Krzysztof Jaryczewski unikając zasadniczej służby wojskowej trafił na oddział zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Tak przynajmniej internet wyjaśnia skąd się wzięła nazwa zespołu.
LP Oddział Zamknięty całkiem możliwe, że to pierwsze tłoczenie. |
Właśnie ta płyta miała być początkiem cyklu postów dotyczących realizacji dźwięku. Klimat wokół sprzętu Hi-end czy w ogóle Hi-Fi oraz, jak się okazuje przemysłu fonograficznego, kojarzy się z matrixem albo z oddziałem w szpitalu, w którym wokalista unikał wcielenia.
Audiofile na forach zastanawiają się nad rzeczami nie do wychwycenia lub w ogóle nieistniejącymi. Że ten stolik lepszy, że tamten kabel gorszy. Niektórzy zastanawiają się skąd wziąć kawałek takiego samego kabla, jak mają do głośników, żeby go wsadzić do wzmacniacza zamiast bezpiecznika, bo jak dadzą inny kabel, to im się dźwięk popsuje. A ileż to mają problemów z kablem do gniazdka z prądem...
Tymczasem od mniej więcej pół wieku realizatorzy dźwięku nagrywają płyty w taki sposób, że ich brzmienie zmienia się wraz z procesem starzenia się słuchacza aż do kompletnego zaniku niektórych instrumentów i nikt tego tematu nie podejmuje. Nikt z tych ludzi słyszących różnice pomiędzy stolikami i kablami tego nie zauważył? Jak można nie zauważyć, że niektóre instrumenty są coraz słabiej słyszalne i w końcu w ogóle znikają? Ludzie są aż tak podatni na reklamy czy różnego rodzaju sugestie, że dopasują do siebie rzeczy kompletnie nieprzystające? Przecież w tej części pasma, którego starsi już nie słyszą, realizatorzy umieścili całe mnóstwo różnych "smaczków", a nawet przesunęli tam część instrumentów (talerze perkusji i perkusjonalia). I właśnie wtedy, gdy ci ludzie już tego wszystkiego nie słyszą, a brzmienie stało się błotem, piszą na forach jakieś dziwne rzeczy, albo nagrywają o tym filmy. I w tych filmach starsi, siwowłosi panowie, ewentualnie z brakami w owłosieniu głowy, opowiadają jak dobry lub mniej dobry jest bas, średnica i góra pasma. Tylko, że góry pasma nie słyszą. Nawet średnich tonów nie słyszą już tak dobrze, jak kiedy byli młodzi. Natomiast bas, choć słyszalny, to mają kiepski, bo jakiejkolwiek adaptacji akustyki zazwyczaj brak, nie wspominając o prawdziwych pułapkach basowych. Jak widać można mówić o czymś, co nie istnieje lub czego się nie słyszy, czyli w sumie nie istnieje.
Spektrum fragmentu utworu z tej płyty wygląda tak (strona pierwsza, utwór pierwszy):
Spektrum nagrania radiowego z lat osiemdziesiątych, kiedy program stereo był emitowany z pasmem do 12 kHz, a Trójka do 10 kHz. |
Strzałki wskazują na dźwięki-widma. Jeśli się tym widmom (hi-hat, jak się domyślamy) dobrze przyjrzeć, to okazuje się, że są odfiltrowane tak do około 5 kHz. Prostokąt jest zaznaczony dlatego, żeby można było łatwiej odczytać jaki jest głośniejszy zakres dźwięku-widma, na który wskazuje strzałka. I ten głośniejszy zakres to mniej więcej 12-16 kHz. Jak się to rozpatrzy w kontekście tego, że na płycie są nagrania radiowe (Nagrania PR, tak mamy podane na okładce), to mamy coś, co chyba można nazwać oddziałem zamkniętym.
Polskie Radio w latach osiemdziesiątych nadawało w ten sposób, że program stereofoniczny miał pasmo sięgające do 12 kHz, natomiast Trójka, która była mono, do 10 kHz. Tak powiedział onegdaj inż. Leszek Michniewicz na antenie PR, prawdopodobnie w audycji "Zakłócenia odbioru". Jak widzimy na obrazku, głośniejszy zakres wysokich tonów wypada na 12-16 kHz, czyli przez radio nadające jak wyżej, utwór zabrzmi bez wysokich tonów. Dlaczego realizator dźwięku nagrywając w studio radiowym zrobił tak, że utwór przez radio się "nie przetłumaczy"? Bardzo modna dziś wśród realizatorów dźwięku jest translacja. Jak widać tu na translację nie ma szans. Wysokie tony zostały spreparowane w ten sposób, że emisja radiowa je skasuje całkowicie. Oczywiście, coś tam zostanie, ale zostanie tylko cicha część, trudna do usłyszenia lub niesłyszalna, nawet przez młodzież. Ktoś wysokie tony z tej płyty słyszał w Trójce w 1983 roku? Tzn. płyty jeszcze nie było, ale piosenki były grane.
Poza tym można powiedzieć, że ta płyta jest bez wysokich tonów, choć je ma, co widać. Ale wiele osób mogło ich nigdy nie usłyszeć, no i już nie usłyszą. Jeśli ktoś słuchał płyty, w latach osiemdziesiątych, na słabym gramofonie, to tych "gorętszych" wysokich tonów gramofon nie odtwarzał. A teraz mając siwe włosy nie usłyszy, choćby gramofon był za gazylion.
Podobnie jest na wielu polskich płytach. Polskie płyty w latach osiemdziesiątych były wyprodukowane przyzwoicie, pomijając kiepską, brudną masę i brak centryczności zapisu. To, że przez radio muzyka brzmiała lepiej niż z płyt wynikało z kiepskiej jakości gramofonów, w szczególności wkładek. Najczęściej były to przecież wkładki piezoelektryczne. A eliptyczne głośniki też tak wysoko nie grały.
Czy realizatorów dźwięku nie zastanawiała różnica pomiędzy tym, co słyszeli w studio nagrywając i miksując płytę, a emisją radiową? A ta różnica musiała być bardzo duża.
Cóż, jeśli ktoś zdobył dobrze zachowany egzemplarz na winylu i ma nadzieję, że zabrzmi jak wtedy, w latach osiemdziesiątych, to się rozczaruje. Ale może są tacy, co mając sześćdziesiąt lat słyszą jeszcze 20 kHz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz