Takie słowa nie padają na tej płycie. A może jednak padają? To o co chodzi? Zaraz się o tym przekonamy. Najpierw zastanówmy się do kogo ta płyta była adresowana, oczywiście w 1978 roku.
Wydaje mi się, że były to dwie grupy odbiorców.
Grupa pierwsza to rówieśnicy Kate Bush. Rówieśnicy, czyli trochę mniej lub więcej niż 20 lat. Im podobały się piosenki, jak również ich brzmienie, tzn. strona realizacyjna. Ta grupa miała wtedy dobry słuch.
Druga grupa to, jak sądzę, mężczyźni w wieku 30 - 40 lat. Słuch już sporo gorszy niż w grupie pierwszej. Muzyka dla nich była bardziej obojętna, chociaż na pewno wydawała się ciekawa, ale chyba bardziej im się podobała sama Kate Bush.
![]() |
Rys. 1. Bardzo dobre wydanie - DR 12. |
Nawet malutka okładka CD robi wrażenie, a co dopiero LP. To nie jest absurdalny pomysł, że uroda Kate Bush kusiła nabywców. Proszę sobie obejrzeć następną płytę (Lionheart).
Mamy więc dwie grupy ludzi, które płytę kupowały (młodzież wyciągnie kasę od swoich starych). Była też trzecia grupa. To osoby po pięćdziesiątce. Im ta płyta raczej się nie podobała, a niektórzy mogli nawet uważać, że Kate Bush nie umie śpiewać. Zresztą ktoś powiedział o tej płycie tak: "Są płyty, które należy zniszczyć po przesłuchaniu, ale są też takie, które trzeba zniszczyć przed przesłuchaniem".
To sprawdzamy czy Kate Bush potrafi śpiewać i czy jej płyty trzeba niszczyć i kiedy:
![]() |
Rys. 2. Utwór tytułowy. "S" jest przy głosce "s" w słowie "it's". To początek refrenu: "Heathcliff, it's me, I'm Cathy". "S" jest zrealizowane wysoko, powyżej 7 kHz. |
Z rys. 2. widzimy, że realizator dźwięku zrobił sybilanty strasznie wysoko. "S" jest od 7 kHz. W normalnej mowie byłoby znacznie niżej, już od około 3 kHz, tzn. będzie coś nawet poniżej tych 3 kHz. Co z tego wynika?
Po pięćdziesiątce 7 kHz słyszy się tak jakoś od 20 do 40 dB słabiej, pomijając ludzi z naprawdę mocno uszkodzonym słuchem (przez hałas i różne schorzenia). W takim razie słuchając płyty z tak zrobionymi sybilantami ludzie starsi ich nie słyszą w ogóle, względnie bardzo słabo. O Kate Bush pewnie by powiedzieli, że nie umie śpiewać. No nie od razu. Ale, że sepleni czy coś w tym rodzaju, już prędzej.
W tytule posta są słowa "Heathcliff odwal się". Czy nikomu się nie wydawało, nie słysząc sybilantów i mając więcej niż pięćdziesiąt lat, że Kate Bush śpiewa właśnie "Heathcliff eat me"? Mogło się tak wydawać, szczególnie na słabej kopii z kasety magnetofonowej. Wobec tego taki ktoś mógł pomyśleć, że piosenkarka nie dość, że sepleni, to pisze bezsensowne teksty. Jest taki archiwalny wywiad, gdzie prowadzący mówi do artystki coś takiego: „Co mogłabyś robić innego, niż pisać piosenki?” Jeśli ktoś zna ten wywiad to wie, że dziennikarz nie wyrażał w ten sposób podziwu, ale raczej lekceważenie. Możliwe jednak, że przypisuję mu te intencje niesłusznie.
A co ze śpiewaniem? Czy Kate Bush potrafi śpiewać?
Kate Bush zawdzięcza realizatorom dźwięku nie tylko to, że ludziom mogło się wydawać, że sepleni i pisze niezrozumiałe teksty, ale też to, że niektórzy uważali, że nie umie śpiewać.
Jeśli się porówna utwór tytułowy z innymi okaże się, że jest on zaśpiewany wyżej, pozostałe są już śpiewane bardziej zwyczajnie. Ale czy przypadkiem to nie zostało zrobione sztucznie? W studio? Pisałem tu o płycie Kayah i tam mi się wydawało, że jej głos został sztucznie obniżony. Tutaj w odniesieniu do utworu tytułowego wydaje mi się, że realizatorzy głos podwyższyli. Żeby było "fajniej". Nie brzmi to naturalnie, ale może się podobać. Producenci mogli jednak zauważyć, że nie każdemu takie śpiewanie odpowiada, więc reszta utworów jest bardziej zwyczajna. Utwór tytułowy był nagrany trochę wcześniej, więc można było uchwycić reakcje odbiorców. Być może te reakcje spowodowały, że zarzucono sztuczne podwyższanie głosu.
Realizatorzy dźwięku wyrządzili wiele złego Kate, ale co zrobili z resztą, czyli jak zostały zrealizowane instrumenty?
