W tym poście, który kończy serial uwag sentymentalnych, nie będzie o sentymentach i wspomnieniach. Tym razem musimy zastanowić się nad tematem "taśma matka".
Taśma matka jest czymś, czemu przypisuje się zbyt duże znaczenie. Taśma matka nie jest wcale jakimś praźródłem oryginalnego, czyli tego najbardziej pożądanego, brzmienia. Taśma matka jest po prostu materiałem użytym do wykonania końcowego nośnika, czyli w naszym przypadku, do wytłoczenia płyty winylowej, a właściwie to do nacięcia matrycy.
Proces nagrywania w czasach analogowych przebiegał w uproszczeniu w ten sposób, że nagrywało się poszczególne ślady na szeroką taśmę, miksowało to dwóch kanałów stereo, czyli zgrywało na wąską taśmę, a na koniec tą taśmę dawało do masteringu. Mastering to nie jest, nawiasem mówiąc, jakiś tajemniczy proces, który ma uczynić dźwięk pięknym, ale de facto powinien być czymś w rodzaju retuszu. Niestety mastering to najczęściej czynność polegająca tylko na tym, żeby dźwięk stał się głośny.
Ze studia masteringu wychodzi kolejna wąska taśma, która teoretycznie może być użyta do produkcji płyty analogowej, względnie kasety. Jednak jeśli nakład jest przewidywany na milion egzemplarzy, a bywał często wielomilionowy, więc nie da się wyprodukować tylu matryc z jednej taśmy, bo ona ulegnie fizycznemu zniszczeniu. Wobec tego trzeba tą taśmę sklonować tyle razy ile to będzie potrzebne.
Dopiero te klony, czyli kolejne kopie, są taśmami matkami.
Wobec powyższego widzimy, że wydanie na CD może być lepsze, bo do digitalizacji można było wziąć wąską taśmę z miksem, taką jeszcze bez masteringu i zrobić go już cyfrowo, czyli otrzymujemy lepszą jakość, bo mamy dźwięk nie z kopii kopii, tylko z oryginału. Jedyny problem to sam mastering, ale przyjmijmy, że ktoś go wykonał dobrze i to był rzeczywiście retusz, który ujednolicił brzmienie poszczególnych utworów i skorygował ewentualne błędy powstałe w czasie nagrywania i edycji.
Wracając jednak do winyli, to trzeba dodać, że nawet jeśli taśma matka zawsze była z tej samej generacji, to i tak poszczególne tłoczenia mogą się różnić i różnią się. Wydanie amerykańskie będzie inne niż niemiecki i japońskie, bo ktoś inny nacinał matrycę i mógł zrobić to trochę inaczej. Ten proces nie był robiony automatycznie i wiele zależało od umiejętności i w końcu preferencji tej osoby.
W takim przypadku w najlepszym razie w odniesieniu do winyli mamy do czynienia z różnymi wydaniami nieco różniącymi się dźwiękiem, albo jeśli płytę wydał np. Tonpress czy Muza, bardzo różniące się, a na CD możemy mieć kopię wcześniejszej generacji, a więc lepszą.
Reedycje na CD, jeśli ktoś mówi o nowym masteringu nie muszą być dlatego lepsze, że ktoś zrobił nowy, lepszy master. One mogą być lepsze dlatego, że ktoś wyciągnął taśmę wcześniejszej generacji, mniej razy kopiowaną w procesie produkcyjnym.
Taśma matka może być kopią entej generacji i wciąż jest taśmą matką, nie ze względu na jakość, bo tej już mogło zabraknąć, ale tylko ze względu na to, że była materiałem użytym do produkcji końcowego nośnika. Każde odtworzenie taśmy analogowej powoduje spadek jakości przez rozmagnetyzowanie, niewielkie ale jednak i ścieranie warstwy magnetycznej.
I z tego powodu winyl, choć wydaje się nie mieć alternatywy, jednak ją ma. I ta opcja często bywa lepsza, nie tylko z opisanych tu powodów, bo są jeszcze inne, tak samo przemawiające na korzyść kompaktu.
Ciekawa obserwacja dotycząca procesu reedycji starszych nagrań. Remasterowane wersje starych nagrań brzmią wspaniale.
OdpowiedzUsuńMyślę że podobnie jak w przypadku restaurowanych filmów, można śmiało powiedzieć o kolosalnej poprawie jakości materiału wyjściowego.
Bądź nawet o nadaniu jakości brzmienia jakiej te nagrania nigdy wcześniej nie miały!
Zwłaszcza gdy do realizacji reedycji wykorzystano taśmę z zapisem wielośladowym oryginalnych sesji.
Jak bawimy się śladami to jest już remiks, no i wtedy po zgraniu na komputer ogranicza nas tylko fantazja. Oczywiście te nieskończone możliwości pracy z materiałem jak najbardziej służą dokonaniu porządnej "restauracji" nagrań, można dokładniej pozbyć się różnych "śmieci" powstałych przy nagrywaniu, szumów itd., zgrać ponownie do stereo tak jak to było zgrane w oryginale, ale nie popełniając błędów poprzedniego realizatora(który np. zgrał bas na tyle głośno że przykrywa inne instrumenty). No ale niestety w praktyce wygląda to tak że panowie inżyniery mając dostęp do wielośladu zamiast zmasakrować limiterem całość na raz, masakrują wpierw poszczególne ślady...
UsuńTo nie jest jednak takie proste. Właśnie w tym problem,że nie zawsze brzmią lepiej, a mogłyby. Problem tutaj poruszony jest dużo bardziej skomplikowany. Właśnie dlatego autor bloga tak szczegółowo wszystko opisuje i wyjaśnia aby uświadomić o wielu problemach negowanych przez ludzi bądź w ogóle nie znanych.
OdpowiedzUsuńPorównanie z jakością remasterowanych filmów, moim zdaniem, całkowicie chybione.
Obraz i dźwięk to dwie zupełnie odrębne rzeczy. Wzrok i słuch także. Co dla oka zawsze lepsze dla słuchu nie. To nie jest jednoznaczne i tożsame. Wzrok ma priorytet u człowieka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBo chodzi o to, że teraz niestety ludzkie umiejętności, wiedza inżynierska i doświadczenie często zastępowane są wykresami z komputera. A CD dzięki swoim możliwościom pozwala na więcej. Winyl błędów nie wybacza, obnaża wszystkie niedociągnięcia i nie pozwala na zbytnie "dłubanie" w materiale.
OdpowiedzUsuń"Stare" wydania winyli brzmią świetnie (pomimo ograniczeń nośnika) bo były dopracowane perfekcyjnie. Były to inżynieryjne dzieła sztuki - dzieła skończone.
Teraz też się takie zdarzają, ale żeby je znaleźć to trzeba wiedzieć czego, gdzie i jak szukać.
I to jest właśnie cała prawda o winylach :)
Pozdro