakosci bo jej definicja wymusza porownanie czegos do czegos. Druga plaszczyzna wlasnie ta najbardziej postepujaco-miazdzaca to ten proces, zeby "na zywo" bylo "kiedy chcemy". Pomiedzy tymi dwiema rzeczywistosciami znajduje sie masa sprzetu, ludzi itd. Na koncu jednak jest ten jeden, jedyny. Tak zwany "realizator dzwieku". Tutaj mozemy miec szczescie, ze bedzie to czlowiek slyszacy jeszcze w miare poprawnie i majacy pojecie o sprzecie, jakiego uzywa. Szczescie. Tylko tyle i az tyle jest potrzebne. Czy ja doswiadczam szczescia na codzien? Tak, jednak nie jest to zwiazane z jakoscia dzwieku. Na tej plaszczyznie jestem jakims pechowcem. Niezmiernie rzadko zdaza mi sie miec szczescie i sluchac realizacji, ktora jest poprawna.
    Jednym slowem podsumowania - to ile moze "zepsuc" w jakosci jakis tam kodek dzwieku w danym formacie, smiem twierdzic, jest kropla w morzu inszosci, o ktorych bylo troszke powyzej.

    OdpowiedzUsuń