Czynele są oczywiście podcięte. Nie są podcięte bardzo wysoko i nawet trochę je słychać. W ogóle to płyta nie brzmi bardzo źle, naturalnie w uszach osoby starszej i gorzej słyszącej, ale tylko dlatego, że to wydanie ma DR 12. Z jakiegoś wznowienia po „remasteringu” czyli tak naprawdę tylko sztucznie zwiększonej subiektywnej głośności przez obniżenie dynamiki dźwięku, to by już było totalne błoto i słuchać by się nie dało. Najlepiej płyta brzmi zapewne z winyla, oczywiście z pierwszego tłoczenia.
Słuchałem tej płyty ładnych kilka lat temu, może dziesięć. Wydawało mi się wtedy, że mam dobry słuch i wszystko doskonale słyszę. Przecież tak mi pisano od czterdziestu lat w gazetach. Ale sprzęt nie był ustawiony dobrze, a adaptacji akustycznej wtedy nie miałem żadnej. I wrażenie było straszne.
Słuchając płyty dziesięć(?) lat temu zastanawiałem się co mogło się stać z taśmą matką, że to tak tragicznie brzmi. A może transfer został skopany?
Wróćmy do winyla, którego nie mam, bo jest bardzo drogi. Są jakieś tańsze wznowienia, ale one bywają remasterowane, czyli dźwięk raczej został tylko dodatkowo zdewastowany, a przecież nie o to nam chodzi. Dlaczego on by zabrzmiał najlepiej (pierwsze tłoczenie)?
Winyl ma to do siebie, że źle znosi wysokie tony. Więc nacina się go tak, że wysokich wysokich jest mniej, a tych wysokich mniej wysokich tonów, które my jeszcze słyszymy, jest więcej. Nie musi tak być zawsze, ale wydaje mi się, że tak zazwyczaj jest. Poza tym na winylu jest trochę zniekształceń. One powodują, że te słabo słyszalne wysokie tony są trochę jakby lepiej słyszalne. Taki mi się wydaje po porównaniu kilku płyt na CD i na winylu. A te zniekształcenia, które wzrastają wraz ze zbliżaniem się do środka płyty, dla człowieka starszego przestają mieć znaczenie, bo ich prawie nie słyszy, a jeśli już, to pomagają w odbiorze. Taki paradoks. Jak jest gorzej, to jest lepiej. Ale to moje zdanie.
I na koniec chciałbym napisać, że ja się zaliczałem do pierwszej grupy. Mi się płyta podobała. I nadal jestem w tej grupie, choć mam prawie sześćdziesiąt lat i źle słyszę. Powinienem być w trzeciej, ale nie chcę w niej być. Tzn. wiekowo i słuchowo jestem, ale nie pod względem muzycznych upodobań.
Co prawda nigdy nie byłem tak zakochany w Kate Bush jak np. Tomasz Beksiński, a „Don't Give Up" nie cierpię, ale też chciałbym się znaleźć na miejscu Petera Gabriela. Aczkolwiek bardziej z zazdrości i jednak pod warunkiem, że Kate zaśpiewałaby mi jakiś własny utwór. Ok to taki żart. Znam bajkę o Kopciuszku, ale w bajki nie wierzę, w szczególności nie wierzę w bajki pisane przez dziennikarzy w magazynach audio. W każdym razie mam nagranie tej audycji (prawie na pewno).
A co by trzeba zrobić, żeby ta płyta brzmiała dobrze dla nas po tylu latach? Jak nagrać? Nic nie trzeba robić. Nagrywać normalnie zgodnie z zasadami H-Fi, a nie jakimiś chorymi metodami wymyślonymi na potrzeby reguł akwizycji.
A co się stało z tymi trzema grupami? Pierwsza i druga stała się trzecią. Tej ówczesnej trzeciej już nie ma. Ta druga, która stała się trzecią jest teraz mniej liczna. Niemniej jednak wszyscy słuchają tej płyty i są zachwyceni sałd kłality. Pranie mózgów przez dziennikarzy ma swój efekt. Te kłamstwa zostały powtórzone już nie sto czy tysiąc razy. Je powtórzono miliony razy. Teraz siwowłosi lub mający ponadprzeciętnie wysokie czoła ludzie szukają idealnego zestawu stereo, magicznych kabli i bezpieczników, a niektórzy z nich piszą na forach o tym jaki wpływ na sałnd kłality ma kabel sieciowy. Kabel sieciowy słyszą, ale nie zauważają tego, że wysokie tony im osłabły o kilkadziesiąt dB.
PS. Jest też nowa wersja "Wuthering Heights" śpiewana już nie tak wysoko. Ale tu jest mowa o oryginalnej płycie. W każdym razie trzeba o tym wspomnieć. No i posłuchać obu wersji. Najlepiej w komputerze otworzyć dwie instancje odtwarzacza. Moje wrażenie jest takie, że ta nowa wersja tworzy z pozostałymi utworami całość, a oryginalna się wyróżnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz